Miesiąc: czerwiec 2016

Rozwiążmy Parlament Europejski

Brexit boleśnie nam przypomniał, że światem rządzą prawa dżungli, a nie opatrzność komisarzy i postępowe teorie dziejów. Historia nie jest radosnym ciągiem zdarzeń ewoluujących w stronę doskonałości człowieka i idealnego ustroju państwa.Od piątku widzimy, że naszym światem rządzi chaos targany nieprzeniknionymi siłami, które w noc obróciły system walutowy w trzęsącą się galaretę, zachwiały naszym poczuciem bezpieczeństwa, a komisarzy unijnych przeistoczyły w bezradnych zombi kursujących od jednego jałowego spotkania na drugie.Dla wielu eurokratów to musiało być przykre zaskoczenie, kiedy zrozumieli, że Unia Europejska nie jest cudownie odnalezionym wiecznym rajem ani tym bardziej ostatnim etapem poszukiwań szczęśliwości. To ważny, historyczny pakt, ale tylko pakt i kruchy jak wiele innych związków czy unii w historii. Jego istotą jest kompromis między suwerennością niezależnych państw a ich dobrobytem. Ile każdy z nas może poświęcić swojej wolności na rzecz wspólnego bogactwa i bezpieczeństwa? Geniusz i sukces projektu polegał na pielęgnowaniu równowagi między jednym i drugim. Jednak pycha eurokratów i naiwność milionów spowodowały, że uwierzyliśmy w cud. Nadludzki twór – państwo wiecznej szczęśliwości, wolne od wojen, kryzysów i nacjonalizmów. Wielka polityczna fantazja, do której pół miliarda ludzi mówiących różnymi językami, z różną historią i tradycją, miało się dopasować. Wciśnięci w sztywny gorset szczegółowych praw regulacji i politycznie poprawnej obyczajowości mieli tak trwać wiecznie. I przez kilkadziesiąt lat tak to działało, przez ostatnie dziesięć kulało od kryzysu do kryzysu. W miarę jednak jak proces decyzyjny koncentrował się w coraz węższym gronie polityków, coraz mniej zrozumiałe stawały się priorytety Brukseli.Decyzje podejmowane były ponad głowami lokalnych rządów, ale jednocześnie z wielkim opóźnieniem i często tak, żeby nikomu się nie narazić. Kryzys imigracyjny, a przed nim kryzys grecki i trwającą od ośmiu lat stagnację gospodarczą zawdzięczamy przede wszystkim niefrasobliwości unijnych polityków. Kiedy system zawodzi, kiedy nie jest w stanie zagwarantować życia na dotychczasowym poziomie czy chronić miasta przed potopem imigrantów, te same miliony, które uwierzyły kiedyś w obietnice wiecznej szczęśliwości, teraz masowo buntują się przeciwko jej twórcom. A co najgorsze, przeciwko idei wspólnej Europy. Wielka Brytania jest jedynym krajem, który zdecydował się na referendum, ale żądania pojawiają się już w wielu państwach – w Austrii, Holandii, Danii, we Francji oraz Włoszech, nie licząc Szkocji czy Irlandii Północnej. To tylko kwestia czasu. Ludzie chcą wybierać polityków, którzy ustalają ich prawa czy podatki, i chcą mieć możliwość odsunięcia ich od władzy, kiedy nie dotrzymali obietnic. Tego ruchu nic nie jest już w stanie zatrzymać, a tym bardziej nie da się przewidzieć, do czego mogą doprowadzić napięcia przy okazji wybuchających zawirowań finansowych, roszczeń międzynarodowych, ruchów secesyjnych czy rosnących w siłę skrajnie narodowych organizacji. Jedynym wyjściem z sytuacji jest natychmiastowe poddanie się do dymisji Komisji Europejskiej i rozpisanie nowych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Raz, że obecny parlament nie oddaje już stanu świadomości większości Europejczyków, ale przede wszystkim z uwagi na niedemokratyczny sposób powoływania Komisji Europejskiej. Sztuczne elitarne ciało, które pochłonięte jest własnymi obsesjami naprawy świata, a nie rozwiązywaniem jego codziennych problemów. Żeby uratować Unię Europejską, trzeba ją wymyślić od nowa.

Tomasz Wróblewski: Brexit to dopiero początek

Wiceprezes WEI, T. Wróblewski dla wp.pl: „Europa może dostać jeszcze jedną szansę. Brytyjczycy w ostatniej chwili zdają się zmieniać zdanie. Bardziej pod wpływem politycznego mordu niż argumentów przedstawianych w kampanii, ale wyrok może być odroczony. Pytanie tylko, czy eurokraci cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieli? (…)”
Fot. Dave Kellam/ na lic. Creative Commons/ flickr.com

Robert Gwiazdowski: Kogo zabić śmiechem

Prof. R.Gwiazdowski dla Rzeczpospolitej: „Nagle się okazało, że art. 50 Traktatu o Unii Europejskiej dotyczący procedury wyjścia z UE wzbudza kontrowersje. Większość przepisów prawa unijnego wzbudza kontrowersje, więc dlaczego ten akurat nie miałby wzbudzać?”

Przyszłość polskiej nauki

Przyszłość polskiej nauki – potencjał i bariery współpracy nauki z biznesem W ostatnim czasie coraz więcej mówi się na temat zbliżenia nauki do praktyki, zarówno

Raport WEI „Przyszłość polskiej nauki – potencjał i bariery współpracy biznesu z nauką”

Nauka i biznes to dwa odrębne obszary. Występują jednak istotne przesłanki ku wdrażaniu działań mających na celu zwiększanie i zacieśnianie wzajemnej współpracy pomiędzy przedsiębiorcami i naukowcami – to jedna z głównych tez jakie wynikają z Raportu WEI „Przyszłość polskiej nauki – potencjał i bariery współpracy biznesu z nauką”. Publikacja została opracowana i przygotowana przez ekspertów WEI, pod kierunkiem dr hab. Dominiki Maison, prof. Uniwersytetu Warszawskiego. W konferencji wziął udział Wicepremier, Jarosław Gowin, który komentował raport Fundacji.

Program „Wprost” po Brexicie. Wracajcie plus

Czy efektem Brexitu będzie powrót Polaków do Polski? Będzie jeżeli im pomożemy. I zamiast ględzić o tym, ile możemy stracić z powodu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, zastanówmy się ile możemy zyskać. Inni już to robią i skutecznie. Nie zostańmy znowu z tyłu.W tle Brexitowego zgiełku medialnego trwa już gra o miliardy. O przeciąganie ludzi, kontraktów, siedzib światowych firm do Europy. Nie ma nic zdrożnego w szukaniu dla siebie korzyści w kryzysie drugiego. Ale jedno to marzyć o cudownym zrządzeniu losu, a drugie doprowadzić do jego realizacji. Największe niemieckie, włoskie, francuskie i holenderskie miasta, na długo przed referendum rozesłały po świecie swoich lobbystów, którzy pukali do drzwi największych azjatyckich czy amerykańskich firm z europejskimi centralami w Londynie. Z tego, co czytam na rozmaitych profesjonalnych blogach, to oferty były zaskakująco rozbudowane. Lobbyści nie tylko wiedzieli jakich przestrzeni potrzebuje firma, ale ilu ma pracowników i na jakim standardzie żyją. Wszystko w ofertach było gotowe włącznie z porównawczym studium kosztów, czasu dojazdu do pracy, listą angielskich szkół i…jak trzeba pomożemy znaleźć pracę żonom/mężom/partnerom – jak tylko chcecie ich sobie nazwać. Jedna z większych międzynarodowych kancelarii z siedzibą w Londynie, już o 7 rano w piątek rozesłała do swoich partnerów w Europie w tym w Warszawie, uspokajający list z zapewnieniem, że firma ma już gotowy plan ratunkowy. Zgodnie z przyjętym harmonogramem będzie wdrażany od najbliższego poniedziałku. Szczegóły będą spływały, ale okazuje się, że siedziba jest już wybrana i operacja odbędzie się bez zakłóceń. Szacuje się, że w samym Londynie jest około 10 tysięcy międzynarodowych firm, z które będą szybko potrzebowały centrali w UE. Do tego dodajmy specyficzną sytuację Gibraltaru, który z racji swojego położenia i przysługujących mu praw stał się światową stolicą frachtowo-logistyczna i stolicą instytucji ubezpieczeniowo-inwestycyjnych. Kiedy w poniedziałek zbiorą się rady nadzorcze największych spółek na świecie żeby omówić sytuację po Brexice, pierwsze pytanie jakie będą miały do zarządów – jak wygląda nasz plan ratunkowy. Nie sądzicie chyba, że wtedy jeden z drugim prezes powie – „no właśnie się rozglądamy”. Może ktoś wpadnie do Polski i tam czegoś poszuka. Nie. O 9 rano przedstawią gotowe propozycje, które na długo wcześniej otrzymali od hunterów, lobbystów z całego świata, wraz z własną rekomendacją.W tym największym wyścigu po kasę nas już nie ma. Teraz dla Polski największym wyzwaniem może być około 800 tysięcy Polaków, którzy pojechali do Wielkiej Brytanii za pracą. Sytuacja wielu z nich może się pogorszyć. Pewnie nie od razu, ale stopniowo jak wprowadzane będą zasady nowej polityki imigracyjnej. Ograniczanie świadczeń socjalnych a z czasem przyznawanie prawa pracy na podstawie tzw. australijskiego systemu, czyli punktacji. Im więcej punktów tym pracownik jest bardziej przydatny dla brytyjskiej gospodarki. Ci z niższą liczbą punktów stracą przywileje. W samym referendum widzieliśmy też, że uformowała się potężna grupa Brytyjczyków hinduskiego i azjatyckiego pochodzenia, którzy głosowali za Brexitem, w nadziei że pozbędą się środkowo europejskich konkurentów. Ich lobby będzie teraz tylko silniejsze. Szacuje się, że nawet 200 tysięcy Polaków może znaleźć się w sytuacji, gdzie będą rozważali powrót do kraju. Czy wrócą? Może, ale jeżeli nie znajdą dla siebie oferty w Polsce, zacisną zęby i będą liczyli, że kiedyś uda im się dostać legalizację pobytu.Bierzmy przykład z włoskich, niemieckich, austriackich, holenderskich miast. Takich okazji prędko nie będziemy mieli. Potrzebujemy rządowego programu „Wracajcie plus” W Londynie ambasada powinna otwierać już specjalny punkt kontaktowy dla szukających pracy. Pełne pakiety obudowane ofertami mieszkań, szkół, przedszkoli. Na miejscu w Polsce miasta powinny stworzyć biura pomagające w adaptacji. Wszystko od pomocy na miejscu dzieciom, które słabo mówią po polsku, pomocy psychologicznej w adaptacji do polskiego „podwórka” po stworzenie szybkich ścieżek administracyjnych i doradców pomagających przebrnąć przez matnie polskiej papierologii. W powiązaniu z polskimi organizacjami pracodawców powinny powstać specjalne grupy wsparcia i porad dla Polaków, którzy chcą wrócić ze swoimi firmami. I tu uwaga – bardzo ważne, trzeba z myślą o nich stworzyć uproszczoną ścieżkę administracyjną. Plan Morawieckiego dla przedsiębiorców ale wprowadzony na turbo obrotach. Ci ludzie muszą czuć się w Polsce chciani. My musimy im mówić, że są dla nas ważni. Bardzo ważni.Od tego właśnie jest państwo, żeby w takiej sytuacji wyjść naprzeciw, wykorzystać historyczną okazję, która w obecnej sytuacji demograficznej może mieć fundamentalne znaczenie dla całej naszej przyszłości. Zamiast liczyć potencjalne straty z Brexitu, zacznijmy liczyć potencjalne zyski. To tylko tyle i aż tyle. Mieszkanie plus. Co należy zrobićBiuro „Wracajcie” z siedzibami i doradcami w największych brytyjskich miastachBank pełnych ofert w każdym mieście (praca mieszkanie, szkoła)Ustawa o zwolnieniach podatkowych dla powracającychFundusz przenoszenia dobytkuMiejskie oddziały wsparcia w całej PolsceSpołeczne grupy wsparcia skoordynowane w ramach ogólnopolskiego programuPieniądze na dokształcanie dzieci wracających

Why countries are so afraid of George Soros

Tomasz Wróblewski, VP of the WEI  on the Poland.pl: „We do not know what Brexit will mean for the future of the European Union, but we can already see what significance it has for speculative funds”

Modne słowo – uszczelnianie

Odkąd pamiętam każdy rząd zapowiadał uszczelnienie systemu podatkowego i likwidację szarej strefy. Prostym hasłem „uszczelnianie” pozornie zamykał usta opozycji wyrażającej obawy, skąd rząd weźmie pieniądze na zapowiadane fanaberie socjalne czy niezbędne inwestycje w infrastrukturę. Pamiętam deklarację premiera Tuska, że trzeba dosypać pieniądze do służby zdrowia, ale wcześniej system należy uszczelnić. O tym jak to wygląda przekonał się mój ojciec leżąc sobie kilka dni w państwowym szpitalu, z niezłym zewnętrznym cateringiem, czekając na operację, która się nie mogła odbyć z powodów wyraźnie wymienionych w dokumentacji medycznej, złożonej z ręcznie pisanych bazgrołów różnych specjalistów na rozlicznych formularzach. Marnowanie czasu, zdrowia i pieniędzy. Sam też się przekonałem żmudnie poszukując swojego lekarza z wiedzą co mi dolega i jak to leczyć, bo w rejestracji usłyszałem tylko: pani doktor już u nas nie pracuje i nie wiemy czy i gdzie pracuje. Piętnaście lat temu w Śląskiej Kasie Chorych wprowadzono system kart elektronicznych, dzięki której każdy lekarz zyskuje dostęp do danych medycznych pacjenta (Andrzej Sośnierz – PiS). Przy takim systemie, gdyby go jeszcze rozbudowano, opisane wyżej przypadki raczej nie miały by miejsca. Przez piętnaście lat sporo w służbie zdrowia unowocześniono informatycznie (system weryfikacji ubezpieczeń eWUŚ), ale karty nadal są tylko na Śląsku. Był to program pilotażowy, sprawdził się, uszczelnił system, ułatwił życie pacjentom i lekarzom a więc dał oszczędności budżetowe. Tak na zdrowy rozum, skoro już w tematach medycznych jesteśmy, powinien być wyposażony w dodatkowe funkcje (pełna dokumentacja zdarzeń medycznych) i być rozszerzony na cały kraj. Nie został. Kolejnym ministrom od zdrowia zabrakło zdrowego rozumu. Przykład z innej branży. Od pięciu lat na polskich drogach obowiązuje elektroniczny system poboru opłat viaTOLL. System działa, przyniósł już 5.5 miliarda zł, jego budowa zwróciła się już po 18 miesiącach. Problem w tym, że nie jest rozbudowywany, nie wykorzystane są też jego możliwe funkcjonalności. W założeniach system miał objąć 7 tys. km dróg krajowych i autostrad do 2018 r. W ciągu 5 lat osiągnięto niemal połowę tego stanu, a w zeszłym roku systemem objęto tylko 150 km dróg. Kolejne rządy nie śpieszą się z rozszerzaniem narzędzia, które zapewnia realne wyniki budżetowe. Mało tego system praktycznie nie obejmuje ściany wschodniej, a jak wskazuje sama straż graniczna dane zbierane przez system viaToll są niezbędne w łapaniu przemytników, którzy zabierają państwu należne wpływy. System należy całkowicie do państwa, generuje przychody, może uszczelnić napływ nielegalnych wyrobów akcyzowanych (papierosy, paliwo), które TIRami swobodnie przemierzają nasz przyjazny gościom kraj – czemu państwo nie podejmuje realnej walki z przemytem i utraconymi korzyściami? Jakimi? Mówi się o przynajmniej kilkunastu miliardach zł.Odnośnie przemytu, to jest jeszcze przemyt ludzi, konkretnie imigrantów przez zorganizowane grupy przestępcze. O uszczelnienie granic UE apelował już Donald Tusk a tym tygodniu minister Błaszczak stwierdził to samo czyli, że rząd PiS jest za uszczelnieniem. Miła zbieżność poglądów, problem w tym że nic z tego nie wynika. Uszczelnić granice morską, to postawić na nabrzeżu strażników co 100 metrów. Niechcianym przybyszom można wręczyć album o Unii Europejskiej i CD z Odą do radości , pozwolić doładować najnowsze modele iPhonów i kulturalnie odholować z powrotem, o ile skutecznie nie wykażą że coś strasznego czeka ich w Turcji albo Erytrei. Tak robią w bliskiej nam z zniechęci do imigrantów, choć odległej Australii. Uszczelnianiem cieknących kranów zajmują się hydraulicy. Robią to fachowo, bo też nie jest to trudne zadanie. Pobierają wynagrodzenie w gotówce, nie wystawiają rachunków i… nie płacą podatków. Ta sfera też wymaga uszczelnienia.

Talaga: Potrzebna mała ekspedycja

A. Talaga: „Opozycja ostro krytykuje obóz rządzący za decyzję o wysłaniu żołnierzy na wojnę z tzw. Państwem Islamskim, co zresztą współgra z nastrojami społecznymi, Polacy bowiem oczekują raczej przybycia cudzoziemskich posiłków nad Wisłę niż wysyłania naszych wojsk na kolejną egzotyczną wojenkę (…)”
Fot. Günter Hentschel/ na lic. Creative Commons/ flickr.com

Kosztowne eurofantazje

Cały świat liczy koszty po Brexicie. Liczą Fundusz Walutowy i Bank Światowy; każdy rząd z osobna i ekonomista z pretensjami do Nagrody Nobla mają swoje szacunki. W euro, w funtach, wykresy w kółkach, w słupkach, w przeliczeniu na PKB, na stracone miejsca pracy i dziury w budżecie. Jednym słowem – hekatomba.Coś, co miało być niezbitym argumentem za pozostaniem w Unii, okazało się co najwyżej paliwem dla spekulantów. Prezentem gwiazdkowym dla wszelkiej maści Sorosów. Magia wielkich liczb, która niewiele ma wspólnego z realnym zagrożeniem dla Europy, ale pozwala racjonalizować rajdy na funta, złotego i obligacje Skarbu Państwa. To jak na razie są realne straty unijnej kampanii strachu, ale niejedyne, jakie wiążą się z polityką Brukseli. Ile kosztowały nas jej destrukcyjne decyzje pogrążające Grecję w wiecznym chaosie? Chcecie rozmawiać o cenie Brexitu, to policzcie koszty bezmyślnej polityki imigracyjnej. W samych Niemczech to będzie ponad 50 mld euro do końca roku. A potem liczmy koszty spadającej konkurencyjności, największego bezrobocia od 40 lat, kurczącego się dobrobytu Hiszpanii, Włoch, Grecji, Francji. Tego, że wartość europejskiej gospodarki w ciągu 30 lat spadła z 30 proc. globalnego potencjału do 16 proc. w 2016 r. To są liczby, które spowodowały, że Wielka Brytania wystąpiła do UE o zaniechanie dalszej integracji na siłę, powrót do wolnorynkowych ideałów. Domagali się większej decentralizacji, poszanowania państw narodowych i ograniczenia kosztów socjalnych krępujących konkurencyjność państw. To socjaldemokratyczne elity odrzuciły brytyjski program naprawy Unii w imię swoich fantazji superpaństwa. To Bruksela nie godziła się na autentyczną dywersyfikację, która od stuleci stanowiła o przewadze Europy nad resztą świata.Była źródłem naszych ambicji i kreatywności. Karykaturalne sprowadzanie różnic między ludźmi do rozmaitych obsesji seksualnych nie tylko urąga idei wielokulturowości, ale wręcz rodzi nowe podziały. Czy to faktycznie takie straszne, że uznamy nasze różnice, odmienne zwyczaje, kultury, poglądy na rodzinę i styl życia, zamiast wydawać miliardy na tłumienie tradycji narodowych i krzewienie politycznie poprawnej standaryzacji postaw. Nie oszukujmy się, że problem ograniczony jest tylko do Brytyjczyków czy konserwatywnych noworyszy: Polaków i Węgrów. Z badań Pew Survey wynika, że połowa Niemców, Szwedów, Holendrów i Hiszpanów ma równie złą opinię o UE, co połowa Brytyjczyków chcących ją teraz opuścić. Jedyna odpowiedź, jaką mają na to eurokraci, to jeszcze więcej Unii, więcej integracji. Na rozrastające się ugrupowania faszystowskie czy skrajnie komunistyczne odpowiadają, że musimy ograniczyć wpływ mas na decyzje polityczne. Popatrzcie wokół siebie. Patrzcie na ulice Paryża w ogniu, na Grecję staczającą się do poziomu trzeciego świata, Hiszpanię, gdzie rząd musi słuchać anarchistów. Na Niemcy, Belgię, gdzie szariat pochłania całe dzielnice miast. Ile jeszcze chcecie tej bezmyślnej integracji? Nawet Wolfgang Schäuble, niemiecki minister finansów, mówi, że Unia musi się adaptować do nowych narodowych realiów, a Donald Tusk nazywa rzecz po imieniu: „Musimy odejść od forsowania naiwnych euroentuzjastycznych wizji totalnej integracji”. Co na to brukselskie wyrocznie? – Przegłosujmy jeszcze jedną deklarację przeciw Polsce, rozpocznijmy postępowanie w sprawie wycinki drzew we wszystkich lasach wokół Białowieży. Pal licho opinie lokalnej ludności, najważniejsze, że nie lubią tego susły perełkowate. Obawiam się, że największy koszt Brexitu zapłacimy, kiedy nie będzie już w Unii komu trzymać tych euromaniaków za rękę.

