US Army w Polsce. Rozsypała się Jałta i strategia nowej Rosji

Doceniasz tę treść?

Decyzja o rozmieszczeniu amerykańskich wojsk w Polsce ostatecznie zmienia mapę Europy, ale nie zmieni zagrożenia ze strony Rosji. Co najwyżej spodziewajmy się nowych i jeszcze bardziej kreatywnych odsłon wojny hybrydowej.

To nie jest żadna okrągła rocznica, ale data warta zapamiętania. Po 71 latach rozsypały się ostatecznie ustalenia konferencji jałtańskiej. Po wyprowadzeniu radzieckich wojsk i formalnym członkostwie Polski w NATO teraz amerykańskie jednostki bojowe mają stacjonować na naszej wschodniej granicy. Wbrew Jałcie i wbrew ustaleniom z 1989 r. Ale dla nas od całej symboliki deklaracji prezydenta Obamy ważniejsze jest to, że rozsypała się doktryna nowej Rosji. Nie mniej agresywnej i destrukcyjnej co Rosji sowieckiej, która niegdyś terroryzowała pół naszego kontynentu. Cztery tysiące amerykańskich żołnierzy wzmocnionych brytyjskimi wojskami desantowymi, czołgami, wozami pancernymi, działami samobieżnymi i całym NATO-wskim arsenałem koniecznym do odparcia ewentualnej agresji oznacza, że misternie budowana doktryna Putina została wysadzona w powietrze. Złą wiadomością jest to, że zanim jeszcze amerykańscy żołnierze zbudują swoje bazy, Rosja najpewniej zaadaptuje swoją hybrydową strategię do nowych realiów.

Testowanie Zachodu

Już przed tym, nim prezydent Obama ogłosił decyzję o rozlokowaniu  oddziałów pancernych na wschodniej granicy Paktu Północnoatlantyckiego, Rosja doskonale wiedziała, że nie ma większych szans w bezpośredniej konfrontacji z Zachodem. Ale Zachód też wiedział, że w totalnym starciu nieuniknione są poważne straty. Dotychczasowa strategia NATO zakładała utratę państw i ziem Polski aż do linii Wisły. Zachodnie armie miały prowadzić kontratak dopiero z terytorium Niemiec i zachodniej Polski. To nie był ani żaden nowy pakt, ani wspólne ustalenia na podobieństwo Jałty, ale jednak założenia strategiczne oparte na kalkulacji minimalizowania strat po stronie zachodnich mocarstw. Lepiej oddać kawałek i zachować siły na obronę tego, co stanowi o fundamencie Europy. Jakbyśmy tego nie nazwali – cynicznym wyrachowaniem czy zdrowym rozsądkiem – to zachodnia strategia dawała Moskwie cichą nadzieję na poszerzenie swoich wpływów o państwa nadbałtyckie i Polskę. Nawet jeżeli nie pełne panowanie, to może przynajmniej finlandyzację Europy Środkowej – czyli wpływ na strategiczne decyzje, w tym np. politykę energetyczną. 

Na tym Moskwa zbudowała całą swoją nową strategię osłabiania Europy od środka, wykorzystywania każdej, nawet najmniejszej słabości i nieustającego testowania peryferii układu NATO-wskiego. Wszystko w nadziei, że determinacja do obrony Litwy, Łotwy Estonii, a może i Polski będzie słabła. Że przyjdzie dzień, kiedy rosyjskie wojska, interweniując w obronie swoich obywateli np. w Estonii, nie zostaną zaatakowane przez wojska NATO.

Stąd demonstracyjne prężenie mięśni nuklearnego arsenału. Lokowanie wyrzutni nuklearnych w obwodzie kaliningradzkim tak, żeby oswajać europejskich polityków z myślą, że może nie warto ryzykować totalnej wojny za każdym razem, kiedy dochodzi do jakiegoś incydentu na Wschodzie. Skoro i tak nie obronimy państw bałtyckich, to może lepiej przymknąć oczy na zielone ludziki pod Suwałkami czy Kłajpedą.

Takim testem zachodnich reakcji była oczywiście aneksja Krymu i obecność wojsk w Donbasie. Powtarzające się dziwne „zdarzenia” na granicy z Estonią czy Łotwą powoli stawały się codziennością. Co i rusz „realistyczne”  think tanki w Londynie czy Berlinie produkowały analizy, z których wynikało, że obrona państw nadbałtyckich czy przesmyku suwalskiego, w obliczu potężnej floty rosyjskiej na Bałtyku i dywizji pancernych na granicy, byłaby zbyt kosztowna.

