G-7 uznaje prawo narodów do własnych granic

Doceniasz tę treść?

Do trzeciej nad ranem w niedziele trwały negocjacje G7. Anemiczny komunikat końcowy, trzy razy krótszy od tego przed rokiem, więcej mówi o Zachodniej wspólnocie niż słowa tam zapisane. W części poświęconej uchodźcom mamy podział na uchodźców i migrującą ludność i po raz pierwszy tak mocno wybrzmiało ostatnie zdanie – narody mają prawo do ochrony swoich granic. Coś, co od czasów Kongresu Wiedeńskiego wydawało się być trywialną prawdą, tym razem może być najgłębszą myślą od początku wybuchu kryzysu migracyjnego.

Przez ostatnie 30 lat Zachód, a w szczególności progresywna Europa Zachodnia, wierzyła, że postęp pozwoli przeistoczy mozaikę państw w jedno wielkie Liberalne Mocarstwo. Imperium demokratycznych norm, tolerancji i osobistych praw, wolne od  religijnych nienawiści i narodowych obsesji. Demokratyczne zasady prawa miały przesiąkać do naszego DNA a granice miały znikać. Liczyć będzie się interes wspólnoty oparty o te same indywidualne prawa, oprócz swobód, niosące wieczny dobrobyt. Niezależnie od narodowości, od wiary – chrześcijanie, muzułmanie  – wszyscy zatopią swoje osobiste uprzedzenia i preferencje w jednej idei wspólnoty praw i osobistych wolności.

Eksperyment się nie powiódł. Muzułmańska społeczność nie tylko, że nie przyjmuje tej naiwnej ideologii, ale coraz częściej demonstruje atakami terrorystycznymi swoją determinację zburzenia tej pozornej idylli.

Oczywiście nie jest tak, że wszyscy zaakceptowali porażkę liberalizmu demokratycznego. Wciąż słyszymy głosy usiłujących dowieść, że rzecz nie jest w samym islamie, bo w każdej religii można znaleźć szaleńców i fanatyków. Inni, broniąc prawa zbłąkanych ludów do bezkarnego penetrowania zachodnich państw, zwracają uwagę, że wielu terrorystów to byli rodowici Francuzi czy Brytyjczycy a nie uchodźcy. Jeżeli czegoś to dowodzi, to tylko tego, że nie powidła się asymilacja naszych cywilizacji. Anty-zachodnie sentymenty w muzułmańskich rodzinach przechodzą z ojca na syna. Europa pełna jest „papierowych obywateli”, którzy głęboko w duszy czują się obywatelami nieistniejącego Kalifatu.

Od czasu upadku imperium otomańskiego, miliony muzułmanów, choć pewnie nie wszyscy, walczą o odrodzenie swojego państwa. Terroryści przedstawiają się jako „żołnierze kalifatu” i „giną” nie dla tego, że byli rozczarowani demokracją, czy obietnicami równych prac, czy choćby gorszym położeniem finansowym. Nie. Chcą własnego terytorium dla włsnej cywilizacji.

Konflikt zamiast słabnąć narasta. Europa ma poważny problem z islamem, którego protekcjonalną retoryką o niesieniu pomocy materialnej i psychologicznej zagubionym jednostkom – krucjata tolerancji – nie pokona. Gorzej, nie pokona go też tradycyjnymi policyjnymi czy nawet wojskowymi metodami, traktując terrorystów i ataki terrorystyczne jako pojedyńcze przypadki dokonane przez zbrodnicze jednostki, które wystarczy wyeliminować. Wmawia się społeczeństwom, że islam sam w sobie nie jest problemem, a nasz strach przed arabską społecznością to tylko zbiorowa histeria, ukryty rasizm. Wystarczy wzmocnić czujność i wyłapać kryminalistów-terrorystów a liberalizm zakwitnie w duszach „dobrych” muzułmanów.

Dla współczesnych elit liberalnych jedyną akceptowalną wspólnotą jest wspólnota wolnych jednostek mogących swobodnie przemieszczać się po świecie, gdzie wszędzie są sobą i wszędzie są u siebie. Dla nich każda wiara znajdzie miejsce w nowoczesnym państwie byle ograniczała się do zacisza domowego. Dla pokojowego współżycia konieczne będą pewne ustępstwa jak zakaz noszenia chust przez muzułmanki w publicznych instytucjach a z drugiej strony dla chrześcijan nie  przynoszenie  do pracy kanapek z wieprzowiną, czy nie sprzedawanie alkoholu w miejscach gdzie mieszkają muzułmanie. Kobiety lepiej żeby nie nosiły krótkich spódnic a muzułmanie niech się nie modlą na ulicach. Problem w tym, że kolejne próby regulowania tego współżycia liberalnymi prawami oddala nas od siebie coraz bardziej i co najwyżej pomaga uświadomić różnice nie do przełamania.

Prezydent Trump, nawet jeżeli robi to nieporadnie, to chce Zachodowi zaoferować nowy pomysł na ratowanie cywilizacji. Restaurację państwa narodowego, jako jedynej skutecznej broni w konfrontacji z islamem. Państwa z wyraźnie wytyczonymi granicami i z własną tożsamością, jak to powiedział w przemówieniu w Rijadzie – Jesteśmy my i są oni. Proste. To tak naprawdę powrót do tradycyjnej idei humanizmu – greckiej, rzymskiej, ba nawet amerykańskiej. Przekonanie, że żeby bronić swoich praw i wolności potrzebujemy państwa broniącego określonego terytorium i praw swojego narodu. Krytycy wypominają Trumpowi, że jego rodzina też  emigrowała do Ameryki i że to  emigranci tworzyli Amerykę. Zasadnicza różnica polega na tym, że XIX i nawet XX-wiecznym marzeniem każdego migranta było nie tylko osiągnąć wolność i dobrobyt ale też zostać obywatelem Stanów Zjednoczonych – autentycznym a nie papierowym. Zamykająca wielogodzinne negocjacje G-7 na pozór oczywista konstatacja, że każdy naród ma prawo bronić swoich granic, mam nadzieję, że zamknie również eksperyment imperium demokracji liberalnej.

 

 

Inne wpisy tego autora

KTO NAPRAWDĘ RZĄDZI UNIĄ? #WWR180

#180 Podcast Warsaw Enterprise Institute – Wolność w Remoncie Kiedyś dziwne wydawało się, że patronem Unii Europejskiej jest Karol Wielki, władca, który 45 lat z