Dlaczego państwa tak boją się George’a Sorosa

Nie wiemy, co tak naprawdę Brexit oznacza dla przyszłości Unii Europejskiej, ale widzimy już, co oznacza dla funduszy spekulacyjnych. Na szczególną uwagę zasługuje tu George Soros, człowiek przekonany, że jego destrukcyjna machina spekulacyjna ma nieść zbawienie światu. Nieść sprawiedliwość, pogrążać tych, którzy sprzeniewierzyli się jego lewicowej idei otwartego społeczeństwa.George Soros nie jest najbogatszym finansistą na świecie ani nawet najskuteczniejszym. Jego fortunę „Forbes” szacuje na 24 mld dolarów, co plasuje go na 23. miejscu listy najbogatszych, a rynkowi analitycy wytykają mu sporo wpadek, pochopnych, emocjonalnych decyzji. W tym tłumie wyróżniają go jednak metody działania. Nawet jak na spekulanta szczególnie przewrotne i zawsze podszyte umoralniającym przesłaniem. Zdeklarowany socjalista – obrońca interwencjonizmu i silnych państwowych regulacji – większość swoich pieniędzy zrobił jednak, atakując waluty przeregulowanych państw. Soros jest zaprzysięgłym orędownikiem podnoszenia podatków najbogatszym, ale jego firma słynie z operacji finansowych pozwalających inwestorom na unikanie podatków. Jego wpływ na media oraz szybki i bezwzględny styl działania spowodowały, że bywa przedstawiany jako modelowy typ spekulanta, choć tak naprawdę ma już znacznie skuteczniejszych następców. Niemniej jednak nagłe zaangażowanie się i „troska” Sorosa o Brexit czy praworządność w Polsce budzi niepokój, jak zawsze kiedy miliarder zaczyna bacznie przyglądać się jakimś rynkom.George Soros przeszedł do historii po tym, jak w 1992 r. zmusił brytyjski rząd do dewaluacji funta sterlinga i grając na spadek waluty, zarobił ponad miliard dolarów. Jego gra na załamanie azjatyckich walut przez wywołanie paniki na rynkach finansowych w 1997 r. przysporzyła mu sporo złej sławy wśród polityków. Premier Malezji Mahathir Mohamad oskarżył wręcz Sorosa o finansową agresję przeciwko narodowi i ustanowił go personą non grata. Ale z drugiej strony te operacje finansowe zbudowały zaufanie inwestorów do jego funduszy. Na azjatycki kryzys wpłynęło całe mnóstwo czynników i rolę samego Sorosa można raczej porównać do hieny atakującej zranione zwierzę. On sam woli się prezentować jako inwestor-spekulant wyczulony na niegodziwości tego świata, a zwłaszcza na niedemokratyczne poczynania władców, do których zaliczał skorumpowanych przywódców Filipin, Tajlandii czy Malezji. Soros na dowód swojego ideowego zaangażowania w naprawę świata stworzył fundację Open Society, na którą wyłożył już blisko 7 mld dolarów, tyle ile mógł zgodnie z amerykańskim prawem zaliczyć w ramach ulg na cele charytatywne. Fundacja finansuje również uczelnię Central European University, która ma kształcić nowe kadry i promować ideę otwartego społeczeństwa i wszystko to, o czym można na co dzień wyczytać w rozmaitych lewicowych doktrynach szczęśliwości. Jego pieniądze, jak sam twierdzi, nie mają żadnej narodowości, ale z pewnością mają zabarwienie ideowe. Także jak jego działalność charytatywna i niektóre inwestycje – należy do nich z pewnością ostatni zakup, przez spółkę zależną (MDIF Media Holdings), ponad 5 mln akcji wydawcy „Gazety Wyborczej”. W sumie daje mu to 8,26 proc. głosów w polskim koncernie medialnym. Akcje „Gazety Wyborczej” nie są dziś obiecującą inwestycją, ale ich kupno było przede wszystkim gestem politycznym. Wsparciem instytucji medialno-politycznej walczącej z nowym porządkiem politycznym, obcym socjaldemokratycznym ideałom Sorosa, i wyrazem strachu przed nacjonalistyczną dyktaturą Jarosława Kaczyńskiego, przed którą przestrzega GW. Oczywiście nie wszyscy „dyktatorzy” przerażają Sorosa. Bywa, że chętnie wchodzi w rozmaite alianse polityczno-inwestycyjne. Przez wiele lat całkiem dobrze układały się relacje Sorosa z prezydencką rodziną Argentyny – państwem Kirchner. Najpierw z prezydentem Nestorem Kirchnerem, a później z jego żoną i następczynią Christiną, oskarżaną o dyktatorskie zapędy. Znajdował się w kręgu bliskich znajomych prezydenckiej pary i uważany był za osobistego doradcę. Promując i rozprowadzając kolejne emisje obligacji skarbowych Argentyny, chcąc nie chcąc, mógł być odbierany jako protektor zamordystycznych rządów Kirchner. Soros do końca pomagał rządowi Argentyny, nawet po tym, gdy już wyszły na jaw nadużycia finansowe. Kiedy amerykańskie sądy odmówiły honorowania upadłych argentyńskich obligacji, Soros nie dawał za wygraną i oskarżył nowojorski bank Mellon Corp. w Londynie o niewypłacone odsetki, twierdząc, że decyzja amerykańskiego sądu nie dotyczyła zagranicznych oddziałów banków, i dalej skupował nic niewarte obligacje. Po upadku prezydentury Christiny Kirchner Soros pozostał wpływową osobą w Buenos Aires i dalej pomagał rządowi promować nowe obligacje z warunkiem uznania starych, których sporo znajdowało się w rękach jego funduszu Quantum Partners. Za każdym razem, kiedy Soros zabiera głos, możemy być pewni, że ma nam do obwieszczenia jakąś katastrofę finansową. Kolejną bańkę, która zaraz zagrozi światu. To niekoniecznie oznacza, że jego słowa pokrywają się z jego inwestycjami. Przeciwnie, zwykle podążają w odmiennym kierunku, co czyni go szczególnie niebezpiecznym.

