Dzień: 13 czerwca, 2016

Bezkarni

Trochę zapomnieliśmy, dlaczego doszło do zmiany władzy. Jak to się stało, że odeszli ludzie światowi, z klasą i tak pięknie mówiący w różnych językach o moralności. Dziś pełni troski o praworządność, trochę zawstydzeni, trochę – jak mówią zachodnim mediom – zasmuceni cywilizacyjną degradacją ich Polski. „Polska straciła wiekopomną szansę” – nie pamiętam, która to z niemieckich gazet użalała się nad nami. Arystokrację demokratycznej Polski zamieniliśmy na lud prosty. Pogardziliśmy kwiatem narodu, ludźmi otwartymi na świat. Zamieniliśmy ich sobie na motłoch, mało w świecie obyty, zawistny i zakompleksiony. Jakby zbiorowe szaleństwo. No to dziś przypomnieliśmy sobie, co wpłynęło na nasz wybór. Historia 100 mln, które przepadły za sprawą tych elit kulturalnych, to historia buty i lekceważenia interesu społecznego. Widzimy, jak prozaiczne w rzeczywistości były motywy rządzących. Tak jak wcześniejsze nagrania w Sowie i Przyjaciołach pokazały wulgarną powierzchowność tych koneserów win za 800 zł, tak teraz raport CBA o Sienkiewiczu i przyjaciołach pokazuje prawdziwą cenę, jaką przyszło nam płacić za ich służbę. Dziś dowiadujemy się, co oznaczały półsłówka i mimochodem rzucane podczas knajackich lunchów hasła. Z raportu wiemy, jak roztrwonione zostało 100 mln zł, ale straty tak naprawdę mogą sięgnąć 200 mln zł, których Unia ma prawo zażądać z powrotem, bo program administracji elektronicznej nigdy nie powstał. To tylko jeden z wielu systemów, które musimy mieć – jak tłumaczyły nam światłe elity – żeby wejść do Europy. Jedyny ślad po tej europejskości został nam w postaci nierozliczonych rachunków, dziwnych przelewów i obaw, że zamiast awansu cywilizacyjnego zostajemy ze sporym długiem względem Brukseli, który pod znakiem zapytania stawia kolejne projekty. Zostały też raporty CBA, odpisy sporządzone dla byłej premier i wszystkich świętych osób w państwie, które w imię tak chętnie powtarzanych dziś haseł o prawości mogły zawiadomić prokuraturę. Raport, który dziś prezentujemy, to dopiero początek łamigłówki. Stawiamy cały szereg pytań dotyczących odpowiedzialności prawnej, losów tych pieniędzy i przede wszystkim systemowych rozwiązań, które nie spowodują, że za cztery-pięć lat znowu ktoś będzie ujawniał bardzo podobny raport. Bardzo łatwy do powielenia. Bo trzeba państwu wiedzieć, że cała ta operacja, wbrew szykowności i intelektualnemu zadęciu jej architektów, nie opierała się o wymyślną inżynierię finansową. Konta w Panamie, lewary, listy zastawne – nic z tych rzeczy. Amber Gold przy tym to Nobel z ekonomii. Każdy mógł to przeprowadzić. Każdy wolny od moralnych skrupułów. Więcej, zadziwieni byliśmy, z jaką lekkością i butą można po prostu łamać wszystkie reguły gry, wymuszać podpisy na Bogu ducha winnych urzędnikach – w biały dzień, z całym majestatem urzędu, z ustami pełnymi frazesów o europejskości i staniu na straży liberalnej demokracji. Na tym nie koniec. Mijają lata, tamtych polityków już nie ma, mamy nowy rząd, ale ludzie instrumentalni w doprowadzeniu do opisywanej katastrofy znowu są i znowu odpowiadają za wielkie projekty państwowe. Równie ambitne i, można wnosić, z równie okazałymi funduszami do zaprzepaszczenia. Nic bardziej demoralizującego i szkodliwego dla państwa niż przekonanie urzędników – mnie i tak nic nie zrobią.

Własność ma się słabo. W Berlinie

Opowiadanie o „świętym prawie własności” wielu osobom się przejadło. W publicznych dysputach słychać raczej o próbach ograniczania własności, jako źródła wielu problemów. To rzekomo nadmierna ochrona własności ma być źródłem nierówności.Więc politycy „wzięli się” za regulowanie własności w sposób budzący zdumienie. Media donoszą o obowiązującym w Berlinie zakazie wynajmu prywatnych mieszkań. Skąd ten zakaz? Otóż wprowadziły go lokalne władze stolicy Niemiec. Uzasadnienie? Szybko rosnący rynek turystyczny spowodował, że gwałtownie rosną ceny nieruchomości, co uderza w stałych mieszkańców stolicy Niemiec. W tej sytuacji za najlepsze rozwiązanie uznano ograniczenie możliwości krótkoterminowego wynajmu własnych mieszkań, tak aby nie przynosiły one wymiernych korzyści właścicielom… Nie ma wynajmu, nie ma korzyści, nie ma wzrostu cen nieruchomości. Pozornie więc nie ma problemu.Niestety, to zły kierunek myślenia. Ograniczanie prawa własności i wprowadzanie zakazu korzystanie z mienia jest działaniem zbyt mocno ingerującym we własność. Jeśli gmina zakazuje podnajmowania swoich mieszkań turystom – ma prawo do takich ruchów. Jeśli ingeruje we własność osób prywatnych, nadmiernie regulując zasady korzystania z tej własności, to jest to działanie niebezpieczne. Co więcej, taka działalność władz publicznych może być postrzegana jako sztuczne podbijanie frekwencji w hotelach i pensjonatach, z reguły droższych niż wynajmowane mieszkania. Czy to oznacza, że władze lokalne nie mogą przeciwdziałać negatywnym zjawiskom na rynku, w tym rynku mieszkaniowym? Wręcz przeciwnie, ale władze publiczne mają ku temu inne narzędzia niż ingerencja we własność. Jednym z nich jest możliwość oceny, w jakim zakresie najem staje się formą prowadzenia działalności gospodarczej. Przy pewnym poziomie obrotów – taki najem łączyłby się z obowiązkiem rejestracji firmy. Jest też inna droga – podatki. Można je ustawić tak, aby promować faktycznie najem okazjonalny, kilka razy w roku, a „uderzać” w bardziej aktywny wynajem. Co więcej – być może warto rozważyć podatek celowy od wynajmu, którego celem byłoby wspieranie tańszego budownictwa komunalnego. Warto więc poszukać narzędzi fiskalnych lub prawnych, by regulować rynek, a nie uderzać we własność. Niestety, władze Berlina poszły w inną stronę. Czy przyniesie to dobre skutki? Wątpię.