Po wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, o tym, że frankowicze powinni samodzielnie szukać sprawiedliwości w sądzie zawrzało. Mamy dyskusję o politykach i ich obietnicach wyborczych, o polskich sądach i giełdzie, gdzie bankowe akcje drożały. Nie mamy dyskusji o najważniejszym – o zaufaniu.
Nie zamierzam dyskutować o racjonalności brania w przeszłości kredytów frankowych. Nie zamierzam też pastwić się nad doradcami kredytowymi, ani nad politykami i sądami. Bo w sprawie frankowiczów, na tym etapie nie to jest najważniejsze. A moim zdaniem dziś najważniejsze jest szukanie kompromisu, czyli rzecz w Polsce absolutnie niespotykana.
Każde omawiane rozwiązanie problemu frankowiczów ma swoje słabości. Na każdy argument – znaleźć można kontr-argument. Wysokie raty? W przeszłości były bardzo niskie. Ryzyko walutowe? Było znane w momencie zaciągania zobowiązania. Dyskusja bez wyjścia.
Podobnie jak dyskusja o rozwiązaniach ustawowych. Zawsze będzie jakieś „ale”. Droga sądowa? W normalnym systemie prawnym rada prezesa Kaczyńskiego byłaby idealnym rozwiązaniem – niech spór rozstrzygnie sąd. W Polsce niestety, jest inaczej. Droga sądowa oznacza długi proces i koszty. Nie każdego stać… A linia orzecznicza sądów, niepewna.
Jest inne rozwiązanie tego problemu. Zbiorowa ugoda banków i klientów. Wynegocjowana, oddająca racje obu stron, uwzględniająca interesy zainteresowanych. Banki zwrócą za spready, ale nie będzie automatyzmu przewalutowania. To tylko przykład (absolutnie przypadkowy). Wynegocjować można zresztą więcej – zasady przewalutowań, zasady ustalania wysokości rat na przyszłość.
Taka droga byłaby idealna – i kliencie i bank odpuszczają by zyskać w innym miejscu. To szybsze niż lata procesów, ale tez bardziej elastyczne niż tworzona przez polityków ustawa. Niestety, takie negocjacyjne wyjście z impasu w polskich realiach to fikcja. Brakuje zaufania, brakuje gotowości do kompromisu. A gdy nie ma szans na kompromis, zostają emocje, najgorszy doradca w takich sprawach.