Andrzej Talaga: Mała wojna nadzieją dla Warszawy

A. Talaga w felietonie dla Rzeczpospolitej: „Manewry Anakonda 16, które zaczęły się w Polsce, są ćwiczeniem prawdziwej wojny, a ściślej zabezpieczenia przerzutu wojsk do naszego kraju w celu odparcia ataku z północnego wschodu”

Tomasz Wróblewski: Wyborcy mają dość socjaldemokratów

Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski: „Kolejne kryzysy: bankowy, kredytowy, budżetowy, krymski, imigracyjny, boleśnie pokazały, jak bezsilne są te wszystkie dostojne urzędy wielkich ponadnarodowych instytucji”
Fot. Moyan Brenn

Emerytury będą głodowe

Prof. Robert Gwiazdowski: „Prawda jest taka, że my nie płacimy na własne emerytury, tylko na emerytury rodziców i dziadków, w nadziei, że nasze dzieci i wnuki będą płacić na nasze. Problem w tym, że rodzi się coraz mniej dzieci”Źródło: Super Express

Gwiazdowski: Nie po to chcą przejąć OFE, żeby sprzedać aktywa

Prof. Robert Gwiazdowski: ” Uspokoję państwa. Nie po to chcą przejąć OFE, żeby sprzedać aktywa.(…) Robi się to po to, żeby przejąć kontrolę nad spółkami, w których OFE mają kontrolne pakiety akcji”.Źródło: Bankier.pl
Fot. aag_photos/ na lic. Creative Commons/ flickr.com

Robert Gwiazdowski: Niewidzialna ręka ministra Szałamachy

Prof. Robert Gwiazdowski dla Rzeczpospolitej: „Minister rozwoju Mateusz Morawiecki zapowiedział, że „widzialna ręka państwa” będzie pomagała przedsiębiorcom. Niestety, minister finansów Paweł Szałamacha swoją niewidzialną rękę ma zamiar głębiej włożyć do kieszeni przedsiębiorców”

Bezkarni

Trochę zapomnieliśmy, dlaczego doszło do zmiany władzy. Jak to się stało, że odeszli ludzie światowi, z klasą i tak pięknie mówiący w różnych językach o moralności. Dziś pełni troski o praworządność, trochę zawstydzeni, trochę – jak mówią zachodnim mediom – zasmuceni cywilizacyjną degradacją ich Polski. „Polska straciła wiekopomną szansę” – nie pamiętam, która to z niemieckich gazet użalała się nad nami. Arystokrację demokratycznej Polski zamieniliśmy na lud prosty. Pogardziliśmy kwiatem narodu, ludźmi otwartymi na świat. Zamieniliśmy ich sobie na motłoch, mało w świecie obyty, zawistny i zakompleksiony. Jakby zbiorowe szaleństwo. No to dziś przypomnieliśmy sobie, co wpłynęło na nasz wybór. Historia 100 mln, które przepadły za sprawą tych elit kulturalnych, to historia buty i lekceważenia interesu społecznego. Widzimy, jak prozaiczne w rzeczywistości były motywy rządzących. Tak jak wcześniejsze nagrania w Sowie i Przyjaciołach pokazały wulgarną powierzchowność tych koneserów win za 800 zł, tak teraz raport CBA o Sienkiewiczu i przyjaciołach pokazuje prawdziwą cenę, jaką przyszło nam płacić za ich służbę. Dziś dowiadujemy się, co oznaczały półsłówka i mimochodem rzucane podczas knajackich lunchów hasła. Z raportu wiemy, jak roztrwonione zostało 100 mln zł, ale straty tak naprawdę mogą sięgnąć 200 mln zł, których Unia ma prawo zażądać z powrotem, bo program administracji elektronicznej nigdy nie powstał. To tylko jeden z wielu systemów, które musimy mieć – jak tłumaczyły nam światłe elity – żeby wejść do Europy. Jedyny ślad po tej europejskości został nam w postaci nierozliczonych rachunków, dziwnych przelewów i obaw, że zamiast awansu cywilizacyjnego zostajemy ze sporym długiem względem Brukseli, który pod znakiem zapytania stawia kolejne projekty. Zostały też raporty CBA, odpisy sporządzone dla byłej premier i wszystkich świętych osób w państwie, które w imię tak chętnie powtarzanych dziś haseł o prawości mogły zawiadomić prokuraturę. Raport, który dziś prezentujemy, to dopiero początek łamigłówki. Stawiamy cały szereg pytań dotyczących odpowiedzialności prawnej, losów tych pieniędzy i przede wszystkim systemowych rozwiązań, które nie spowodują, że za cztery-pięć lat znowu ktoś będzie ujawniał bardzo podobny raport. Bardzo łatwy do powielenia. Bo trzeba państwu wiedzieć, że cała ta operacja, wbrew szykowności i intelektualnemu zadęciu jej architektów, nie opierała się o wymyślną inżynierię finansową. Konta w Panamie, lewary, listy zastawne – nic z tych rzeczy. Amber Gold przy tym to Nobel z ekonomii. Każdy mógł to przeprowadzić. Każdy wolny od moralnych skrupułów. Więcej, zadziwieni byliśmy, z jaką lekkością i butą można po prostu łamać wszystkie reguły gry, wymuszać podpisy na Bogu ducha winnych urzędnikach – w biały dzień, z całym majestatem urzędu, z ustami pełnymi frazesów o europejskości i staniu na straży liberalnej demokracji. Na tym nie koniec. Mijają lata, tamtych polityków już nie ma, mamy nowy rząd, ale ludzie instrumentalni w doprowadzeniu do opisywanej katastrofy znowu są i znowu odpowiadają za wielkie projekty państwowe. Równie ambitne i, można wnosić, z równie okazałymi funduszami do zaprzepaszczenia. Nic bardziej demoralizującego i szkodliwego dla państwa niż przekonanie urzędników – mnie i tak nic nie zrobią.

Własność ma się słabo. W Berlinie

Opowiadanie o „świętym prawie własności” wielu osobom się przejadło. W publicznych dysputach słychać raczej o próbach ograniczania własności, jako źródła wielu problemów. To rzekomo nadmierna ochrona własności ma być źródłem nierówności.Więc politycy „wzięli się” za regulowanie własności w sposób budzący zdumienie. Media donoszą o obowiązującym w Berlinie zakazie wynajmu prywatnych mieszkań. Skąd ten zakaz? Otóż wprowadziły go lokalne władze stolicy Niemiec. Uzasadnienie? Szybko rosnący rynek turystyczny spowodował, że gwałtownie rosną ceny nieruchomości, co uderza w stałych mieszkańców stolicy Niemiec. W tej sytuacji za najlepsze rozwiązanie uznano ograniczenie możliwości krótkoterminowego wynajmu własnych mieszkań, tak aby nie przynosiły one wymiernych korzyści właścicielom… Nie ma wynajmu, nie ma korzyści, nie ma wzrostu cen nieruchomości. Pozornie więc nie ma problemu.Niestety, to zły kierunek myślenia. Ograniczanie prawa własności i wprowadzanie zakazu korzystanie z mienia jest działaniem zbyt mocno ingerującym we własność. Jeśli gmina zakazuje podnajmowania swoich mieszkań turystom – ma prawo do takich ruchów. Jeśli ingeruje we własność osób prywatnych, nadmiernie regulując zasady korzystania z tej własności, to jest to działanie niebezpieczne. Co więcej, taka działalność władz publicznych może być postrzegana jako sztuczne podbijanie frekwencji w hotelach i pensjonatach, z reguły droższych niż wynajmowane mieszkania. Czy to oznacza, że władze lokalne nie mogą przeciwdziałać negatywnym zjawiskom na rynku, w tym rynku mieszkaniowym? Wręcz przeciwnie, ale władze publiczne mają ku temu inne narzędzia niż ingerencja we własność. Jednym z nich jest możliwość oceny, w jakim zakresie najem staje się formą prowadzenia działalności gospodarczej. Przy pewnym poziomie obrotów – taki najem łączyłby się z obowiązkiem rejestracji firmy. Jest też inna droga – podatki. Można je ustawić tak, aby promować faktycznie najem okazjonalny, kilka razy w roku, a „uderzać” w bardziej aktywny wynajem. Co więcej – być może warto rozważyć podatek celowy od wynajmu, którego celem byłoby wspieranie tańszego budownictwa komunalnego. Warto więc poszukać narzędzi fiskalnych lub prawnych, by regulować rynek, a nie uderzać we własność. Niestety, władze Berlina poszły w inną stronę. Czy przyniesie to dobre skutki? Wątpię.

