Demokratyczny Apartheid

Doceniasz tę treść?

Donald Trump przez dwa lata rozmontował większość etatystycznych i globalnych projektów tego tysiąclecia. Obok masowych protestów opozycji, często towarzyszył mu bunt we własnej partii. Buntowali się kongresmeni, ulica, ale i doświadczeni dyplomaci czy eksperci. Nie inaczej było z zerwaniem umowy nuklearnej z Iranem, którą niektórzy uznali za początek trzeciej wojny światowej.

Jak na razie nie ma wojny, tak jak i nie ma recesji, która Trump miał ściągnąć na Amerykę po obcięciu podatków, potem po wprowadzeniu sankcji gospodarczych. Czarna chmura nie przesłoniła słońca po zerwaniu paryskich porozumień klimatycznych, a ulice Ameryki nie zlały się krwią po kampanii deportacyjnej nielegalnych imigrantów. Mogło być gorzej, choć wielu wciąż uważa trumpowską rewolucję za dzieło szaleńca.

W fali krytyki Trumpa umyka nam zwykle fakt, że większość jego fundamentalnych reform – deregulacji i zerwanych umów międzynarodowych, dotyczyło decyzji podjętych przez prezydenta Obamę bez konsultacji społecznych za plecami Kongresu. Często były to fundamentalne decyzje jak choćby upaństwowienie ubezpieczeń zdrowotnych, czy wprowadzenie restrykcyjnych regulacji środowiskowych uderzających w całe branże gospodarki i w rolnictwo. Większość nie miała poparcia społecznego, a na pewno nie większości.

Zwykle adresatem i motorem napędowym reform były nie tyle zideologizowane amerykańskie uczelnie, czy media, choć i one zawsze stały u boku Obamy, ale olbrzymia struktura urzędnicza państwa. Rządowe instytucje i agencje przeżywające istny renesans etatyzmu w czasach ostatnich rządów Demokratów. Im więcej mieliśmy państwa i więcej niezależności dawano tym instytucjom, tym więcej pojawiało się pomysłów dalszej rozbudowy struktur i dalszego ograniczania indywidualnych wyborów ludzi czy wolności rynkowych.

Zjawisko bynajmniej nie ogranicza się do Ameryki. Liberalna Demokracja na całym świecie zmaga się z nowym dla siebie fenomenem jakim jest emancypacja elit i instytucji niegdyś powołanych dla obrony demokracji a dziś głównie zajętych obroną własnej pozycji. Coraz częściej wbrew interesom większości i wbrew zdrowemu rozsądkowi. Kiedy ojcowie liberalnej demokracji planowali swój wielki koncept, jeszcze na gruzach II Wojny Światowej, nikt nie sądził, że przetrwa on dłużej niż wyzwania dla jakich system został stworzony.

Demokratycznym instytucjom nie można odmówić ogromnej i pozytywnej roli jaka odegrały w latach po II Wojnie Światowej. Te same środowiska, struktury urzędnicze, czy wpływowe media, od połowy poprzedniego wieku były fundamentem nowego porządku politycznego. Częścią moralnego konsensusu opartego o prawa obywatelskie, wolności osobiste i rynkowe. Stanowiły o tożsamości świata zachodniego, przeciwstawianej zniewolonym umysłom lewicowych totalitaryzmów – komunizmu i faszyzmu. Tak jak NATO broniło granic Zachodu, tak instytucje demokratyczne jego wewnętrznej spójności.

Nie zmienia to faktu, że instytucje demokratyczne były eksperymentem społeczno-politycznym. Instytucja państwowe istniały oczywiście od stuleci. Powoływane dla sprawnego funkcjonowania państwa, ale nie dla obrony ideologii i ideałów przed rządzącymi i większością własnych obywateli. Nawet Kościół stający niegdyś w obronie porządku feudalnego, nie miał tak wielkich wpływów jak „organa” czy „strażnicy” demokracji.

Olbrzymie struktury zarówno na szczeblu państwowym jak i międzynarodowym, uzbrojone w niezależne fundusze i narzędzia do pilnowania żebyśmy nigdy nie upodobnili się do chińskiego czy sowieckiego modelu świata.

Eksperyment się powiódł. Nie wiedzieć jednak kiedy i gdzie instytucje strzegące demokracji stały się ważniejsze od samej demokracji. Może wtedy kiedy zaczęły się ubierać we własne hymny i flagi, a może wtedy kiedy wydawało się, że demokracja jest już niezagrożona a jej dawni strażnicy zaczęli szukać sposobu na racjonalizowanie swojego bytu. Najrozmaitsze organizacje rzeczników praw obywatelskich, czy strażnicy równości, eksplorowały nowe wyzwania uznając na przykład, że prawo do małżeństw homoseksualnych, czy toalety dla transwestytów w szkole są taką samą walką o człowieczeństwo jak zakaz dyskryminacji z powodu koloru skóry czy pochodzenia etnicznego. Organizacje ochrony konsumentów i zdrowia walczące o zakazy cukru, soli, glutenu, papierosów i całe połacie państwa bez fabryk, a miasta bez samochodów. ONZ, czy UE, dalej z tym samym wigorem jak walczyły o wolność dla narodów Europy Środkowej, teraz walczą o wolność dla norek, prawa dla nielegalnych imigrantów, rynek wolny od napojów gazowanych, tańszej siły roboczej, czy minimalny zarobek dla każdego. Instytucje demokratyczne, mimo całego przeprofilowania, wciąż dysponują ogromnymi wpływami i możliwościami dyktowania rządom swoich przekonań. Wciąż ponad głową obywateli i bez możliwości weryfikowania ich liderów przez wyborców.

