Za dużo ministra w Sądzie Najwyższym

Doceniasz tę treść?

Poselski projekt zmian w Sądzie Najwyższym trafił do Sejmu. To zły projekt.

To, że wymiar sprawiedliwości należy uzdrowić nie budzi wątpliwości. Przewlekłe postępowania, oczekiwanie na opinie biegłych, nie zawsze czytelne wyroki, słabość postępowania dyscyplinarnego. W połowie, to „legendy miejskie”, ale w pewnej części zasadne uwagi zarówno przedsiębiorców, jak też obywateli próbujących załatwiać swoje sprawy przed sądami.

Jednak nowelizacja ustawy o SN, która właśnie wpłynęła do Sejmu nie rozwiąże tych problemów, a ze wspomnianych problemów coś na plus może się zmienić tylko w postępowaniach dyscyplinarnych. Ale to za mało by pozytywnie ocenić ten projekt. Bo są z nim dwa podstawowe problemy.

Wiele uwag o oderwaniu się środowiska sędziowskiego od bieżącego życia można by uznać za trafne. Ale tworzenie projektu ustawy o SN zupełnie w oderwaniu od tego środowiska i samorządu sędziowskiego jest absolutnym błędem. Oznacza też, że poselski projekt będzie postrzegany jako daleko idąca ingerencja władzy politycznej w ustrój SN. A wrażenia pomijania środowiska nie zmieni już nic – nawet ew. konsultacje związane z projektem ustawy.

Ale jest jeszcze argument poważniejszy. Media chętnie przytaczają treść art 87 projektu ustawy, który zakłada m.in., że „W dniu wejścia w życie niniejszej ustawy Minister Sprawiedliwości, w drodze obwieszczenia w dzienniku urzędowym Ministra Sprawiedliwości, wskazuje sędziów Sądu Najwyższego, którzy pozostają w stanie czynnym”.

Powiedzmy jasno, to nadmierne uprawnienie ministra sprawiedliwości. Jeśli ktoś miałby otrzymać takie uprawnienie, to powinno ono przypadać Prezydentowi RP, a nie ministrowi.

Największa wada projektu dotyczącego SN polega na tym, że zbyt duże uprawnienia związane z jego funkcjonowaniem przypadają ministrowi sprawiedliwości. To niebezpieczne tym bardziej, że minister w obecnej sytuacji prawnej jest także Prokuratorem Generalnym, a więc może występować jako strona w SN.

A skoro prokuratura może być stroną, jej szef nie może mieć bieżącego wpływu na funkcjonowanie Sądu Najwyższego. A tymczasem wpływ ministra będzie przeogromny. Poza ustaleniem tego, kto będzie w SN orzekał (cytowany art. 87 ustawy), ministrowi przysługuje bowiem szereg daleko posuniętych uprawnień. To minister ma ustalać regulamin SN. To minister ma wyrażać zgodę na pracę sędziów i sędzin po osiągnięciu wieku emerytalnego. W ustawie zapisano także, że to minister ma decydować o zgodzie na dodatkowe zatrudnienie sędziów SN (jak się wydaje powinien to robić Prezes SN lub przewodniczący Izby). Minister ma w końcu prawo do powoływania specjalnego Rzecznika Dyscyplinarnego (art. 54 projektu) w sprawach dotyczących sędziów SN.

Minister decydować ma też o zasadach zakwaterowania i zwrotu kosztów zamieszkania w Warszawie ws. sędziów, będzie miał więc realny wpływ na ich bieżące funkcjonowanie.

Uprawnienia ministra można zresztą mnożyć. To niedobrze. Bo sytuacja, gdy jednego dnia minister ma przemożny wpływ na działania SN, a kolejnego – może jako Prokurator Generalny być stroną postępowania przed SN jest niezdrowa, budzi uzasadnione wątpliwości co do równowagi stron przed sądem. W tym momencie pojawia się kluczowe pytanie czy część uprawnień, o których piszę nie powinna przysługiwać Prezydentowi RP. Byłaby to sytuacja zdrowsza ustrojowo.

Dlatego reformując wymiar sprawiedliwości, albo absolutnie zmodyfikujmy poselski projekt, albo pracujmy nad innym. 

Inne wpisy tego autora

Urzędnik da umowę o pracę? Jest taki projekt

Czy urzędnik będzie decydował o kształcie umowy między przedsiębiorcą a jego współpracownikiem/pracownikiem? Państwowa Inspekcja Pracy chciałaby takich rozwiązań. Osobiście wolę, by spory pracownik–pracodawca rozstrzygał jednak