Hipokryzja podatkowa

Doceniasz tę treść?

Choć to podatki pośrednie mają największe znaczenie dla budżetu, dyskusja koncentruje się na podatkach dochodowych – od osób prawnych (CIT) i już zwłaszcza od osób fizycznych (PIT). Powodem jest znaczenie polityczne tego ostatniego.

Parafrazując tytuł książki Richarda Weaver’a „Ideas have consequences” można powiedzieć, że podatki, tak jak idee, też mają konsekwencje, aczkolwiek nie jest to powszechnie dostrzegane. Widać to doskonale przy okazji dyskusji, jaka odbywa się obecnie na świecie w kwestii podwyższenia stawek podatkowych dla „najbogatszych”. Novum w tej dyskusji jest to, że po raz pierwszy w historii wyższych podatków domagają się niektórzy podatnicy.

Pierwszy był Bill Gates (na zdj.), który już w 2008 roku powiedział w rozmowie z dziennikiem „Corriere della Sera”, że w dobie obecnego kryzysu należy podnieść podatki najbogatszym. „To bardzo sprawiedliwe i nieuniknione” – oświadczył. Dodał, co prawda, że „istnieje granica zwiększania presji fiskalnej wobec tych, którzy zarabiają więcej”, gdyż „jest punkt, powyżej którego podniesienie podatków dla najbogatszych zaczyna stanowić problem dla przyszłości”, ale co do zasady, że podatki powinny wzrosnąć, się zgodził.

W sierpniu 2011 roku na łamach New York Times z apelem do amerykańskiego Kongresu, żeby podniósł podatki, wystąpił Warren Buffett. Poskarżył się, że płaci mniejszy procent swojego dochodu niż jego sekretarka. On zapłacił 6.938.744 USD – czyli tylko 17,4% swojego dochodu, podczas gdy jego pracownicy płacą średnio 36%. Jak to możliwe? Za sprawą zróżnicowania stawek podatkowych od zysków kapitałowych i z wynagrodzenia za pracę oraz licznych ulg podatkowych. Ale przecież korzystanie z ulg jest prawem, a nie obowiązkiem. Jak ktoś chce zapłacić wyższy podatek, to nie musi ulg odliczać. Co ciekawe, to ten sam Buffett, który we wrześniu 2008 roku (tuż przed bankructwem banku inwestycyjnego Lehman Brothers) zainwestował 5 mld USD w akcje Goldman Sachs, a potem przekonywał nowego prezydenta Baracka Obamę (któremu doradzał podczas kampanii wyborczej) do konieczności niesienia pomocy „rynkom finansowym” – czyli po troszę sobie samemu. Zaraz potem stwierdził zaś, że „kryzys już minął”. Kryzys nie minął, ale, jak na „legendarnego inwestora” przystało, inwestycję w akcje Goldmana zakończył Buffett sukcesem. Amerykański gigant ubezpieczeniowy AIG został uratowany przed bankructwem rządowym zastrzykiem finansowym w wysokości 85 mld USD, z czego 13 mld USD oddał natychmiast Goldmanowi, który powiększył w ten sposób zyski ze sprzedawania CDS-ów, zbudowanych na „aktywach” w postaci kredytów hipotecznych, których się w tym czasie sam pozbywał.

Ta nagła miłość Buffetta do wyższych podatków którą zapałał w 2011 roku też wyjaśniła się bardzo szybko – gdy Bank of America poinformował, że sprzedał należącej do Buffetta spółece Berkshire Hathaway 50.000 uprzywilejowanych co do dywidendy akcji za 5 mld USD. Buffet był przecież zagorzałym orędownikiem polityki „luzowania ilościowego” przez FED, która wspierała banki. Podobnie zresztą jak wcześniej wspierał program pomocy państwa dla przemysłu samochodowego, po tym jak kupił akcje General Motors.  Trudno się więc dziwić, że wielkomyślnie obiecał, że się z rządem podzieli i zapłaci nawet trzydzieści kilka procent z pieniędzy, jakie zarobi na tym, jak rząd da pieniądze firmom, w które on inwestuje.

Co ciekawe, Timothy Geithner – Sekretarz Skarbu USA – podczas spotkania ministrów finansów UE we Wrocławiu we wrześniu  2011 roku, a więc w tym samym czasie gdy prezydent Obama z uznaniem przyjmował propozycję Buffetta, sprzeciwiał się pomysłom wprowadzenia podatku bankowego. Abstrahując od faktu, że podatek ten w planowanej postaci rzeczywiście nie ma sensu, znamienne jest, że ludzie, którzy ciężko pracują, prowadzą własne przedsiębiorstwa, mają płacić wyższe podatki już od pierwszego zarobionego miliona, a banki, którym politycy rozdają pieniądze na prawo i lewo, nie mają płacić wyższych.