Dwie Europy

Na pozór nic bardziej absurdalnego niż spór o być albo nie być w Unii Europejskiej. Rząd powtarza, że miejsce Polski jest w Europie a opozycja, że nie pozwoli na wyjście z Europy. Niby mówią to samo, a dzieli ich wszystko. Dwie diametralnie różne postawy, różne rozumienie dziejów i mechanizmów rządzących światem.Konserwatyści czy realiści, jakby ich nazwał wybitny neokonserwatysta Charles Krauthammer, patrzą na świat jak na mecz. Polityczna rozgrywka złożona ze stałych fragmentów gry. Co i rusz na boisku pojawiają się nowi zawodnicy, zmieniają barwy, koszulki, ale cały świat kręci się wokół utartych wzorów. Nam, którym przyszło żyć tu i teraz, pozostaje tylko wyciągać wnioski z historii. Starajmy się popełniać jak najmniej błędów i szykować na wojnę czy krach gospodarczy. Wcześniej czy później katastrofa nadejdzie, bo takie prawa rządzą dziejami ludzkości. Stąd też charakterystyczny stosunek konserwatystów do Unii Europejskiej – ważnej dla naszego bezpieczeństwa i dobrobytu, ale jednak ulotnej. Dziś jest naszym oparciem jutro może być naszym przekleństwem. Krytyczny stosunek do wspólnej polityki imigracyjnej, klimatycznej, czy obyczajowej, nie jest wynikiem kompleksów czy zaściankowości, ale własnych doświadczeń z siłami osłabiającymi spójność narodową a co za tym idzie nasze bezpieczeństwo. Polscy, brytyjscy, ale i konserwatyści w całej Europie, wierzą, że im lepiej zabezpieczony będzie interes narodowy każdego państwa z osobna, tym większa szansa, że dłużej wszystkie razem przetrwają w pokoju. Progresywiści, których Krauthammer niegdyś nazwał beztroskimi idealistami, zła upatrują w naturze ludzkiej a nie w instytucjach, które to zło wyzwoliły. Wierzą, że ludzkość ewoluuje. Przeszliśmy długą drogę od niewolnictwa przez feudalizm, oświeconą monarchię, nacjonalizm, liberalną demokrację w drodzę do globalizacji. Jak tak dalej pójdzie to kiedyś wyrwiemy się z piekielnej pułapki własnych ułomności. Rolą mądrych ludzi jest przyspieszać ten proces. Stąd też przemożna wiara progresywistów w ponad narodowe ciała jak ONZ, NATO i nade wszystko Unię Europejską. Ciało, które w swojej niemierzonej złożoności tworzy szkielet czy homonto, dla społeczności przenikających się narodów, ras, wierzeń i obyczajowości. Wszystko co stoi na drodze do budowy tych instytucji – kościół, państwo narodowe, stanowi zagrożenie dla idealistycznej wizji dobrostanu.Konserwatyści, z natury rzeczy podejrzliwie patrzą na sztuczne twory oderwane od naturalnego zaplecza i lokalnej polityki. Nawet jeżeli powstały w imię szczytnej idei, to szybko stają się narzędziem silniejszych narodów, które w ten sposób racjonalizują swoją uprzywilejowaną pozycje w świecie. Niewiedzieć kiedy, wspaniałomyślna unia wolnych narodów, przeobrażona w UE, stała się narzędziem do ekspansji niemieckich wpływów w całej Europie. Z kolei wspólna waluta – euro, dała Niemcom wpływy gospodarcze o jakich tylko mógł marzyć Napoleon, Bismarck czy Hitler. Jeżeli konserwatyści w czymś pokładają nadzieje, to tylko w suwerennych narodach. Egoizm narodowy, jedyna siła, która może strzec wolności osobistych swoich obywateli. Nie mylić z faszyzmem, który nic z wolnością narodów nie miał wspólnego. Jeżeli konserwatyści wspierają jakieś ponadnarodowe instytucje to nie dlatego, że wierzą w ich omnipotentną moc, ale dla sojuszy, które wzmacniają narodową suwerenność. Podobnie zapatrują się na demokrację, która jest najlepszą ochroną przez uzurpatorami czy instytucjami ograniczającymi nasze prawa. Progresywiści, prostej – bezpośredniej demokracji, przeciwstawiają nowoczesny ustrój mający eliminować zło i kształtować lepszego człowieka. Optują za demokracją naszpikowaną kwotami dla kobiet, dla mniejszości narodowych, z dodatkowymi punktami dla partii czy organizacji pożytku publicznego. Im bardziej udaje się ograniczyć rolę jednostki i skomplikować system wyborczy, tym lepiej. To jedyny sposób żeby uwolnić idealną społeczność od naturalnych skłonności człowieka do czynienia zła. W tym idealnym państwie Komisja Europejska staje się idealnym rządem. Wybranym poza wolą ludu, z woli samozwańczych idealistów jak oni sami. Nie żebyśmy w historii nie mieli władców czy nawet związków państw deklarujących, że niosą światu tylko dobro. Problem w tym, ze żaden z tych eksperymentów nie skończył się dobrze dla tych którzy w to uwierzyli. Stąd też pytanie o miejsce Polski w Europie bynajmniej nie jest zwykłą pyskówką – to pytanie o Europę – świat mrzonek progresywistów czy realny świat konserwatystów.

Efektywne szkolnictwo zawodowe

Efektywne szkolnictwo zawodowe jako kluczowy element nowoczesnej gospodarki Efektywne szkolnictwo zawodowe stanowi niezbędny element sprawnie funkcjonującego i sprzyjającego rozwojowi gospodarki systemu edukacji. Ze względu na

Edukacja, głupcze

Parafrazując wyborcze hasło Bila Clintona: it’s  the economy, stupid, można śmiało założyć, że nie ma dobrej gospodarki bez dobrej edukacji. Chyba nie przez przypadek najlepsze uniwersytety znajdują się w USA i Anglii a nie Bułgarii i na Białorusi. Nam bliżej do tych ostatnich, najlepsze polskie uczelnie znajdują się w czwartej setce światowych rankingów (UW i UJ). Dla porównania, lepszą pozycję, bo na początku drugiej setki ma Ruch Chorzów w rankingu europejskich klubów piłkarskich.