Black Friday w ZUS

Doceniasz tę treść?

Wczoraj w „Rzepie”, ale zdaje się tylko w „papierze” był mój felieton o Black Friday – czyli podwyższeniu podatków nazywanych składką emerytaln-rentową dla „uprzywilejowanych” „bogaczy” – to znaczy wszystkich, którzy płacili ją do wysokości 30-krotności średniego wynagrodzenia oraz ich pracodawców, którzy płacą drugą część tej składki za pracownika.

Z matematyką nie wygrała nawet bohaterska Armia Czerwona broniąc sprawiedliwości społecznej. Mimo to, dzisiejsi obrońcy sprawiedliwości społecznej nadal takie zwycięstwo nad matematyką odnieść próbują. Niektórzy byli na wyprzedażach w sklepach, gdzie można było okazyjnie kupić za 100 zł coś przecenionego z 200 zł, co jeszcze w Wednesday kosztowało 80 złotych. Równą przebiegłością co handlowcy w robieniu w konia klientów wykazali się posłowie w robieniu w konia wyborców.

Można się było dowiedzieć, że „jak ktoś zarabia kilkanaście tysięcy złotych, to podwyżka składki o dwieście złotych nie powinna go dotknąć”. Ciekawe jak to obliczyli? Skoro tych „najbogatszych” jest 350 tysięcy, a skarb państwa ma uzyskać z tytuł wyższych składek dodatkowo ponad 5 miliardów złotych rocznie, to się kalkulator musiał komuś popsuć.

Składkę, w wysokości 19,52%, „finansują z własnych środków, w równych częściach, ubezpieczeni i płatnicy” – po 9,76%. W  „Rzepie” mam tylko 2,5 tys. znaków, więc nie pisałem już o składce rentowej – bo jej też dotyczy zniesienie limitu, czyli de facto podwyżka. Wynosi ona 8% podstawy obliczania. Ale podzielona jest bardziej sprawiedliwie – z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej. 1,5% pobierane jest z pensji brutto pracownika, a aż 6,5% płaci dodatkowo pracodawca. Dlatego nie tylko zmaleją pensje netto „uprzywilejowanych” pracowników, ale jeszcze bardziej wzrosną koszty brutto ich pracodawców. I dzięki temu właśnie rząd planuje uzyskać ponad miliardów wpływów.

Bezkrytyczni zwolennicy rządu Jarosława Kaczyńskiego byli zachwyceni – dosięgnie „krwiopijców” karzące  ramię sprawiedliwości społecznej. To widać! A czego nie widać?

Nie widać podwyżek dla zarabiających mniej, których najzwyczajniej nie będzie. Mamy dziś szczególną sytuację na rynku pracy – brakuje pracowników. Wiele firm, by zachęcić pracowników by nie odchodzili do konkurencji, nie przechodzili na wcześniejsze emerytury, nie rezygnowali z pracy po otrzymaniu 500+, planowały podwyżki. Fundusz płac duże i średnie firmy planują we wrześniu na kolejny rok. Fundusz ten to nie gumka w majtkach – nie rozciągnie się. To co firmy wydadzą na składki emerytalno-rentowe za zarabiających więcej nie wydadzą na podwyżki dla zarabiających mniej. Co więcej – firmom bardziej zależy na tych zarabiających więcej – to oni generują wyższe przychody w tych firmach. Jak oni przyjdą po podwyżki, bo po zapłaceniu wyższej składki otrzymają mniej, pracodawcy prędzej ulegną ich żądaniom niż oczekiwaniom tych, którzy zarabiają mniej których pracę łatwiej zastąpić.

Nie widać też tego, że ci, którzy zapłacą dziś wyższe składki w przyszłości będą otrzymywać wyższe emerytury. O ile nie ma nic niesprawiedliwego w tym, że informatyk zarabia w firmie odnoszącej sukcesy rynkowe także zza granicą 25 tys. zł. miesięcznie, a „konserwator powierzchni płaskich” – czyli sprzątaczka zarabia w niej  2,5 tys. zł, o tyle nie zza bardzo sprawiedliwe będzie, gdy sprzątaczka otrzyma w przyszłości emeryturę 1,5 tys. zł a informatyk 15 tys. zł. Bo przecież rząd wyda składkę płaconą przez informatyka i jego pracodawcę dziś! W przyszłości na jego emeryturę składki będą płaciły dzieci i wnuki tych, którzy dziś płacą składki. A najprawdopodobniej sprzątaczka ma więcej dzieci niż informatyk więc to jej dzieci będą płacić na wyższą emeryturę informatyka. Co więcej, ci, którzy więcej zarabiają statystycznie dłużej żyją. A algorytm obliczania wysokości emerytury bierze pod uwagę średnią długość życia. Nie dość więc, że ci „uprzywilejowani” będą mieć wyższą emeryturę, to jeszcze będą ją dłużej pobierać. Sprawiedliwe? Nie!

Najbardziej skorzystają prezesi spółek Skarbu Państwa. Zarabiając powyżej 100 tys. zł miesięcznie wygenerują w trakcie 4 letniej kadencji taką wysokość emerytury, jak za 30 lat pracy za średnią krajową, której przecież i tak by na rynku nie zarobili.

No chyba, że rząd wie, że w przyszłości emerytury będą równe dla wszystkich i dziś tylko oszukuje wyborców. Ale jeśli tak to po cholerę wydaje na samo utrzymanie ZUS 4 miliardy złotych rocznie, skoro zajmuje się on głównie obliczaniem coś czego nie będzie – czyli różnic między emeryturami? Z której strony nie patrzeć – nie ma to sensu.

Na szczęście  dzięki ZUS-owi nowe regulacje chyba nie wejdą w życie. Rada Nadzorcza ZUS jest przeciwna. Istnieje ryzyko, że nie da się do 1 stycznia 2018 roku zrobić przeróbek w sławetnym Komputerowym Systemie Informatycznym. ZUS bowiem ostatnio pochwalił się że zaoszczędzi na jego utrzymaniu. Bardzo dobra wiadomość. Wcześniej przez lata ZUS wydawał na to po 800 milionów. Rocznie! Ale wiedział przynajmniej za co płaci – za możliwość wprowadzenia „w razie czego” szybkich zmian. Byle kto tego nie zrobi bo KSI ma „strukturę spaghetti” – podobnie jak system emerytalny. Prawie każda składka obliczana jest według innego algorytmu od innej podstawy.  Jak nie zrobimy dobrze zmian w obliczaniu składek od tych „najbogatszych” to może urwać się nitka tego „makaronu”, na której „wisi” obliczanie innych składek. Dio czegoś więc się w końcu ten ZUS i jego system przydał. No chyba, że rząd zignoruje jednak ostrzeżenia RN ZUS i podejmie to ryzyko. Będzie to niestety dowód na to, jak wielkie jest ryzyko że nam się ten najlepszy budżet zawali – skoro dla ściągnięcia 55 miliardów zł rocznie zaryzykujemy ściągnie 160 miliardów rocznie i wypłacanie emerytur. To dopiero byłby „Black Friday”.

Będę się z zainteresowaniem przyglądał.

Inne wpisy tego autora