Tani samolot w tanim państwie

Doceniasz tę treść?

„Polski lotnik, jak będzie trzeba to poleci nawet na drzwiach od stodoły” – ten cytat z wypowiedzi Bronisława Komorowskiego bywa, zwykle złośliwie, przytaczany przy każdej możliwej okazji. Okazuje się jednak, że polski lotnik nie lata nawet nowoczesnym Gulfstreamem. Wyprawa prezydenta Dudy na antypody odbędzie się na pokładach linii Emirates a nie rządowym samolotem.

 

Na początek warto rozwiać jeden mit. Taki mianowicie, że latanie specjalnymi samolotami to jakaś fanaberia i luksus władzy. Przeciwnie, zazwyczaj loty samolotami rejsowymi w wykonaniu prezydentów czy premierów są zwyczajną grą pod publiczkę. Kiedy pani prezydent Chorwacji na własny koszt poleciała do Moskwy, na finał Mundialu, wszyscy bili brawo. Wątpię jednak, czy Kolinda Grabar-Kitarović wybrała się tam sama. Głowie Państwa zawsze towarzyszy potężny ogon złożony z ochroniarzy, sekretarzy, protokołu i doradców. W efekcie koszty podróży VIPa trzeba pomnożyć co najmniej przez 10. I te pozostałe 9 biletów zapewne kupili już chorwaccy podatnicy.

W początkach premierostwa Jerzego Buzka, kiedy odpowiadałem za sprawy zagraniczne w Kancelarii Premiera, wybraliśmy się do Rzymu i Brukseli samolotem rejsowym. Od tego czasu wiem, że jeżeli skład delegacji przekracza 7 osób taniej jest lecieć samolotem specjalnym. Na dodatek do dzisiaj pamiętam kabaretową scenę kiedy oficerowie BOR wrzucali swoje pistolety do papierowej torby trzymanej przez stewardesę linii Alitalia. A następnie panna zanosiła ową torebkę do kabiny pilotów. Inna wyprawa samolotem rejsowym polegała na tym, że ekipa rządowa była jedynymi pasażerami na pokładzie Boeinga lecącego do USA.

Inaczej mówiąc skromność władzy bywa zazwyczaj niezmiernie kosztowna dla podatnika. Dlatego decyzja o zakupie przez MON samolotów dla VIPów była absolutnie uzasadniona, i dobrze, że ktoś wreszcie przeciął spiralę niemożności i strachu kolejnych ekip, bojących się oskarżeń o „Bizancjum”. Dla polityka samolot jest narzędziem pracy i fakt, że w wypadku lotniczym zginął Prezydent Polski, a w innym o śmierć otarł się premier, nie jest dowodem na tanie państwo tylko na głupie państwo.

Perypetie z samolotami, już dostarczonymi i pomalowanymi w stosowne barwy, ale wciąż nie obsługującymi lotów naszych polityków, zdają się być kolejnym dowodem na to, że zabawa w tanie państwo, robiona na zamówienie demagogów i tabloidów, kosztuje podatnika dużo więcej niż państwo mądre. Samoloty VIP mają się dumnie zaprezentować podczas defilady 15 sierpnia. Politycy natomiast wciąż latają albo wyczarterowanymi embraerami (pozbawionymi wszystkich niezbędnych udogodnień od łączności po prysznic) albo jak wyprawa Prezydenta na Antypody płacą kosmiczne pieniądze liniom lotniczym. Pytanie dlaczego? Wszystko wskazuje na to, że po zagłodzeniu a później rozwiązaniu resztek 36 pułku lotnictwa wożącego VIPów, nie mamy przeszkolonych załóg i ekip pokładowych, które by mogły przejąć stery i obsługę nowych samolotów. Czyli oszczędności czynione pod publiczkę – od dwudziestu lat – kosztowały nie tylko dramat katastrofy smoleńskiej, ale konkretne, i to duże, pieniądze które musimy wydać na odbudowę całej logistyki transportu specjalnego.

Obawiam się, że bardzo podobnie skończą się „oszczędności” na wynagrodzeniach wysokich urzędników czy obniżkach diet poselskich. Polityk i urzędnik pracujący za nasze podatki nie powinien każdego dnia zastanawiać się, czy mu starczy do pierwszego. Całą swoją energię ma inwestować w to, by podejmowane przez niego działania i decyzje były najlepsze dla państwa i obywateli. W przeciwnym razie za rzekomo tanie państwo będziemy płacili nieustannymi nowelizacjami ustaw, brakiem rozporządzeń i biurokratyczną mitręgą w każdej sprawie, od poziomu rządu aż po najmniejszy urząd gminy. Na końcu zaś korupcją, bo decydenci będą myśleli o tym jak się „ustawić” po zakończeniu kadencji. Zaś możliwości nielegalnego lobbingu i przygotowywania sobie miękkiego lądowania mają w istocie nieograniczone.

Jak to, przecież mamy dziesiątki instytucji kontrolnych? Szczerze mówiąc nie wiem, czy nie leczymy dżumy cholerą. Strach przed podejrzeniem o korupcję powoduje bowiem paraliż decyzyjny, a nawet unikanie kontaktów ze środowiskami biznesowymi. Lepiej nie podejmować żadnych działań niż narazić się na – że użyję modnego sformułowania – znalezienie się w kręgu podejrzeń. Oczywiście każdy, kto choć pobieżnie zetknął się z prywatnym biznesem wie, że czasami lepiej jest podjąć błędna decyzję, niż nie podejmować jej wcale. A po drugie wie, iż przebrzydły kapitalista czy wielka korporacja płaci dobrze nie dlatego, że ma taki kaprys tylko dlatego, że menedżer, a nawet zwykły pracownik, ma mieć głowę zaangażowaną w pracę nie zaś w kombinowanie gdzie może kupić parówki z przeceny.

Sytuacja z samolotami rządowymi jak w soczewce ogniskuje słabości państwa, które „istnieje tylko teoretycznie”. A problem z delegacją Prezydenta RP do Australii i Nowej Zelandii to nie tylko samolot. Jak rozumiem komunikaty prasowe, to jeden Gulfstream był gotowy do użytku, tylko okazało się że delegacja prezydencka się do niego nie zmieści. I nawet jest jakieś uzasadnienie, bo jak się wydaje do Australii wybiera się wielka delegacja MON (w ogonie Prezydenta) by dopiąć zakup starych fregat klasy Adelaida dla polskiej Marynarki Wojennej. Dlaczego nie polecą oddzielnie? Pewnie dlatego, że kontrakt zbrojeniowy ma zostać sprzedany publicznie jako wielki sukces wizyty państwowej. Zaś koszty się „poupycha” w budżety różnych ministerstw i nikt nie będzie się mógł przyczepić. I tylko złośliwiec może zapytać, czy potraktowanie niewielkiego business jeta jako podstawowego samolotu głowy państwa nie było błędem. Zwykle duże wizyty międzypaństwowe są przecież obudowane ogromnymi delegacjami z udziałem biznesu i dziennikarzy. Gulfstream to idealny samolot na loty ministerialne czy podróże do Brukseli na unijne szczyty. W ramach taniego państwa nie zdobyliśmy się na kupienie porządnego dużego samolotu międzykontynentalnego w wersji salonki i będziemy mieli nieustanne kłopoty z wizytami o charakterze państwowym. Krótko mówiąc miało być skromniej a wyszło jak zwykle.

Inne wpisy tego autora

Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Wojna bez końca

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie