Walki o sądy ciąg dalszy

Doceniasz tę treść?

W zeszłym tygodniu w Rzepie pisałem o projektach Prezydenta zmian w Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym. Teraz troszkę więcej.

Żeby można było przyjąć prezydenckie projekty trzeba zmienić konstytucję. I od razu krzyk, że konstytucja to nie „kurtyzana”. Może i nie – ale „cichodajka” na pewno, więc jedynie płacić nie trzeba. Bez jej zmiany, istotnych zmian w sądownictwie wprowadzić się nie da. Problem w tym, że nikt – ani Prezydent, ani PiS, ani PO – nie chcą istotnych zmian w sądownictwie.

Narracja, że wszystko jest dobrze i wymiarowi sprawiedliwości zdarzają się jedynie pojedyncze wpadki, jest na wskroś błędna. Pojedynczo to zdarzają się czasami co najwyżej mądre i sprawiedliwe orzeczenia.

Pacjent – wymiar sprawiedliwości – ma guza na sercu. Trzeba go wyciąć. Nie wystarczy jednak poprawna diagnoza stanu chorobowego – trzeba jeszcze umieć przeprowadzić operację. No i ręce porządnie umyć zanim stanie się za operacyjnym stołem i weźmie skalpel, by się zakażenie jakieś pacjentowi nie wdało. Ale PiS chce usunąć całe serce, a PO ostrzega, żeby guza w ogóle nie dotykać lub zrobić co najwyżej by-passa.

Istniejący system kooptacji sędziów, nadzorowany przez Krajową Radę Sądownictwa się – niestety – nie sprawdził. Zaprzeczanie tej oczywistości ułatwia walkę polityczną, ale utrudnia naprawę wymiaru sprawiedliwości. Jednak proponowany przez Prezydenta nowy system też nie rozwiązuje problemu. KRS jest w ogóle nie potrzebna. Jest częścią guza, który trzeba wyciąć. W Stanach sędziów powołuje Prezydent za zgodą Senatu. W dzisiejszej Polsce może to być Sejm, choć de lege ferenda lepszy byłby Senat, gdyby była to izba samorządowa, a nie klon Sejmu – jak obecnie. Pomysł, żeby była do tego potrzebna większość kwalifikowana też nie jest zły. Gdy amerykański Senat zniósł ostatnio wymóg kwalifikowanej większości dla zaakceptowania wniosku Prezydenta o powołanie sędziego Sadu Najwyższego, bo senatorowie nie mogli się dogadać, krytykowałem tę decyzję. Lepszy jest pat niż zmiana reguł pod bieżące zapotrzebowanie polityczne.

Każda operacja to sytuacja nadzwyczajna. Dlatego proponowana przez Prezydenta skarga nadzwyczajna też nie jest zła sama z siebie. Szczęściarzami są adwokaci, których oburzył ten pomysł – bo nie znają widać wyroków, po przeczytaniu których człowiek ma ochotę usiąść i płakać z podsądnym nad jego losem, albo rzucić się razem z nim z pięściami na tych, którzy ten wyrok wydali. Ale skarga nadzwyczajna nie może być stałym, elementem systemu na przyszłość. Zmiany w sądownictwie powinny doprowadzić do tego, by nie była ona potrzebna. Skoro się zakłada, że będzie, to nie wierzy się w powodzenie prowadzonej operacji. A co to za lekarz, którzy nie wierzy w to, co aplikuje pacjentowi? Żadna czwarta instancja – ani nawet setna – nie rozwiąże problemów skoro nie działa właściwie instancja trzecia, druga i pierwsza. Wszystko zaczyna się w sądach rejonowych lub okręgowych. Tam są potrzebne zmiany – bynajmniej nie tylko personalne.

Gdy dodatkowo przedstawiciel Prezydenta stwierdza, że zmiany przeprowadzone w Trybunale Konstytucyjnym wyszły mu na dobre, to jak tak samo miałyby wyjść Sądowi Najwyższemu, to nie warto robić tej operacji. Owszem TK operacja była potrzebna i PiS, moim zdaniem mógł ją zrobić, ale do jego organizmu wprowadził przy okazji gronkowca.

Inne wpisy tego autora