Rosja mogła tu liczyć na jakieś zdobycze, pod warunkiem że uda się jej rozbić europejską solidarność, że sytuacja gospodarcza czy wewnętrzne konflikty będą tak silne, że Europa faktycznie poświęci swoje peryferia dla świętego spokoju. Doktryna wojskowa stanie się międzynarodowym prawem. Stąd koncept propagandowej wojny hybrydowej z Zachodem.

Coś, co od stuleci jest trzonem rosyjskiego myślenia strategicznego. Kolejni władcy i ich służby, z niepojętą wręcz elastycznością jak na skostniałą dyktaturę, potrafili reagować na zmieniające się otoczenie. Nie przebierając w środkach, ideologiach i sojuszach dla osłabienia swojego przeciwnika. Milovan Đilas w swojej słynnej książce „Rozmowy ze  Stalinem” wspomina, jak jeden z doradców Tito obserwujący działania sowietów w czasie II wojny światowej ze zdumieniem notował, że chwilę po wkroczeniu wojsk niemieckich, komunistyczni komisarze zachęcali popów i sami im pomagali w dystrybucji  encykliki, a potem nawoływali do modłów w intencji ziemi ojczystej. W zmienionych realiach, otoczeniu ideowym i przede wszystkim z nową techniką rosyjscy stratedzy działają  na większą skalę i z jeszcze mniejszymi skrupułami.

Wojna hybrydowa – cd.

Trzeba też przyznać, że okoliczności są wyjątkowo sprzyjające dla Putina. Niesłabnąca presja uchodźców szturmujących wybrzeża Europy. Wielka Brytania za dwa miesiące stająca do referendum, którego nie tylko wynik trudny jest do przewidzenia, ale tym bardziej konsekwencje wyjścia tego kraju z UE. Oprócz ekonomicznych perturbacji możemy się spodziewać kolejnych prób secesji Szkotów, Katalończyków, Korsykańczyków, Basków. W Hiszpanii, Portugalii, Grecji ekstremistyczne partie lewicowe, jeżeli jeszcze nie rządzą, to stanowią pokaźną siłę w parlamencie. We Francji antyunijny Front Narodowy wierzy, że w kolejnych wyborach dojdzie do władzy. W Niemczech skrajna prawica zyskuje wpływy, jakich nie miała od II wojny światowej. Wszędzie tam, gdzie chwieje się Unia, znajdziemy ślady rosyjskich agentów – rycerzy wojny hybrydowej. Wspierających separatystyczne nastroje w Wielkiej Brytanii poprzez dofinansowywanie skrajnie lewackich ugrupować Jeremy’ego Corbyna i z drugiej strony skrajnie prawicowych ugrupowań separatystycznych. Brytyjskie służby zmuszone były ostatnio wydalić  czterech rosyjskich dyplomatów angażujących się w wewnętrzną politykę. W tym Siergieja Nalobina, człowieka sprawnie poruszającego się w brytyjskich kołach politycznych i bardzo aktywnego działacza Konserwatywnego Klubu Przyjaciół Rosji.

Francuski wywiad donosił o wpływach rosyjskich agentów przed zamieszkami uchodźców w Calais. CIA donosiło o grupach sterowanych przez rosyjski wywiad, które uczestniczyły w organizowaniu przemytu uchodźców z Turcji do Grecji i teraz po zawarciu przymierza Brukseli z Ankarą na Bałkany czy do Włoch. Głównodowodzący amerykańskich sił na Bliskim Wschodzie przestrzegał przed wręcz świadomym wypychaniem mieszkańców północnej Syrii z kraju. Atakowanie celów cywilnych, potęgowanie paniki w okolicznych prowincjach, a potem głoszenie plotek i dystrybucja ulotek zachęcających do migracji… Ślady rosyjskich służb widzimy przy okazji planowanego na ten miesiąc referendum w Holandii w sprawie ratyfikacji umowy wolnocłowej z Ukrainą. Mało znany zapis w holenderskiej konstytucji dopuszczający referendum w umowach stowarzyszeniowych niespodziewanie zaczął żyć własnym życiem. Nagle nieznana nikomu organizacja zgromadziła 140 tys. podpisów za przeprowadzeniem głosowania. Nie wiadomo, skąd znalazła fundusze na kampanię telewizyjną. Co ciekawe, z ostatnich badań wynika, że 58 proc. Holendrów nie ma złudzeń, że kampania była opłacana rosyjskimi pieniędzmi. Te cudownie objawiały się ostatnio także na kontach słowackich, chorwackich czy portugalskich nacjonalistów.