Za przykładem Amerykanów poszli niektórzy menadżerowie francuscy. Ich petycja o ustanowienie specjalnego podatku, który miałby zastosowanie wobec podatników najbogatszych i najbardziej uprzywilejowanych ukazała się na internetowych stronach tygodnika „Le Nouvel Observateur”. Podpisali ją między innymi prezesi: L’Oreal – Liliane Bettencourt, Total – Christophe de Margerie, PSA Peugeot Citroen – Philippe Varin , grupy Publicis, Societe Generale, Air France, Danone, Orange.

Znad Sekwany fala miłości do wyższych podatków dotarła nad Ren. Niemieccy milionerzy też zgłosili gotowość do płacenia więcej – o czym poinformował „Die Zeit”. Dokładnie było ich czterech. „Nie miałbym problemu, gdyby podniesiono najwyższą stawkę podatkową” – powiedział właściciel domu wysyłkowego Michael Otto. Wyższych podatków chcieli też piosenkarz Marius Mueller-Westernhagen, prezes klubu Hannover 96 Martin Kind i Juergen Huenke – jakiś przedsiębiorca z branży ubezpieczeniowej.

W Polsce też odzywają się głosy wzywające do podwyższenia podatków. Z tym że nie są to głosy przedsiębiorców, lecz niektórych polityków, analityków i dziennikarzy. Podobnie było już na przełomie 2004 i 2005 roku, gdy pod hasłem solidaryzmu społecznego próbowano wprowadzić nową stawkę podatku PIT w wysokości 50% dla osób osiągających dochody powyżej 600.000 złotych rocznie. Na szczęście dla tych 4 tysięcy podatników, którzy mieliby być objęci takim podatkiem, posłowie nie potrafili tego umiejętnie zrobić. Zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego, zmiany w ustawach o podatkach dochodowych muszą być opublikowane w Dzienniku Ustaw do 30 listopada poprzedniego roku. Prezydent Aleksander Kwaśniewski mógł ją podpisać jeszcze w listopadzie – od razu jak została mu przedłożona – ale zrobił to dopiero 9 grudnia. Wtedy nową stawkę podatkową zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego prokurator generalny z powodu niezachowania miesięcznego vacatio legis. Sędziowie Trybunału podczas rozprawy dociekali, co prawda, dlaczego prezydent tak późno podpisał ustawę (jakby miało to jakiekolwiek znaczenie, skoro nie naruszył określonego w Konstytucji terminu) ale szefowa jego kancelarii Jolanta Szymanek-Deresz wytłumaczyła, że prezydent skorzystał po prostu z przysługującej mu prerogatywy. Przepis wprowadzający nową stawkę podatkową został uznany za  niekonstytucyjny i chyba wszyscy od początku zdawali sobie sprawę, że tak się właśnie stanie, gdyż chodziło jedynie o politykę.

Francuscy ochotnicy płacenia wyższych podatków postulowali, żeby miały one „rozsądną” wysokości i nie powodowały niekorzystnych skutków gospodarczych jak ucieczka kapitału i wzrost oszustw podatkowych. Wprowadzona stawka 75% okazała się chyba jednak „nierozsądna”, gdyż wywołała „niekorzystne skutki gospodarcze, jak ucieczka kapitału”. Barnard Arnault – najbogatszy Francuz – postanowił zostać najbogatszym Belgiem. Lewicowy dziennik „Libération” zdjęcie Arnaulta na okładce z walizką w ręku opatrzył tytułem: „Spadaj, bogaty głupku!”. Ma szczęście. 220 lat temu zwolennicy sprawiedliwości społecznej mogliby go zgilotynować. A dziś przed „gilotyną podatkową” może uciec. Podobnie postąpił filmowy „Obelisk” z przygód Asterixa – czyli najsłynniejszy obecnie francuski aktor Gerard Depardieu. Na jego głowę też posypały się oskarżenia o brak patriotyzmu, gdy przyjmował obywatelstwo rosyjskie.

Skąd taka różnica postaw podatników? Wpływa na to skala prowadzonej przez nich działalności, która pozwala, bądź nie, na całkowicie legalne unikanie wysokich podatków, charakter źródeł przychodu opodatkowanych różnymi stawkami, czy w końcu relacje z władzą publiczną, które, jak to ma miejsce, zdaje się w przypadku Buffetta, mają wpływ na uzyskanie większych przychodów w zamian za jakieś „koncesje” na rzecz tejże władzy.

