„Fake news” to fake news

Doceniasz tę treść?

„Fake news”, czyli nieprawdzie informacje – to określenie zrobiło w 2017 roku największą karierę, tak jakby publiczne kłamanie było czymś nowym i wyjątkowym. Co takiego się nagle stało, że międlą je przez wszystkie przypadki politycy, media tradycyjne, organizacje ochrony tego i owego, dostawcy platform społecznościowych, eksperci, analitycy i tacy tam?

Cóż takiego się stało, że wszyscy nagle zaczynają dbać o to, by lud miał dostęp do prawdziwych informacji i nie był wodzony na pokuszenie i zmylenie fake newsami? Nic się nie stało, poza tym, iż władcy świata zrozumieli, że brak kontroli nad takim żywiołem jak internet, może prowadzić do tego, iż lud będzie dokonywał innych wyborów niż sobie tego życzą.

Głównym źródłem fake news mają być Putin i jego Rosja. To tam mieszczą się farmy i rozsadniki kłamstw, które zatruwają umysły mieszkańców planety. Oto istnieje taki ośrodek, takie monstrum o milionach macek, które wpływa na losy świata. Posłuchajmy tylko Clinton, która do dziś powtarza, że gdyby nie ruskie trolle, które gdzieś z wioski w Macedonii (to nie żart) rozsiewały szkalujące ją informacje, to wygrałaby wybory.

To Rosjanie wpłynęli też na wyniki katalońskiego referendum, doprowadzili do przegłosowania Brexitu, mieszali we francuskich wyborach prezydenckich, a teraz przygotowują się, by zrobić to we Włoszech, gdzie 4 marca mają się odbyć wybory parlamentarne. To oni stoją też za sukcesem Alternatywy dla Niemiec.

O jaki biedny i bezbronny jest ten nasz świat i te nasze elity. To od Putina i jego dywizji trolli zależą losy największego mocarstwa świata i najpotężniejszych państw Europy.

Już nie mogę słuchać tych bredni. Oczywiście, że Putin i Rosja mają swoje farmy kłamstw, oczywiście sieją fałszywe informacje, zatruwają media społecznościowe i uprawiają to co od 1918 roku robił Związek Radziecki, czyli propagandową dywersję. Teraz jednak ktoś chce nam wmówić, że jest to zajwisko nowe, a takie najpotężniejsze państwa jak USA, Wielka Brytania, Francja, Niemcy są bezradne gdy ich obywatelom Ruscy w głowach mieszają.

Nic nowego pod słońcem i przynajmniej w Polsce ci, którzy większość swego życia spędzili karmieni fake newsami wymyślanymi w komuszych komitetach propagandy, powinni to wiedziec, a nie powtarzać brednie wymyślone na potrzeby ocenzurowania internetu.

Cała histeria związana z fake news ma na celu nic innego, jak wprowadzenie cenzury w internecie, a później także poza nim. Oto okazało się, że media tradycyjne i politycy nie kontrolują już umysłów obywateli, a ci mogą pdejmować swe decyzje – np. wyborcze, w oparciu o informacje spontanicznie i swobodnie udostępniane przez media społecznościowe.

Katalizatorem tej całej gadaniny o fake newsach były zwycięstwo Trumpa w USA i głosowanie w sprawie Brexitu. To dzięki komunikowaniu się m.in. poprzez media społecznościowe, z pominięciem tradycyjnych, Trump został wybrany prezydentem USA.

Jeszcze dziś w mediach dawnego obiegu 95% !! informacji, komentarzy, relacji na jego temat jest negatywna, tymczasem jego notowania, wbrew temu co powtarzają telewizory i gazety, są całkiem przyzwoite i nie odbiegają od tych, które miał w pierwszym roku swego urzędowania Obama i zdecydowanie lepsze, niż ma większość europejskich przywódców (jak ktoś nie wierzy, to niech sobie wejdzie na strony Gallupa, czy Ramsussena).

Amerykanie zdurnieli? Nie, zwyczajnie nie wierzą mediom tradycyjnym, a Trump całą swą komunikację oparł o media społecznościowe. Nie potrzebuje pośredników, by porozumiewać się z obywatelami. Każdy jego wpis na Twitterze dotrze do dziesiątków milionów odbiorców.

Stąd ta panika w amerykańskich mediach i nieustanne gadanie o fake newsach, które mają zalewać internet i ogłupiać lud. Stąd histeria polityków europejskich, których przekaz o świecie tak bardzo rozmija się z tym jak rzeczywistość postrzegają obywatele. Gdyby nie media społecznościowe nadal można byłoby bezkarnie sprzedawać bajki np. o uchodźcach.

Sposobem na kontrolę jest oczywiście cenzura. Nie da się jednak wprowadzić jej ot tak. Trzeba mieć pretekst, powód. Trzeba czymś przykryć cały zamysł i pozyskać sojuszników.

