Prawdziwe fałszywe wiadomości, czyli sojusz tronu i mikrofonu

Doceniasz tę treść?

Znane powiedzenie: „Nie kradnij, rząd nie znosi konkurencji” można dziś sparafrazować też tak: Internauto, nie kłam, media nie znoszą konkurencji.

Coraz częściej słyszymy o fake news, postprawdzie i podobnych określeniach mających opisywać  kłamstwa, którymi karmią się internauci. Określenia te zaczęły robić karierę w mediach po tym, jak Donald Trump wygrał wybory prezydenckie. Fake news, czyli fałszywe wiadomości rozsiewane w sieci miały zdecydować o jego zwycięstwie. 62 miliony Amerykanów dało się na nie nabrać. Preparowane były głównie przez wynajętych przez Rosjan trolli. Centrala całej operacji znajdowała się na wiosce w Macedonii . Test na brak inteligencji: to spiskowa teoria, czy nie? Jaka by nie była, to lansowana jest przez media głównego obiegu.

O problemie fake news zaczęlii wypowiadać się światowi przywódcy. Nieszczęsna Hillary Clinton odpowiedzialność za swą porażkę zrzuciła na siewców-internautów, którzy rozprzestrzenili „epidemię” (to jej określenie) fałszywych wiadomości mających pognębić ją, a wypromować konkurenta. Nieprawda powielana na milionach stron i kont zaczęła wpływać na decyzje, w tym wybory polityczne. Inaczej przecież Clinton wygrałaby. Obama i Juncker zaczęli wzywać właścicieli przeglądarek, wyszukiwarek, portali społecznościowych, by rozwiązali ten problem. Krótko mówiąc wezwali do cenzurowania. Temat oczywiście podchwyciły główne media, dla których obieg informacji w internecie stanowi prawdziwe zagrożenie. Po co oglądać tv i czytać gazety skoro kreowany spontanicznie internet dostarczy wszystkich treści. Problem wymyślony w USA, jak wszystko co amerykańskie ogarnia cały świat.

Oczywiście, że w internecie pojawiają się fałszywe, kompletnie zmyślone informacje. Oczywiście, że oprócz zwykłych internautów ich żródłem bywają rządy i ich służby, firmy, lobbyści, partie, stronnictwa. Problem jednak polega na lekarstwie, które jest gorsze niż choroba. Oto rządy, międzynarodowe instytucje, a zwłaszcza media zaczynają wzywać do zastosowania cenzury. Kto miałby decydować o tym co jest prawdą, a co fałszem, co oglądać, co czytać, kogo słuchać? Oczywiście tradycyjnie rozumiane media oraz rządy i ich służby. Problem ma rozwiązywać ten, który go wywołał.

Dawny sojusz tronu i ołtarza dziś został zastąpiony sojuszem tronu i mikrofonu. O skali tej symbiozy świadczą choćby amerykańskie wybory. Media w stosunku 96 do 4 popierały Clinton i demokratów (takie były proporcje wpłat od mediów na konta sztabów wyborczych kandydatów). Biały Dom wydaje rocznie 2 mld dolarów na działania PR i marketingowe. To więcej niż kosztowały kampanie wyborcze obydwojga kandydatów. Relacje mediów tak bardzo rozmijały się z obserwacjami obywateli, że naturalnym źródłem informacji dla tych ostatnich stał się internet ze wszystkimi swymi wadami i zaletami. Nagle okazywało się, że zamieszczająca swe komentarze na youtube Dolly z Idaho ma więcej oleju w głowie i zdrowego rozasądku niż gwiazda CNN Chris Cuomo – syn byłego demokratycznego gubernatora stanu Nowy Jork, ale za to brat obecnego. Dzięki sieci zaczął rodzić się spontaniczny, obywatelski, obieg informacji i to on zdecydował o zwycięstwie Trumpa – jeźdźca znikąd. Dziś rządzący i media chcą ten obieg zniszczyć, oczywiście w imię prawdy. Od 1972 roku Instytut Gallupa robi badania dotyczące wiarygodności amerykańskich mediów. Jeszcze nigdy poziom zaufania nie był tak niski. Tylko 8% Amerykanów wierzy im. 24% trochę wierzy, 68% nie ma do nich najmniejszego zaufania, czyli uważa, że kłamią, zmyślają, manipulują, a więc są podstawowym źródłem fake news. 

Inne wpisy tego autora