Gospodarka planowa w imię klimatyzmu

Doceniasz tę treść?

To było do przewidzenia. Wraz z ukazaniem się kilka dni temu nowego raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) środowiska klimatystyczne wpadły w euforię: oto dostały kolejną pożywkę dla swoich katastroficznych prognoz i hipotez.

Przy czym o dwóch sprawach trzeba tu przypomnieć. Pierwsza to ta, że IPCC ogłaszało już wielokrotnie katastroficzne prognozy i gdyby miały się one spełniać, powinniśmy już dawno być pod wodą. Druga to ta, że IPCC podaje rezultaty swoich dociekań jako określone scenariusze (scenariusze są, ze swojej natury, hipotezami dotyczącymi przyszłości, a nie faktami), natomiast ich polityczny wymiar i wydźwięk oraz przełożenie ich na konkretne decyzje to już kwestia osób tworzących podsumowanie raportu, jak i samych polityków. To, co później dostajemy i co jest przefiltrowane przez media oraz polityczne zapotrzebowania, czasem mocno odstaje od suchych stwierdzeń w raporcie IPCC.

Natomiast sam panel ma polityczną naturę, choć tworzą go naukowcy. Są to jednak naukowcy kierowani do niego przez rządy, a skoro rządy forsują określoną narrację, to trudno oczekiwać, żeby kierowały do panelu naukowców sceptycznych wobec tejże narracji. Jak to wygląda za kulisami, pokazał wyciek mejli badaczy pracujących nad jednym z raportów IPCC w 2009 r. Okazało się, że uczestnicy projektu skarżyli się, że nie są w stanie dopasować niektórych danych do opowieści o nieustannie ocieplającym się klimacie i zastanawiali się, jak sobie z tym problemem poradzić.

W ostatnim czasie wobec potężnej politycznej, medialnej i narracyjnej siły klimatystycznego obozu kapitulują niektóre środowiska konserwatywne, przyjmując jako pewnik to, co wciąż pozostaje jedynie hipotezą – nieweryfikowalną, jako że nie da się zweryfikować w rygorze eksperymentu naukowego hipotezy o przeważającym wpływie człowieka na zmiany klimatu, podobnie jak nie da się w ten sposób zweryfikować np. teorii ewolucji. Niestety, na podstawie tej hipotezy planuje się potężną akcję inżynierii społecznej, oznaczającą gargantuiczne wprost koszty dla obywateli. W Europie ta akcja przybrała postać programu Fit For 55, którego twórcy w Komisji Europejskiej całkiem wprost mówią o konieczności zmiany sposobu życia obywateli. Oczywiście nie o zmianie dobrowolnej, ale wymuszonej – w imię dobra planety, rzecz jasna.

Jednak jej wymiar jest znacznie szerszy. To nie jest tylko batalia o to, żeby zmusić nas do rezygnacji z samochodów spalinowych (a najlepiej z samochodów generalnie), z jedzenia mięsa, latania czy lepiej podróżowania w ogóle oraz z wielu innych spraw, które tworzą nasz cywilizacyjny dorobek. To batalia o całkowitą zmianę sposobu myślenia, o zmuszenie nas, żebyśmy cały nasz sposób życia, naszą przyszłość, nasze plany i aspiracje podporządkowali jednemu celowi. Kiedyś takim celem było zwycięstwo światowej rewolucji. Teraz jest nim ochrona klimatu. Sposób myślenia jest jednak ten sam. To jest batalia o nową, zieloną komunę.

Myślą państwo, że przesadzam? Reprezentatywne dla tego sposobu myślenia były tłity wygenerowane przez pewnego wielkomiejskiego doktoranta jednej z prywatnych uczelni. Nazwiska nie podaję, bo nie każdemu indywiduum należy się reklama. Pan ów ma poglądy społeczne i ekonomiczne sytuujące go mniej więcej po lewej stronie Partii Razem. Z mojego punktu widzenia jest po prostu neokomunistą. Mając lat 28, tak widzi na przykład okres PRL-u: „Skuteczna odbudowa po wojnie, eliminacja analfabetyzmu, elektryfikacja i modernizacja”. Poświęcam tu trochę miejsca na przedstawienie samej osoby, ponieważ jest to postać reprezentatywna dla sporej grupy lewicowej elity, która napędza klimatystyczną histerię.

W sprawie raportu IPCC pan ten wypowiedział się następująco:

Kluczowy wniosek z nowego raportu IPCC: nie unikniemy już 1,5° ocieplenia. Będą fale upałów, pożary, susze i huragany. Aby uniknąć 2°, trzeba przestawić produkcję na cele transformacji. Czas odejść od nieskutecznego systemu kapitalistycznego, zanim pochłonie miliardy ofiar. Dotychczas testowaliśmy rynkowe metody zmiany: rynek EU ETS, ulgi, dopłaty. Mamy w zamian ślimaczą zmianę, nieprzewidywalność produkcji i luksusowe emisje najbogatszych. Eksperyment nieudany. Konkurencja o zyski i rosnące PKB to religia, a nie zrównoważony system ekonomiczny. W jednym twicie nie zmieści się całe rozwiązanie. Ale podstawą będzie gospodarka planowa, w której osiągnięcie celów klimatycznych jest nadrzędne. Prawdziwe problemy to jak utrzymać demokratyczną kontrolę i uzgadniać globalne cele. Wiemy, że kapitał gra do przeciwnej bramki.

