Premier przyspiesza z obietnicami

Doceniasz tę treść?

Zawsze zadziwia łatwość, z jaką Donald Tusk rzuca zapewniania o przyszłych sukcesach oraz brak wytłumaczenia, dlaczego zapowiedziany dobrobyt i ogólne szczęście mają się dopiero ziścić. Dlaczego to, co nie udało się przez sześć lat, ma się powieść akurat teraz.

Jako żywo przypomina to zapewnienia byłego już trenera reprezentacji Polski, który po kolejnych klęskach w eliminacjach mistrzostw świata, obiecywał, że kadra czyni postępy i sukcesy nadejdą wkrótce. W oczekiwaniu na zwycięstwa kibicie patrzyli na kolejne, coraz bardziej żenujące porażki, a na koniec wygwizdali reprezentację i trenera. Potem został zdymisjonowany.

Jeśli więc premier zamierza zmniejszyć kolejki do lekarzy, to przecież nic nie stało na przeszkodzie, by robił to przez półtorej kadencji. Recepta wcale nie jest skomplikowana – wystarczy wprowadzić dodatkowe ubezpieczenia, które będą pierwszym etapem przełamania monopolu NFZ. Zastrzyk wolnego rynku były ożywczy dla systemu ochrony zdrowia, ale uderzyłby w interesy tysięcy lekarzy, którzy z obecnego, mętnego systemu czerpią korzyści. W rzeczywistości więc, zapowiadając skrócenie kolejek do specjalistów Tusk zapowiada wojnę z potężnym medycznym lobby. Trudno spodziewać się, by tuż przed wyborami zdecydował się na taki krok.

Innymi punktami zapowiedzi premiera o wielkim przyspieszeniu jest likwidacja umów śmieciowych i jednocześnie walka z bezrobociem. Jeśli więc szef rządu zamierza zlikwidować umowy o dzieło i jednocześnie zwiększyć liczbę pracujących, to może mieć dwa pomysły: albo budowę fabryk przez państwo, albo rozrost administracji. Tylko tak może nakazać zatrudnienie większej liczby ludzi po wyższych kosztach. Bo jeśli na przykład miałby zamiar obniżyć koszty pracy, by zachęcić przedsiębiorców do zatrudniania młodych ludzi na lepszych warunkach, to pewnie robiłby to sześć lat temu. Po co miałby czekać półtorej kadencji na wprowadzenie tak prostego rozwiązania?

Ale prawdziwym hitem jest darmowy podręcznik dla pierwszoklasistów. Nie wiadomo na razie, czy będzie to ten sam podręcznik, czy państwo zapłaci za książki wydawane przez różnych wydawców. Trudno nie zauważyć jednak, że dostaną je sześciolatki, które obowiązkowo pójdą do szkoły. Także te, które są zupełnie do tego nie przygotowane emocjonalnie, oraz te, które trafią do zupełnie nieprzygotowanych szkół. Darmowy podręcznik ma więc raczej osłodzić rodzicom skutki niechcianej i źle przygotowanej reformy, niż zmniejszyć koszty edukacji. Gdyby rzeczywiście premier chciał ulżyć rodzicom, pewnie zrobiłby to już kilka lat temu. Dzieci do pierwszej klasy idą przecież co roku.

Nad zapowiedzią, że Polska ma zostać światowym mocarstwem gospodarczym nawet nie warto się szczególnie rozwodzić. To już nawet nie pachnie nieporadnym Waldemarem Fornalikiem, ale Edwardem Gierkiem. Ale i tym przywódcą obecnego premiera łączy wiele – zwłaszcza upodobanie do długów.

Inne wpisy tego autora

Czy Polska pozostanie peryferiami?

Rezygnacja lub odłożenie w czasie wielkich projektów inwestycyjnych nie jest w rzeczywistości odgrywaniem się na PiS. To raczej rezygnacja z ambicji i aspiracji obywateli, która

Koniec koncertu mocarstw

Usilne próby Francji i Niemiec, by utrzymać Rosję w gronie mocarstw, pokazują w rzeczywistości skalę kryzysu, w jakim znalazły się najsilniejsze państwa Unii Europejskiej. Mogą

Moskwa nie chce być Zachodem

Okrucieństwo, ludobójstwo czy barbarzyństwo, jakim odznaczają się Rosjanie podczas wojny na Ukrainie, nie są przypadkiem czy wynikiem frustracji z powodu zaciekłego oporu, z jakim się