Miś 2017 – o wyższości własności państwowej nad prywatną
W tym tygodniu miałem 3 razy do czynienia z instytucjami, które są własnością – najlepszej ponoć, bo „naszej” – formy własności: państwowej.
Na ogół miewam do czynienia z własnością prywatna- obca i cudza – wiec nie jestem za bardzo gotowy na kontakt z „własnością społeczna” czyli z poniekąd moją. Nie, że jakaś tragedia – brak treningu po prostu.
Przypadek 1 (poniedziałek)
– Kawa czy herbata? – pyta sekretarka po czym przynosi mi nalany po podlasku (czyli z czubem) kubek herbaty i bez słowa wychodzi. Nie ma cukru, nie ma spodka, nie ma gdzie i na co odłożyć torebki, nie ma łyżeczki.
Przypadek 2 (środa)
Przychodzę do Prezesa wielkiej instytucji. Na portierni wręczają mi kartę magnetyczna i nic.
– Gdzie mam iść? – pytam.
– A to Pan nie wie? To proste – winda na 5 piętro i tam blok F, kartą otworzyć.
Wjeżdżam. Karta niestety nie działa. Proszę przechodzącą osobę, zeby mnie wpuściła do bloku Prezesa. Odmawia: – Jak karta Pana nie puszcza, to ja tez nie moge! Następna osoba też odmawia.
Zjeżdżam na dół do recepcji.
– Nie działa ta karta – informuje Panią. Bardzo rozbawiona: Ha, ha, ha.. A wiedziałem że nie zadziała! Wiedziałam! Brąnek! Popatrz trochę, zaprowadzę Pana!
Przypadek 3 (czwartek)
Czekam i piszę te słowa. A wcześniej – wywołano przez głośniki mój numerek. Podchodzę. Pani na pełny regulator rozmawia z koleżanką na temat jakiegoś Janka z pracy, który jak coś potrzebuje to natychmiast, a jak się jego poprosi – to ma to w de. Typowa dość sytuacja, zresztą. Trwa to około 90 sekund – Pani mnie do dostrzega i oschle: – Słucham?
***