Jak się osiąga dochód w wysokości, na przykład 100 milionów USD, to po zapłaceniu podatku w wysokości 91 milionów USD (kiedyś najwyższa stawka podatku dochodowego w USA wynosiła właśnie 91%!!!) zostaje jeszcze 9 milionów USD. Jest z czego żyć. Nie ma jednak czego inwestować. Ale jeśli już się ma „coś”, co przynosi dochód netto 100 milionów USD rocznie (przed opodatkowaniem zazwyczaj nazywany jest on dochodem „brutto”, ale skoro jest to dochód do opodatkowania, to wcześniej od przychodu zostały odliczone koszty jego uzyskania – a więc koszty na utrzymanie i rozwój danego źródła przychodu) to łatwiej jest się pogodzić, że się więcej nie będzie inwestowało z dochodu po opodatkowaniu. Więc niektórym chodzi o to, żeby inni nie mieli warunków, by zarobić jeszcze więcej. Doskonale wiedzą, ze wysokie podatki są sposobem na to, żeby to właśnie oni byli ciągle najbogatsi. Bill Gates bogacił się w czasach, gdy podatki w USA były najniższe od 1918 roku. Teraz zgadza się płacić wyższe, ale inni nie zdołają tak samo wzbogacić się jak on. Gdy Bill Gates się bogacił, zwiększały się rozpiętości dochodowe w Ameryce, ale całkowicie zmieniała się struktura społeczna. Z jej szczytów spadali ci, którzy byli najbogatsi od pokoleń, a awansowali ci, którzy zaczynali swój biznes w garażach. Zupełnie inaczej niż w Szwecji, gdzie różnice pomiędzy najbogatszymi i najbiedniejszymi przez cały ten czas były znacznie mniejsze niż w Ameryce, ale za to od lat ciągle ci sami byli najbogatsi. To też wyjaśnia dlaczego polscy przedsiębiorcy odpytywani przez media co sądzą o pomyśle Buffetta, zareagowali dużym sceptycyzmem. Oni nie są jeszcze tak bogaci, a chcieliby być.

Co ciekawe, najbogatszych Amerykanów, których chcieliby opodatkować Buffett, których dochód roczny przekracza 10 mln USD jest mniej niż 8,5 tysięcy. A takich, których dochód przekracza 1 mln rocznie nieco ponad 230 tysięcy. Gdyby nawet wszyscy oni zapłacili w ciągu 10 lat o 3 bln USD wyższe podatki – jak zakładał plan prezydenta Obamy – to roczne wpływy z tego tytułu wyniosłyby 300 mld USD. Taka kwota wystarczyłaby rządowi Stanów Zjednoczonych na 5 tygodni wydawania. Realizacja pomysłu opisanego przez „Le Nouvel Observateur” starczyłaby na pokrycie wydatków rządu Republiki Francuskiego przez kilka dni. Nie ma zatem o czym mówić. A jednak się mówi. Więc może trzeba powiedzieć, że podwyższanie podatków dochodowych nie uderza najbardziej w najbogatszych, tylko w klasę średnią, która – jak pisał już Arystoteles –  jest podstawą demokracji i która dopiero planuje się wzbogacić. Można zacząć snuć „spiskowe” teorie, że właśnie dlatego współcześni „władcy” robią wszystko, żeby ta właśnie klasa była jak najsłabsza. Bo ona nie potrzebuje rządu. Rządy są potrzebne najbiedniejszym i najbogatszym.

Jednak z wielu powodów naprawdę najbogatsi podatku, którym mieliby zostać objęci i tak nie zapłacą. Niektórzy są rezydentami podatkowymi w innych krajach, gdzie obowiązują niższe stawki podatkowe. W Polsce płacą jedynie 18% od dochodu tu uzyskanego. Ale oni sami nie osiągają wysokiego dochodu, tylko ich spółki mające siedziby w krajach, w których podatki są niższe. Inni prowadzą działalność gospodarczą jako osoby fizyczne i od początku 2004 roku płacą podatek w stałej wysokości 19%. Ci, którzy są udziałowcami lub akcjonariuszami spółek kapitałowych, pobierając dywidendę płacą 19% PIT. Co prawda są oni podwójnie opodatkowani, bo wcześniej ich spółki same zapłaciły CIT także w wysokości 19%. Ale zawsze to dużo mniej niż postulowane przez niektórych 50%, czy tym bardziej 75%. A poza tym są sposoby by zmniejszyć – całkiem legalnie – zarówno podatek płacony przez spółki, jak i podatek od dywidendy płaconych przez akcjonariuszy czy udziałowców tych spółek.

Tak naprawdę wyższy podatek PIT uderzyłby tylko w niektórych, dobrze opłacanych pracowników najemnych. Jednak najwyższej klasy menedżerowie zatrudnieni w wielkich korporacjach nowymi podatkami też się specjalnie nie przejmują. Mają w umowach określone wynagrodzenie netto. Gdy przekraczają kolejne progi podatkowe pracodawca płaci im więcej brutto, żeby po potrąceniu zaliczki na podatek wyszła ustalona kwota. Wynagrodzenie jest kosztem firmy. A firmy muszą prowadzić taką politykę cenową, żeby przychody przewyższały koszty o założony próg opłacalności. Ich pierwszą reakcją na opodatkowanie jest próba podwyższenia cen. Podatki są więc przerzucane. Podatek dla najbogatszych zawarty jest w cenie towarów i usług, które nabywają od nich i ich spółek wszyscy pozostali – i to wcale nie bogaci, Pisali o tym już klasycy: Smith, Say, Ricardo, a w Polsce międzywojennej Krzyżanowski i Rybarski.

Fot. na lic. CC2.0/aut. Thomas Hawk/flickr.com

Inne wpisy tego autora