Takie podejście nie jest jakąś odosobnioną ekstrawagancją wielkomiejskiego lewaka. To sposób myślenia charakterystyczny dla ogromnej części lewicowych aktywistów, skupionych w organizacjach, które za partnerów do dyskusji uznaje m.in. polski rząd. A przynajmniej Ministerstwo Klimatu albo Ministerstwo Edukacji. W tych wynurzeniach nic, rzecz jasna, nie trzyma się kupy.

System EU ETS, ulgi i dopłaty nie mają oczywiście nic wspólnego z wolnym rynkiem. To sztucznie i arbitralnie nakładane obciążenia (ulgi też są rodzajem obciążenia tych towarów lub usług, które z nich nie korzystają). Nie wiem, co autor tłita miał na myśli, pisząc o „nieprzewidywalności produkcji”. W systemie rynkowym produkcja odpowiada po prostu na zapotrzebowanie. Natomiast jeżeli ktoś oczekuje, że będzie zaplanowana przez mędrców (a najlepiej – to współczesny totem – „naukę”), to istotnie – jest nieprzewidywalna.

„Konkurencja o zyski i rosnące PKB to religia, a nie zrównoważony system ekonomiczny” – powiedziałbym: strzeżcie się tych, którzy bełkoczą. A tu bełkot jest niemożebny, poczynając od pojęcia „zrównoważonego systemu ekonomicznego”. Jeżeli lewicowiec mówi o „zrównoważeniu”, to miejcie pewność, że mówi o ograniczeniach, zakazach, agresywnej redystrybucji. Tymczasem najbardziej zrównoważona jest gospodarka oparta na wolnym rynku. Ona reguluje się sama. Nie są jej potrzebni mędrkowie, wyznaczający cele i armia nadzorców, pilnujących ich wykonania. Nazywanie zaś naturalnego ludzkiego dążenia do bogacenia się „religią” (jak rozumiem, lewicowy komentator używa tego słowa w pejoratywnym znaczeniu) to kolejne nieporozumienie. Chęć zysku, zwiększenia swojego stanu posiadania od początku napędza ludzką cywilizację. Jest dla niej naturalna, nieodzowna, a wszelkie próby jej tłumienia czy wręcz wykorzeniania – było ich trochę – skutkowały zawsze straszliwymi katastrofami, takimi jak ukraiński Hołodomor. To jest właśnie modelowy przykład „zrównoważonej i przewidywalnej produkcji” oraz ukrócenia straszliwej żądzy zarobku.

Szczególnie zabawne jest stwierdzenie: „wiemy, że kapitał gra do przeciwnej bramki”. Lewicowiec nie może sytuacji przedstawić tak, jaka ona jest naprawdę, ponieważ zepsułoby to lewicową narrację. Prawda zaś jest taka, że ogromna część wielkiego kapitału doskonale się do ekologistycznej narracji przystosowuje i gra dokładnie do tej samej bramki, do której grają najbardziej w tych sprawach fanatyczne rządy. Nie ma w tym nic dziwnego – zmiany, które chcą nam zafundować klimatystyczni fanatycy dotkną przede wszystkim mniejszych i uboższych, a więc biznesy drobne i średnie, nie te wielkie. Wielkie mają bowiem to do siebie, że zawsze dogadują się z władzą. Małe i średnie biznesy mają mniejsze korzyści skali, są z natury mniej wydajne, na nich więc najsilniej odbije się drastyczny wzrost kosztów w każdej właściwie dziedzinie ludzkiego życia, który musiałby być wynikiem realizacji klimatystycznej agendy.

No i wreszcie wisienka na torcie: apoteoza gospodarki planowej. Tu właśnie, przepytywany na okoliczność swojej wiedzy z historii, autor powyższych tłitów przedstawił, jakim jego zdaniem sukcesem były czasy komuny i gospodarki planowej po II wojnie światowej w Polsce. Wydawałoby się, że uzasadnianie, dlaczego gospodarka planowa musi się skończyć katastrofą, w 2021 r. naprawdę nie powinno być konieczne. Problem w tym, że całkiem spora liczba ludzi należących do elity, nie tylko w Polsce, zaczyna myśleć o przyszłości tymi kategoriami. Degrowth, czyli zwijanie gospodarki, tłumienie wzrostu gospodarczego w imię klimatu przestało być pomysłem ekscentryków ze śródmiejskich squatów, co potwierdzałoby tezę, że najgłupsze nawet pomysły z czasem trafiają do oficjalnego obiegu.

Nie tak dawno pisałem o programie FF55, przywołując stosunek Józefa Mackiewicza do komunizmu: całkowite odrzucenie. Tych kolegów z konserwatywnej strony, którzy zaczynają akceptować klimatystyczną narrację, tyle że z pewnymi zastrzeżeniami, chciałbym spytać: czy naprawdę uważacie, że jest o czym rozmawiać? Naprawdę sądzicie, że jest tu jakiekolwiek pole do negocjacji? Przykro mi, ale ja go nie widzę. Widzę za to, że walka z klimatyzmem to walka o naszą pomyślność, zasobność, wolność. To jest właśnie prawdziwa walka o przyszłość naszych dzieci.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną