Słyszę, że koniarze szykują konkurencyjną aukcje do Pride of Poland. Na początek w Krakowie, później kto wie może, będzie wysyp pomniejszych aukcji – zespół wespół z prywatnymi stadninami. Rychło w czas.. 28 lat od upadku komunizmu upada kolejna enklawa socjalistyczno-prywatnego gospodarowania.
Stadnina koni w Janowie Podlaskim ma swoją burzliwą historię, ale od zawsze, czyli od 1817 roku, to unikalne miejsce było pod opieką państwa. Służyło za centrum hodowli, rozwoju polskiej rasy. Janów nie miał ambicji ani nie zastępował prywatnych hodowli. Nadrzędnym celem było przetrwanie Pure Polish Bread. Niezależnie od tego czy jeden z drugim hodowca zechce kontynuować tradycje, czy może przestawi się na konia islandzkiego. Od handlu są prywatne instytucje, państwowa hodowla ma mieć narodowe cele. Rasa przetrwa. Z tym przetrwaniem różnie bywało. Konie kolejno rozkradali Rosjanie po Powstaniu Styczniowym, Niemcy podczas I Wojny Światowej, pod koniec II Wojny Światowej, a to co powstało w PRLu było kwintesencją rabunkowej polityki państwa. Konie sprowadzano tu z nacjonalizowanych czy rozkradanych stajni – jak zwał tak zwał – z prywatnych ocalałych hodowli. Koniec końców Janów odrodził się z popiołów i pewnie początkowo miał być tym czym powinien być od zawsze – miejscem przetrwania gatunku.
W latach 60 tych komunistyczny rząd, głodny dewiz wymyślił, że zacznie odsprzedawać konie i hodować je na dolary. Jednym słowem robić to co zwykle było domeną prywatnych hodowców. I jak to z PRLem bywa, podobnie jak różne Baltony, Pevexy, centrale handlowe, szybko znalazły się w rękach dziwnych osobników kręcących na boku własne interesy. Stadnina obrosła służbami, które wykorzystywały dojścia do zamożnych obcokrajowców. A służby jak to służby, krok po kroku uwłaszczały się na tym lukratywnym biznesie. PRL umarł jak stał zostawiając po sobie dawne układy, nawyki i metody działania. Służby pewnie z czasem wymarły w Janowie, jak najstarsze kobyły, ale koncept uwłaszczenia na państwowym został. Stadnina puchła od podejrzanych pośredników, agencji PR pobierającymi lwią część zysku w postaci marż, bonusów i zawrotnych kosztów pośrednictwa. Jaka część – jak za dobrych lat PRLu, trafiało do dyrekcji stadniny? Możemy się tylko domyślać. Osobiście zainteresowani trenerzy i dyrektorzy pilnowali ciągłości układów i interesów. Nic dziwnego, że tak kiepsko szło prywatnymi aukcjami hodowców. Biznes kręcił się, a polska rasa powoli zanikała. Nie łatwo jest godzin interes publiczny z prywatną inicjatywą. Koni z prawdziwie polskim rodowodem zostało w Janowie zaledwie 15 proc.
Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Dlaczego para-państwowa hodowla miałaby się różnić od para-państwowego szpitala, gdzie lekarze z prywatnymi kontraktami na zewnątrz przydzielają łóżka, pielęgniarki na zeszyt zapisują dyżury przy chorym, a państwowy sprzęt wykorzystywany jest za łapówki. Lokale po socjalistycznych organizacjach młodzieżowych, PRLowskich stowarzyszeniach, klubach sportowych – dziś zajmują się odstępowaniem uwłaszczonego dobra. Państwowe konie – też „po uważaniu” . Pride of Poland czy raczej duma Polski okrakiem – już nie PRL ale jeszcze nie RP. Miejmy nadzieję, że jedyny wniosek jaki kierownictwo Janowa Podlaskiego wyciągnie z ostatniej awantury, to czas wreszcie skończyć z fikcją. Niech handlem zajmą się handlarze i prywatni hodowcy, a narodowa stajnia ochroną tego jedynego w swoim rodzaju gatunku.