Może to nie jest dobry moment, żeby o nim pisać, ale przynajmniej krótko będzie.
Irytujące są powtarzające się od lat opinie w niektórych środowiskach byłej opozycji demokratycznej, a w szczególności Gazety Wyborczej i Adama Michnika, o rzekomej przemanie Jaruzelskiego w połowie lat 80. ubegłego wieku i tym, że był on rzekomo jednym z architektów polskiego przejścia od dyktatury komunistycznej do demokracji parlamentarnej i niepodległej Polski.
Młodzież może być zdezorietowana, bo gdyby tak rzeczywiście było, należałby mu się szacunek.
Ale tak nie było.
Jaruzelski podjął rozmowy z opozycją, bo nie miał żadnego innego wyjścia. Żadnego. Zbankrutował.
Kluczowe są tu dwie rzeczy: (1) kompletna katastrofa gospodarcza i żadnej nadziei znikąd, bankructwo, (2) opuścili go towarzysze radzieccy, którzy na pewno nie przyszliby mu w latach 1988-90 z pomocą.
Oczywiście mógł nas Jaruzelski pod koniec lat 80. pozamykać. Pozamykać, piszę, a nie wykąpać w krwi, dlatego, że nie było takiej potrzeby. Byliśmy potwornie słabi. Pamiętny strajk 1988 w Stoczni Gdańskiej, gdzie za opozycją opowiedziała się GARSTKA robotników i tylko dzięki przytomnej postawie Tadeusza Mazowieckiego i Lecha Kaczyńskiego, nie skończył się kompletną kompromitacją. (Wyprowadzili robotników ze stoczni, bez skorzystania z oferty jakiegoś tam ochłapu od władz).
Ale jakby chciał, no to i mógł utopić we krwi. Duma nasza – Ludowe Wojsko Polskie – wykonałoby rozkazy Jaruzelskiego, tak jak w Grudniu 1970 i 1981. Co do tego nie mam wątpliwości.
Tylko co dalej? Jaruzelski wiedział, że nie utrzyma tego gospodarczo, nie będzie z czego finansować PRL i nawet „zwycięstwo militarne” nad opozycją, to jedynie kupienie sobie kilku miesięczy czasu, a potem to już tylko latarnia i rozwiązanie warstwowe (warstwa komunistów, warstwa piachu, warstwa…). Mieczysław Wilczek, mówił mi, że w tamtym czasie Jaruzelski i Rakowski, mieli obsesję tych latarni i co chwilę wpadali w panikę.
I tak by się to zapewne skończyło, gdyby Jaruzelski wybrał drogę siłową.
Tak czy inaczej – jego działania 1988-1990 były podyktowane wyłącznie tym, że zbankrutował i nie miał innego wyjścia, a nie tym, że nagle stał się zwolennikiem niepodległej Polski i demokracji, które to bajki próbuje nam opowiadać Adam Michnik.