Czego więcej możemy się spodziewać w nowej odsłonie tej wojny? Na pewno wzmożonej kampanii przeciwko Angeli Merkel. Prowokacji, jak o rzekomym zgwałceniu rosyjskiej dziewczynki przez imigrantów. Plotki obudowanej całą telewizyjną mistyfikacją sączoną do rosyjskiej diaspory w Niemczech. Rzecz skończyła się atakiem na ośrodek dla uchodźców. Każda okazja do wywołania niepokoju jest dobra. Norweska próba odsyłania uchodźców wpuszczanych z terytorium Rosji skończyła się kampanią troski w norweskich mediach o skazywaniu imigrantów na deportacje z powrotem do Syrii na pewną śmierć. Zachodnie służby ze szczególnym niepokojem obserwują próby infiltracji zachodnich partii politycznych. Po francuskim Froncie Narodowym, który oficjalnie już deklaruje się jako „partner” Putina wykorzystujący rosyjskie pieniądze w kampanii wyborczej, teraz mamy coraz więcej dowodów na próby infiltracji niemieckich organizacji prawicowych.

Świadczy o tym choćby opisana niedawno historia jednego z założycieli skrajnie prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec, który otrzymał propozycję „strategicznej współpracy” z Rosją  przy tworzeniu eurosceptycznej partii. Twardym zapleczem wojny hybrydowej jest oczywiście rosyjska telewizja nadawana w większości państw europejskich z odpowiednio dostosowaną retoryką do lokalnej społeczności. Jak choćby nieustanne porównywanie w Niemczech aneksji Krymu do zjednoczenia Niemiec. Trudno powiedzieć, do jakiej kategorii działań hybrydowych należałoby zaliczyć projekt kolejnego rurociągu pod Bałtykiem Nord Streem 2, ale to z pewnością jedna z ważniejszych inicjatyw rozbijających spójność Europy. Kolejna próba mająca osłabić determinację i solidarność Unii.

Rozmieszczenie amerykańskich i brytyjskich wojsk na wschodniej granicy diametralnie zmienia dotychczasową grę polityczną w regionie. Najmniejsza potyczka na granicy Polski czy Estonii może oznaczać totalne zaangażowanie się wojsk NATO. Śmierć kilku amerykańskich czy brytyjskich żołnierzy oznaczałaby konflikt, z którego Waszyngton i Londyn nie mogą się wycofać, a którego Rosja nie jest w stanie wygrać. Nie żeby tych kilka tysięcy żołnierzy faktycznie zmieniało układ sił w Europie Środkowej, ale diametralnie zmienia stopień zaangażowania Zachodu. Niemożliwe staje się wkroczenie i zajęcie małej Estonii pod pozorem ścigania terrorystów czy w obronie rosyjskiej mniejszości narodowej, bez ryzykowania totalnej wojny.

To dla nas jest niewątpliwie historyczna decyzja. To oznacza faktyczne przesunięcie granic NATO nad Bug. Coś, co zwiększa poczucie bezpieczeństwa i ogranicza ewentualność przypadkowych potyczek czy najazdów ze Wschodu. I kto wie, czy w dalszej przyszłości i w przypadku powtarzających się niepokojów na Ukrainie nie stanie się też argumentem uspokajającym obawy inwestorów, że Polski nie należy traktować jako części tego regionu.

Pod patronatem Piotra Wielkiego

Teoretycznie możemy sobie wyobrazić, że to posunięcie Obamy pozwoli czy zmusi Rosję do przewartościowania strategii politycznych. W zamian za zaakceptowanie nowych realiów geopolitycznych Moskwa może się domagać zniesienia sankcji i gwarancji, że Ukraina nie stanie się częścią NATO. Wrócić do stołu i pozwolić swojej gospodarce zregenerować się po największym kryzysie, jaki Rosja miała od upadku Związku Radzieckiego.

