Tygodnik cytuje między innymi Eckharda Cordesa, przewodniczącego Komitetu ds. Wschodnioeuropejskich Relacji Gospodarczych, który w kontekście konfliktu na Ukrainie powiedział: „Nie pozwolimy, aby konstruktywna praca z ostatnich dekad została zrujnowana”. To nie odosobniony głos, ale wyraz opinii potężnego lobby.
Niemcy są wszak największym parterem gospodarczym Moskwy w UE. W 2013r. wymiana handlowa między obu krajami sięgnęła 76.5 mld euro. Niemcy to dla Rosji trzeci kolejności partner handlowy, zaś w samej Moskwie działa sześć tysięcy niemieckich firm, czyli więcej niż liczba wszystkich przedsiębiorstw z pozostałych państw UE razem wziętych. Niemcy świetnie zarabiają na rosyjskim rynku sprzedając tam samochody, obrabiarki i sprzęt elektryczny. Porzucenie go byłoby dla nich z pewnością bolesne, ale przecież nie katastrofalne.
Pozornie Polska nie może wiele przeciwstawić argumentom niemieckich przemysłowców, ale nie jesteśmy bez szans. Trzeba tylko uderzać w najbardziej czułe struny tamtejszej opinii publicznej. Na pewno pozostanie ona wrażliwa na argument, że bierność UE umożliwia Rosji ekspansjonizm terytorialny, a więc nie powstrzymuje, ale sprowadza wojnę. Kolejny- to spójność UE. Unia jest zbyt wielkim osiągnięciem i zbyt wielką korzyścią dla Niemców, by warto ryzykować jej zwartość w obronie interesów z Rosją. Wreszcie – biznes niemiecki zarabia jeszcze więcej na wymianie handlowej z nowymi członkami Unii, obroty z Polską przerosły wszak obroty z Rosją.
Dodatkowo, polskie społeczeństwo, w imię solidarności z Ukrainą, mogłoby zacząć rozpocząć bojkot niemieckich towarów i usług, rząd tego zrobić oczywiście nie może, ale ludzie – jak najbardziej. To także Niemcy powinni włączyć do swojego bilansu zysków i strat w relacjach z Moskwą.
Andrzej Talaga
Fot. na lic. CC/World Economic Forum/flickr.com