Im większe były wpływy, tych coraz bardziej wyalienowanych bytów, tym większe też były napięcia społeczne. A im większa były napięcia tym szybciej instytucje stworzone niegdyś do obrony demokracji przekształcały się w instytucje obrony urzędniczego apartheidu. Jak każda kasta, tak i ta broniła i broni się tworząc własną nomenklaturę, nazywając świat po swojemu i zmieniając znaczenie słów. Działania wbrew większości a w obronie instytucji, niezależnie jak absurdalne, zostały za demokratyczne. Kiedy Komisja Europejska zwasalizowała Grecję to robiła to w obronie demokracji przeciwko populizmowi. Kiedy rząd Hiszpanii, z cichym poparciem Brukseli, wsadzał do więzień rozłamowych polityków Katalonii, to bronił demokracji.

Demokratyczny apartheid, jak każdy zresztą apartheid, przekroczył w pewnym momencie granice, po której wszystkie prawa i inicjatywy oceniał już tylko pod kontem własnego status-quo. Czy to chodziło o reformy polskiego sądownictwa, czy zwolnienia urzędników, albo pracowników polskiej telewizji – to zawsze było analizowane jako pro lub anty demokratyczne działanie. Niezależnie od tego jak zwolnienia czy czystki w mediach publicznych wyglądały w przeszłości. Termin demokracja niespodziewanie stał się przeciwieństwem woli większości. Utrzymanie status –quo zostało uznane za ruch postępowy, nawet jeżeli sprowadzało się do najbardziej zachowawczych i bardzo konserwatywnych postaw apartheidu demokratycznych instytucji.

Elity obumierających instytucji, instynktownie unikają konfrontacji i odważnych decyzji, które mogą zachwiać ich pozycją. Nawet, a może zwłaszcza wtedy kiedy wynikają z woli większości. Stąd też apart-demokraci wymyślają na poczekaniu jakieś teorie o solidarności globalnej i otwartości granic jako miary cywilizacji, byle nie zmierzyć się z realnym problemem dryfujących po Europie agresywnych ludów. Byle nie nazwać inwazji inwazją, a szturmu na europejskie granice, zagrożeniem dla dobrobytu własnych obywateli.

To samo tyczy się decyzji w sprawie Iranu. Porozumienie o zniesieniu sankcji w zamian za denuklearyzacje Iranu od początku przygotowane było niechlujnie. Pełne luk i pozbawione realnych sposobów monitorowania rzeczywistych badań nad bronią nuklearną Porozumienie nie tyle miało zabezpieczyć świat przed zagrożeniem, ale stworzyć pozory ładu i bezpieczeństwa. Podobnie jak z imigrantami. Porażkę nazwijmy zwycięstwem a na jakiś czas mamy spokój.

W trzy lata od umowy, Iran wciąż odmawia spełnienia dziewięciu warunków zniesienia sankcji, takich jak „identyfikacja i zamrożenie aktywów terrorystów”, przejrzystość instytucji finansowych podejrzewanych o finansowanie programu nuklearnego. Nie mówiąc już o agresywnych działaniach w Syrii i wobec Izraela. Oczywiste naruszenia umów, które demokratyczny apartheid nazywa – lepszy taki niż żaden. Poczekajmy jeszcze chwilę doprowadźmy do końca miliardowe kontrakty. Sam Airbus dla Iranu to 20 mld euro zamówień, Peugeot 5 mld, do tego niemieckie i brytyjskie banki, narzędzia, koparki. Po wyborach niech martwią się inni.

Rządy Zachodnich państw, niegdyś twardych w negocjacjach i jasno stawiających przed światem zachodnie priorytety, stały się maszynkami do ochrony elit i swoich flagowych instytucji. Demokracja nam zdziadziała. Historia sankcji dla Iranu to nie jest historią szaleństwa Trumpa, tylko genialne studium przypadku biurokracji w niebezpieczeństwie.

Inne wpisy tego autora

KTO NAPRAWDĘ RZĄDZI UNIĄ? #WWR180

#180 Podcast Warsaw Enterprise Institute – Wolność w Remoncie Kiedyś dziwne wydawało się, że patronem Unii Europejskiej jest Karol Wielki, władca, który 45 lat z