Po tym, jak rubel stracił połowę swojej wcześniejszej wartości, zdaje się stabilizować. Spadek wartości dolara został tam odtrąbiony jako wielki sukces gospodarczy putinowskich ekonomistów. Inflacja wciąż wynosi 17 proc., ale tempo wzrostu jest mniejsze, niż sądzono. Przewidywane 5-proc. skurczenie się gospodarki w rzeczywistoś­ci było 3-proc. spadkiem wartości PKB. Wydarzenia w Syrii, choć nie zostawiają wątpliwoś­ci co do zbrodniczej roli Rosji w regionie, to jednak dają Putinowi poczucie własnej wartości i pozory międzynarodowego szacunku. Wydawałoby się, że moment na zmianę linii politycznej i ratowanie dotychczasowych zdobyczy jest idealny. Problem w tym, że budowa dobrobytu i powrót do pokojowej koegzystencji nie jest czymś, co motywuje rosyjskich przywódców.

Żeby lepiej zrozumieć motywy działania Putina, warto zajrzeć do ostatniej publikacji rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, który w magazynie „Rosja w Stosunkach Globalnych” napisał, że jego kraj chce nowej architektury europejskiej. Domaga się formalnego traktatu ustanawiającego nowy podział wpływów w regionie. Mało tego, Ławrow pisze, że dopóki nie powstanie nowy, „stabilny ład polityczny”, to nie będzie możliwa stabilizacja i pokój w Europie. „Przez ostatnie dwieście lat, jakakolwiek próba zjednoczenia Europy bez Rosji albo wbrew jej woli kończyła się katastrofą – pisze Ławrow i w typowym rosyjsko-bizantyjskim stylu zwraca uwagę na obezwładniający chaos, który spowijał Europę za każdym razem, kiedy narody Zachodu odmawiały współpracy z Rosją. Przypomina nam Katarzynę Wielką, której kanclerz miał w Berlinie mówić: „Ani jedna armata nie może wystrzelić w Europie bez naszej zgody”. Wspomina wojny napoleońskie i wojnę krymską. Nie ma jednego konfliktu w Europie Środkowej, który w opinii Ławrowa nie byłby dowodem na próbę upokorzenia i zniszczenia tego „dumnego narodu”. Ale wszystko to tak naprawdę tylko przygrywka do wydarzeń z 1991 r. Upadku ZSRR i rozpadu europejskiego porządku, który bez udziału Rosji w systemowym rozwiązaniu problemu znowu skończy się katastrofą. Wszystko to można by pewnie uznać za nieszkodliwą paranoję, gdyby nie końcówka wywodu, w której Ławrow wspomina Piotra Wielkiego i niewiarygodne wręcz wyrzeczenia narodu rosyjskiego dla zapewnienia wspaniałości i międzynarodowego szacunku Rosji. To jest istota wywodu.

Polityka międzynarodowej agresji Putina jest przede wszystkim polityką wewnętrzną. Sposobem na mobilizację społeczeństwa wokół Kremla i wymuszanie posłuszeństwa. Putin nie jest pierwszym dyktatorem Rosji, który wie, że nigdy już nie opuści Kremla żywy. Albo umrze tam, podtrzymując i eskalując terror jak Stalin do swoich ostatnich dni, albo zostanie zabity. Nie ma trzeciej drogi. Stąd permanentny konflikt i wynajdowanie nowych zagrożeń jest celem samym w sobie. Sankcje i teraz zmasowanie NATO-wskich wojsk przy granicy są tylko dowodem na to, że Rosja jest atakowana ze wszystkich stron i naród musi się jednoczyć wobec zagrożenia. Rosyjskie media oskarżają Amerykę o „rozpętanie kolejnej polityczno-wojskowej awantury”; o „szukanie paliwa dla swojego przemysłu zbrojeniowego”. Slogany, które co najwyżej zapowiadają kolejne fale imigrantów, prowokacje, działania szpiegowskie, terrorystyczne, a na naszym podwórku próby izolowania Polski od zachodnich stolic i podgrzewanie napięć z Unią i prowokacje. Im bezpieczniejsze mogą się wydawać nam nasze granice, tym bardziej powinniśmy się teraz bać o bezpieczeństwo wewnętrzne.

***
Tekst ukazał się we WPROST

Fot. The U.S. Army/ na lic. Creative Commons/ flickr.com

Inne wpisy tego autora

KTO NAPRAWDĘ RZĄDZI UNIĄ? #WWR180

#180 Podcast Warsaw Enterprise Institute – Wolność w Remoncie Kiedyś dziwne wydawało się, że patronem Unii Europejskiej jest Karol Wielki, władca, który 45 lat z