Europa po dwóch latach kryzysu migracyjnego

Doceniasz tę treść?

Gehenna Europy obleganej przez setki tysięcy, jak nie miliony imigrantów ze wschodu i południa, zdążyła obrosnąć własnymi legendami. Zarówno tymi opisującymi cierpienie uchodźców i dowodami egoizmu narodów europejskich, jak i przykładami bestialstwa dzikich ludów palących, grabiących, gwałcących i rozdeptujących zachodnią cywilizację. W lipcu mijają równo dwa lata od pierwszej wielkiej fali ludów przedzierających się z Syrii, przez Turcję, Grecję, Bałkany, Węgry dalej do Niemiec i na północ Europy.

21 lipca 2015 Węgrzy nie mogąc sobie poradzić z bezładną masą ludzką zaczęli konstrukcje pierwszych, od upadku muru berlińskiego, zasiek w Europie.  Po nich były kolejne i kolejne, włącznie z siłami specjalnymi na granicy Włoch od strony Austrii czy Francji.  Oddzielające nie tylko zagrożone państwa od sąsiadów dotkniętych już plagą, ale też dzielące samych Europejczyków na tych, którzy chcą otwartych granic i prawa do niekontrolowanego przemieszczania się obcych narodów i tych, którzy widzą w tym zagrożenie dla Zachodniej Cywilizacji

Po dwóch latach dysponujemy już nie tylko nowymi doświadczeniami, ale przede wszystkim mamy wreszcie twarde liczby. Nie musimy się opierać wyłącznie na opowieściach przypadkowych świadków, krótkich filmikach napadów na samochody w Calais, pojedynczych raportach o gwałtach w niemieckich czy szwedzkich miastach, ani zapewnieniach polityków, że to marginalny problem społeczny. Jaki ostatecznie jest społeczno-ekonomiczny bilans polityki otwartych granic i jakie wnioski płyną dla państw, które, jak Polska wciąż nie zdecydowała się na udostepnienie swojego terytorium pod relokacje setek tysięcy imigrantów czekających w przedsionku Europy?

Libia kolejna Syria

Zacznijmy od tego, że skala i etniczna kompozycja imigrantów dramatycznie zmieniła się od pierwszej fali migracyjnej, która dwa lata temu w 70 proc składała się z Syryjczyków uciekających przed wojną. Dziś stanowią oni zaledwie 10-12 proc. emigrujących. Niezależnie od retoryki Komisji Europejskiej i niektórych organizacji humanitarnych, dziś mamy do czynienia z zupełnie innym zjawiskiem demograficzny.  Według UNHCR, ONZ-owskiej Agencji ds. Migracji, największą grupę osób przedzierających się do, głównie Włoch, stanowią Nigeryjczycy. Z libijskich portów przedostają się na wody eksterytorialne skąd zabierają je dalej statki organizacji społecznych. Większość to nowoczesne statki transportowe, czarterowane przez międzynarodowe organizacje NGO, ale też zamożnych „filantropów” jak George Soros. Dla szereg organizacji widzi w swoich działania głównie cele humanitarne, ratowanie ludzi, którym grozi śmierć w odmętach morza. Część upatruje w relokacji narodów trzeciego świata do zamożnej Europy, historyczną szansę redystrybucji bogactwa i zneutralizowania podziałów narodowych.

Nie odnosząc się do samej filozofii, jaka przyświeca każdej z organizacji, warto powiedzieć o skuteczności ich działań.  Seria raportów, zarówno amerykańskiego Departamentu Stanu, jak i przekazów medialnych, wskazuje na stworzenie rynku przerzutu ludzi, w dużej mierze kontrolowanego przez zorganizowane grupy przestępcze. Od czasu zablokowania linii przerzutu do Grecji, przez rząd Turcji, centralnym ośrodkiem transferowym stały się miasta portowe w Libii.  Kraj pogrążony jest obecnie w totalnej anarchii. Rządy sprawują rozmaite grupy paramilitarne, w tym ISIS, zainteresowane w zarabianiu na przerzucie ludzi. Nie ma jak na razie dowodów na współpracę NGOsów z watażkami na terenie Libii, ale sam fakt uprawdopodobnienia przerzutu, powoduje, że chętnych do przeprawy z każdym dniem przybywa. Przy czym organizacje jak ISIS nauczyły się dodatkowo zarabiać na imigrantach, porywając ich, zmuszając do pracy niewolniczej w tym prostytucji, wykorzystywania nieletnich, ale też do pobierania organów na przeszczepy.

Dziś sytuacja w Libii zdaje się być nieporównanie groźniejsza niż kiedykolwiek od czasu afrykańskiej wiosny i obalenia Kadafiego. W miarę jak siły koalicyjne wypierają ISIS z Syrii i Iraku, coraz więcej wojowników przenika do Libii, gdzie wcześniej niż później będziemy mieli do czynienia z kolejnym kryzysem politycznym. Pod tym względem organizacje pomocowe zdają się tworzyć znacznie poważniejsze zagrożenie niż nieść pomoc ciemiężonym ludom. Według UNHCR dziś w Libii na przerzut do Europy czeka kolejka ok. 400 tysięcy osób, w większości koczujących w tragicznych warunkach, wiele osób po dramatycznych doświadczeniach, które wpływają na ich morale. Zwłaszcza w przypadku młodych ludzi, od lat walczących o życie, zdemoralizowanych i nauczonych dochodzi c swego siłą, czy sprzedając swoje ciało. Poza garstką kobiet w ciąży i bardzo małych dzieci, w większości są to młodzi mężczyźni „po przejściach”. Nie tylko z przygnebiającą przeszłością, ale też niestanowiący większych nadziei na resocjalizację w nowych warunkach.

Kto dostaje się do Europy

Największą grupą imigrantów zaraz po Nigeryjczykach są obywatele Bangladeszu, Gwinei, Kości Słoniowej, Gambii, Senegalu, Maroka. Państw, w których nie toczą się wojny, obywatele cieszą się podstawowymi wolnościami, w tym prawem do opuszczania swojego kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Bezładne masy, głównie młodych mężczyzn docierają tu przygotowane na rozmaite utrudnienia. Przy czym jak twierdzi dziennik Financial Times, wyprawy odbywają się często większymi grupami zachęcanymi przez przemytników ludzi, którzy wysyłają na afrykańskie czy indyjskie wsie skoutów, rozbudzających nadzieje na lepsza przyszłość. Ostatnio telewizja BBC relacjonowała z Ghany, że praktycznie każdy młody mężczyzna z ambicją założenia rodziny mówi dziś o wyprawie na północ żeby w przyszłości ściągną swoją wybrankę. Imigranci z Azji i Afryki, przybywają wyposażeni nie tylko w systemy nawigacyjne, telefony komórkowe i tablety, ale też specjalistyczny sprzęt do przecinania drutów kolczastych. Coraz częściej gotowi są też do walk z pogranicznikami. Stąd też decyzja Austrii, żeby granicy z Włochami pilnowały jednostki specjalne wyposażone w samochody pancerne. Na granicy z Francją odnotowano w tym roku 32 starcia imigranckich oddziałów zbrojnych w noże i pałki z włoską policją i francuską strażą graniczną.

Podjęte w ostatnich miesiącach deportacje organizowane przez biura migracyjne Niemiec, Szwecji, Norwegii, jak na razie nie zdają egzaminu. Raz, że skala wciąż zdaje się być ograniczona, a dwa, że tak jak w przypadku deportowania południowo-amerykańskich imigrantów ze Stanów Zjednoczonych, dotyczy to najbardziej zdeprawowanych osób, które szybko docierają z powrotem do miejsc przerzutu, ustawiają się w nowej kolejce na północ, przy czym wykorzystują zdobyte już doświadczenie do żerowania na innych imigrantach.

Ilu imigrantów przyjmie europejski model życia?

Jedna z teorii, dlaczego Angela Merkel zdecydowała się wpuścić do Europy setki tysięcy nieudokumentowanych, nielegalnych uchodźców, mówiła, że chodziło o szybki zastrzyk młodej siły roboczej na rynek pracy. Dziś trudno powiedzieć ile w tym było faktycznie cynicznej kalkulacji, a ile odruchu humanitarnego, ale trzeba przyznać, że starzejąca się populacja Niemiec, Danii Szwecji stanowi poważny problem. Z medianą powyżej 40 lat (Niemcy 47 lat) Europa faktycznie potrzebuje zastrzyku młodej krwi. Rosnące koszty służby zdrowia, brak ludzi do opieki nad osobami starszymi i koszty ogromnego aparatu socjalnego, mogły uzasadniać tak dramatyczne posunięcia władz. Nawet jeżeli od początku wiadomo, było, że będą wiązały się z poważnymi perturbacjami społecznymi, gra mogła się wydawać warta świeczki. Trzeba też pamiętać, że Niemcy mają za sobą bardzo dobre doświadczenie z asymilacją tureckich imigrantów, a wcześniej z imigrantami z Polski czy z Rosji po II Wojnie Światowej. Stąd też pewnie odważna decyzja Angeli Merkel, przekonanej, że jej kraj jest w stanie przystosować do życia w społeczeństwie milion, czy dwa miliony młodych mężczyzn pragnących się rozwijać i zakładać rodzinę. Nadwyżka budżetowa i ogromna przewaga w handlu zagranicznym, kazały jej wierzyć, że Niemcy stać na taki „import”. W miarę jak postępowałaby resocjalizacja, „zniemczanie” kolejnych rodzin imigranckich, młodzi ludzie przejmowaliby miejsca pracy po starzejących się Niemcach, generując coraz większe wpływy do budżetu, finansując rosnące koszty opieki nad kolejnymi falami imigrantów. Trzeba też przyznać, że niemieckie instytucje do spraw imigracyjnych bardzo szybko przystąpiły do selekcji, co wartościowszych migrantów, wyławiając z masy uchodźczej ludzi z poszukiwanymi zawodami. Kiedy ostatecznie polscy urzędnicy wybrali się na Sycylie i do Grecji, żeby przyjrzeć się potencjalnym osobom do relokacji, w 2016 znaleźli już głównie młodych ludzi, bez żadnego wykształcenia, zawodu i często z trudną do zidentyfikowania narodowością.

Według wstępnych założeń budżetowych koszt adaptacji imigrantów w Niemczech miał wynieść 17 miliardów euro w latach 2015-2017. Ostatecznie do końca 2016 wydano na nich 23 miliardy. Dziś optymistyczne szacunki mówią o 80 miliardach euro do 2020 roku. Nic dziwnego, że kolejni niemieccy politycy mówią, o uwzględnieniu kosztów imigrantów w kolejnych perspektywach wydatkowych UE i płaceniu państwom za utrzymanie narastającej fali przedzierających się imigrantów. W praktyce może to oznaczać, że nawet jeżeli Polska pozostanie przy swoim i nie przyjmie nikogo z obozów w Grecji czy Włoszech, to i tak poniesie spore koszty na ich utrzymanie za sprawą swoich składek unijnych, które pójdą na projekty adaptacji.

Eksperci i Komisja Europejska przekonują, że koszty utrzymania imigrantów będą spadały w miarę jak „uchodźcy” będą stawali się pełno wartościowymi obywatelami Europy. Pytanie tylko o czas. Ile tak naprawdę trwa ta resocjalizacja?

Ile czasu imigrant potrzebuje na adaptację?

Dziś wiemy, że z osób, które przybyły do Niemiec w pierwszej fali, jeszcze w 2014 roku, 13 proc. podjęło jakąkolwiek pracę. Z tych, którzy przybyli w 2015 roku, zaledwie 5 proc. pracuje. Z każdym rokiem dane wyglądają gorzej. Najbardziej optymistyczne, oficjalne dane niemieckiego Komisarza ds. Migracji mówią, że w przeciągu kolejnych 5 lat połowa imigrantów z „rocznika 2015” może znaleźć jakieś zatrudnienie. Ale sam komisarz Aydan Ozoguz przyznaje, że kolejne partie imigrantów są ciężej adoptowalne i proces postępuje coraz wolniej. Okazuje się, że imigranci w tym uchodźcy wojenni, z pierwszej fali już po 2014 roku byli bardziej zainteresowani ułożeniem sobie normalnego życia, pracą i domem. Wielu z nich przybywało tu całym rodzinami. I tak, w rodzinach, które zostały zaadaptowane przez rząd kanadyjski, w ramach specjalnej selekcji robionej przez urzędników rządowych w 2015 roku, dziś w 40 proc mają co najmniej jedną osobę zatrudnioną na stałe.

Późniejsze fale migracyjne w większym stopniu składały się z osób poszukujących przygody i lepszego życia, ale nie koniecznie nastawione na podejmowanie pracy, co raczej na szczodre zapomogi i socjal. Niebieskie ptaki z Afryki i Azji, które we własnym kraju też niczego nie osiągnęły i nie mają tak naprawdę nic do stracenia a wszystko do zyskania podróżując do Europy. Oczywiście w tej ostatniej fali są również młode osoby gotowe do podjęcia pracy, ale sam fakt, że miesiącami przebywają w obozach na utrzymaniu zachodnich rządów, w bardzo zdemoralizowanym otoczeniu, z każdym kolejnym tygodniem zmniejsza ich szanse na podjęcie normalnego życia. To nie musi być ich wina, ale fakt pozostaje faktem. Według dziennika Financial Times, realistyczne prognozy zatrudnienia mówią o 25 proc. osób po 6 latach życia na Zachodzie.

Przygotowanie zawodowe

Asymilacje imigrantów dodatkowo utrudnia ich brak przygotowania do podjęcia jakiegokolwiek zawodu.. Z badań zleconych ostatnio przez OECD w obozach imigranckich we Włoszech i w Grecji, wynika, że zaledwie 40 proc osób ubiegających się o azyl ma skończoną szkołę ponad podstawową. 31 proc. ma za sobą nie więcej niż cztery klasy szkoły podstawowej.  Ze wszystkich imigrantów zatrudnionych przez ostatnie 2 lata w Niemczech, Szwecji, Holandii, Norwegii, zaledwie 8 proc, to osoby z wyuczonym zawodem. Zjawisko potwierdza obserwacje prowadzone w wielu innych państwach, jak choćby w Stanach Zjednoczonych, gdzie większość imigrantów z Meksyku to osoby z najniższych warstw społecznych. Ludzie, którzy nie znaleźli szans na zatrudnienie w swoim kraju, często z marginesu społecznego. Dla turysty podróżującego z Teksasu do Meksyku może być fakt, że łatwiej czasem porozumieć się po angielsku z Meksykanami w Meksyku niż z Meksykanami w Stanach Zjednoczonych.  Swego czasu, legendarne były również opowieści o Polakach z Chicago, którzy dopiero w drugim pokoleniu zaczynali mówić po angielsku.

Teoretycznie możemy założyć, że osoby, które przybyły do Europy jako dzieci, za 10-12 lat, po ukończeniu lokalnych szkół, zaczną się adoptować do normalnego życia. Ponieważ większość z nich wychowuje się jednak w zamkniętych, odizolowanych gettach imigranckich, rzadko kiedy udaje się je zatrzymać w szkole dłużej niż pełen rok, to perspektywy dalej wyglądają ponuro. Zwłaszcza dla wymagającego europejskiego rynku pracy. Financial Times porównuje fale współczesnych imigrantów do imigrantów z Czadu, Somalii w Wielkiej Brytanii, którzy przed laty przyjechali na wyspy a w 90 proc. pozostaje na utrzymaniu państwa, żyją w swoich gettach, bez najmniejszych prób adaptacji kulturowej.

Przykładem izolacji etnicznej mogą być również społeczności arabskie we Francji. Tu zjawisko zamiast się marginalizować narasta. W czasach gdy służba wojskowa była obowiązkowa we Francji, wielu mężczyzn nie tylko przechodziło szkołę życia, ale te z szkołę kulturową. Większość zaczynała się identyfikować ze swoim krajem. Dziś, kiedy ich jedyne wykształcenie to są szkoły zdominowane przez muzułmańskie nauczanie i nie mają przed sobą perspektywy francuskiej armii, rzadko mogą o sobie powiedzieć, że są Francuzami, nawet w trzecim pokoleniu.

Kiedy liczby zejdą się w wizję przyszłej Europy?

Liczby powoli zdają się docierać do Zachodnich polityków, którzy nie tylko decydują się na deportacje osób zatrzymanych za nieobyczajne zachowanie, czy łamanie warunków azylu, ale też coraz wyraźniej opierają się relokacji.Niezależnie od wszystkich oskarżeń pod adresem Polski w sprawie relokacji, to nie tylko my i Węgrzy zamykamy swoje granice. Z 28 państw UE, 12 państw skutecznie blokuje dziś dostęp imigrantów a 16 państw nie wypełnia swoich wcześniejszych zobowiązań i nie ma zamiaru zmienić dotychczasowej polityki. Rządy Francji i Hiszpanii odmawiają otwarcia swoich portów dla statków NGO z uratowanymi z morza uchodźcami. Włochy, gdzie już w tym roku wylądowały 84 tysiące imigrantów nie mogą się doprosić pomocy. Niemcy tłumaczą to, koniecznością przyjęcia teraz kolejnej grupy pół miliona imigrantów z samego tylko Iraku i Syrii w ramach łączenia rodzin. O innych nacjach na razie jeszcze nie wspominają, ale ten proces będzie tylko narastał Austria zamiast pomocy śle komandosów na granicę z Włochami, rząd szwedzki wprowadza rygorystyczne przepisy zakładające przyspieszone procedury deportacyjne.

Wciąż jednak nie dorobiliśmy się spójnej polityki migracyjnej Unii Europejskiej, adresującej zjawisko jako problem cywilizacyjny. Czy to z intelektualnego lenistwa, czy w obawie, że wnioski wymuszą na rządach podjęcie drastycznych działań, nie pokusiliśmy się jak Zachód na symulację Europy za 30 lat, czy choćby nawet za 10 lat. Komisja Europejska planuje swój budżet z 10 letnim wyprzedzeniem. Rząd Francji planuje swoją politykę motoryzacyjną z 25 letnim wyprzedzeniem, a rząd Niemiec, Holandii, Danii, Szwecji mówi o polityce energetycznej na kolejne 50 lat. Przy okazji rozpalonej debaty o wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z Porozumień Paryskich, usłyszeliśmy prezydenta Francji, który apelował o odpowiedzialność za kolejne pokolenia i destrukcję planety za 100 lat. Patrząc dziś na wybrane rejony Francji, dzielnice Londynu, czy niemieckich miast, mając już do dyspozycji coraz więcej twardych danych, minimum odpowiedzialności byłoby zlecenie symulacji polityki migracyjnej na kolejne 10 lat, 20 i 30 lat. Kto wie, czy nie należałoby od tego zacząć. W końcu może być tak, że wszystkie inne mądre i obszerne projekcje europejskich profesorów i unijnych urzędników o jakości życia, rodzinie i klimacie w przyszłości, w ciągu tych ostatnich dwóch lat straciły na aktualności.

Inne wpisy tego autora

Niszczenie pomników to przykład ekoterroryzmu

– W ostatnim czasie obserwujemy ruchy aktywistów w całej Europie i takie zachowania przenikają także do Polski – mówił Tomasz Wróblewski w programie „Punkt Widzenia”

SKĄD STRACH PRZED ŚWIATEM? #WWR177

#177 Podcast Warsaw Enterprise Institute – Wolność w Remoncie Czasem drobne rzeczy potrafią wybić nas ze złudzeń normalności. Tomasza Wróblewskiego do nowego sezonu natchnął raport