O tych akurat jest najłatwiej. Będą nimi tradycyjne media, różni eksperci, analitycy, znawcy od wszystkiego, dla których taki swobodny przepływ idei i informacji stanowi prawdziwe zagrożenie – odbiera im chleb. Obieg informacji przenosi się do internetu, gdzie nikt nie ma monopolu na prawdę.

Można sobie wyorazić przerażenie jakiejś gwiazdy CNN – weźmy sobie takiego Chrisa Cuomo, którego ojciec był gubernatorem stanu Nowy Jork, a teraz jest nim jego brat, który dowiaduje się iż gromadzi mniej widzów niż jakieś czarnoskóre youtuberki o autentycznej ksywie Jedwab i Diament.

Na nic jego wystudiowane pozy, głębokie analizy, przenikliwe niby komentarze, opowiadanie jacy to wspaniali są Demokraci i cała stojąca z nimi maszyneria CNN, skoro mogą to wszystko wyszydzić i calkowicie zdyskredytować dwie czarnoskóre panie nagrywające na werandzie swego domu w podrzędnym mieście Północnej Karoliny. Na nic zamieszczane w telewizji reportaże o pożytkach multikulti, skoro na każdy z nich przypadnie kilkanaście filmików pokazujących prawdziwe relacje z europejskich miast.

W przypadku wprowadzania cenzury mamy więc do czynienia z sojuszem tronu i mikrofonu. Władza chce kontrolować świadomość ludu, zaś media żyjąc z nią w symbiozie chcą zarabiać. Mają więc wspólnego wroga.

To nie są dywagacje, czy teoretyczne rozważania. Cenzura po cichu, niezauważenie wkracza tam gdzie jest prawdziwy obieg idei, choćby i głupich, czy informacji nawet i fałszywych. Codziennie znikają jakieś konta, komentarze, wpisy, które arbitralnie – przez dostawców platform, uznawane są za fake news, czy mowę nienawiści.

Oczywiście i tu mamy do czynienia z sojuszem władzy i właścicieli nowych mediów, którzy są w stanie pogodzić się nawet z utratą części ruchu w zamian za gwarancję, że nie wyrośnie im konkurencja.

Eurokraci nie od dziś rozmawiają z właścicielami np Google i YouTube, czy Facebooka nad wprowadzeniem narzędzi pozwalających kontrolować treści, które się tam ukazują. Ta rozproszona, incydentalan cenzura zaczyna przybierać już formy prawne i instytucjonalne.

W Niemczech od nowego roku obowiązuję nowe prawo o wdzięcznej nazwie Netzwerkdurchsetzungsgesetz, które przewiduje m.in. karę do 50 milionów euro dla portali, które nie usuną wpisów uznanych przez nie wiadomo kogo za „mowę nienawiści” i do trzech lat więzienia dla ich autorów. To na podstawie tej nowej ustawy ścigana jest już posłanka do Bundestagu Beatrix von Storch z AfD, która ośmieliła się szydzić z szefostwa policji składającego noworoczne życzenia po arabsku.

W Wielkiej Brytanii prokuratura prowadzi rocznie ponad 3,5 tysiąca takich spraw. We Francji najnowszy chouchou postępowej ludzkości – prezydent Emmanuel Macron, sugeruje, by przed wyborami na jakiś czas wręcz zamykać portale, które mogą rozsiewać fake newsy.

Sam Facebook eksperymentuje i poszukuje sposobu na walkę z nimi. W niektórych krajach na części kont wprowadził nawet specjalne oznaczenia dla treści, które sam uznał za fałszywe. Eksperyment na szczęście się nie powiódł, bo oznaczanie postów zwiększyło tylko ich klikalność. Wyobraźmy sobie podobne pomysły w świecie poza internetowym i zapalający się temu europosłu Verhofstadtu nad łbem czerwony, pulsujący neon „fake news”, gdy łże, mówiąc choćby o Marszu Niepodległości.

W świecie pełnym klamstw i manipulacji żyjemy od zawsze. Teraz problem sprowadza się do tego, że do tej pory licencje na oszustwa i łgarstwa miały tylko tradycyjne media i politycy. Media społecznościowe oznaczają przełamanie monopolu i demokrację – każdy teraz może nie tylko kłamać, ale też weryfikować to, co przekazują dotychczasowi władcy umysłów.

Do wprowadzenia cenzury i zachowania dotychczasowego monopolu można więc wykorzystać Putina i Ruskich. Doskonale nadają się na wroga publicznego numer 1. Jeśli da się wmówić ludowi, że trzeba się chronić przed trucizną sączoną przez Kreml, to przekonamy go do instytucjonalnej kontroli internetu, czyli cenzury.

Inne wpisy tego autora