„Jeżeli fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów” – powiadał Józef Wisarionowicz Dżugaszwili (pseudonim rewolucyjny „Stalin”). Ta zasada sprawdza się w dyskusjach o podatkach. Choć wszystkie fakty pokazują, że jest pewien poziom opodatkowania po przekroczeniu, którego wpływy podatkowe bynajmniej nie rosną tylko maleją – i odwrotnie – kolejni makroekonomiści lub politycy zasiadający w fotelu ministra finansów uparcie twierdzą, że jest inaczej. Oczywiście, jak stawka podatkowa wynosi zero procent, to wpływy podatkowe wynoszą zero złotych. Ale jak stawka podatkowa wynosi sto procent, to wpływy podatkowe też wynoszą zero złotych. Niewolnik musi dostać jeść, więc nie można zabrać mu stu procent efektów jego pracy. Gdzieś pomiędzy skrajnymi stawkami podatkowymi leży magiczny punkt podatkowego optimum – można nazwać go Punkt G. Każdy wie, że on gdzieś jest, ale nie każdy potrafi go znaleźć. Z pewnością nie udaje się to kolejnym ministrom finansów – zwłaszcza w przypadku wyrobów akcyzowych. Skoro jednak kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, to może prawda powtórzona tysiąc razy też się ostanie?