Największe manewry wojskowe od czasu upadku Związku Sowieckiego. Tak reklamują Rosjanie odbywające się właśnie ćwiczenia „Wostok 2018”. Nasi komentatorzy zwyczajowo skupili się na kawiorze, którym we Władywostoku zajadali się przywódcy Chin i Rosji. Poważniejsi dodali jeszcze kilka zdań o udziale ponad trzech tysięcy Chińczyków w ćwiczeniach. No bo co nas obchodzi to co dzieje się we wschodniej Azji?
Analitycy RAND zwracają tymczasem uwagę na fakt, że Rosjanie ćwiczą w Azji taktykę, która może być bardzo istotna na europejskim teatrze działań. Jednym z głównych elementów „Wostoka” jest obrona przed obcą inwazją z morza. Inaczej mówiąc jeden z wariantów obrony Krymu czy Kaliningradu, albo obszaru Państw Bałtyckich w razie jego szybkiego zajęcia przez siły rosyjskie.
Większość rosyjskich ćwiczeń wojskowych na Dalekim Wschodzie od lat była nakierowana na wojnę lądową. Co w tłumaczeniu na język polityki oznaczało przygotowania do starcia z Chinami. Tym razem nie tylko zaproszono Chińczyków (i Mongołów). Ale przede wszystkim program manewrów wyraźnie wskazuje, że za potencjalnego przeciwnika uważa się potęgę morską czyli Stany Zjednoczone.
Światowa rywalizacja geopolityczna od pewnego czasu toczy się w trójkącie USA-Chiny-Rosja, co dowodzi wzrostu znaczenia czynnika militarnego w polityce światowej. Supermocarstwo gospodarcze jakim jest Unia Europejska po części samo wyeliminowało się z globalnej rozgrywki poprzez skupienie się na wewnętrznych sporach a po części zostało z niej wypchnięte ze względu na brak zdolności do samodzielnego działania za pomocą siły. Od pojedynczych głosów mówiących o potrzebie stworzenia armii europejskiej do realnej współpracy wojskowej droga jest daleka i najeżona trudnościami.
Wielka trójka jest zainteresowana tyleż współpracą z bezbronnym kolosem europejskim, co grą na rozbicie europejskiej solidarności i skłonienie do współdziałania najważniejszych europejskich graczy. Najważniejszych, czyli przede wszystkim Niemiec ewentualnie Francji i Wielkiej Brytanii. Dla jasności wypada dodać, że o ile polityka Chin jest konsekwentna i obliczona na długofalową perspektywę, polityka rosyjska również konsekwentna choć prowadzona w znacznie krótszej perspektywie czasowej, o tyle USA mają w istocie dwie różne polityki wobec UE. Prezydent Trump gra na rozbijanie Unii a spora część klasy politycznej (w tym wysokich urzędników administracji) stara się przynajmniej zachować względna solidarność UE.
Wielka trójka niemal równie intensywnie jak o Europę zabiega o współpracę z kolosem demograficznym (i potęgą w dziedzinie regionalnej soft power), czyli Indiami. Tutaj rywalami są Rosja czy USA bo odwieczna konkurencja wyklucza – na razie – Pekin z gry o Indie. Z kolei USA wykluczyły się z obecności na politycznym rynku Irańskim gdzie toczy się cicha rywalizacja chińsko – rosyjska.
Do tego warto dodać co najmniej kilka punktów zapalnych, gdzie w każdej chwili może dojść do wojny: Bliski i Środkowy Wschód, Morza Japońskie (Korea) i Południowochińskie oraz pogranicze Indii i Pakistanu. Wszędzie tam mocarstwa są aktywne i zaangażowane.
Co z tego wynika dla Polski? Przede wszystkim zapomnijmy o Wyspiańskim. Fraza „niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna” w czasach globalizacji jest zwyczajna bzdurą. Wszystkie kryzysy i konflikty, gdziekolwiek by się nie działy uderzają w nas rykoszetem. A opisany trójkąt mocarstw wraz z rywalizacją o wsparcie państw o charakterze półmocarstwowym (Niemcy, Turcja, Pakistan, etc.) każe się zastanowić nad naszą strategią. Manewry „Wostok” są sygnałem zbliżenia chińsko-rosyjskiego. I jednocześnie ogłoszeniem przetargu, kto da więcej? Dla Moskwy – i ogromna większość rosyjskich elit ma tego świadomość – Chiny stanowią śmiertelne zagrożenie strategiczne. Jeżeli mamy rozdzielone przez Amur przeludnione Chiny i pusta Syberię to pozostaje kwestią czasu, kiedy i w jakiej formie Chińczycy zaczną wschodnią Syberię kolonizować. Robią to zresztą także teraz, tyle, że Rosjanie starają się im utrudniać osiedlanie się.
Chiny wytrwale budują również bazę dla swoich wpływów w całej Azji Środkowej, z roku na rok kupują więcej rosyjskiej ropy i gazu oraz last but not least są jednym z największych partnerów rosyjskiej zbrojeniówki. Zaś nie zapominajmy, że na współczesnym rynku energii przy względnej nadpodaży surowców to klient jest silniejszym partnerem. Na rynku broni Chińczycy, podobnie jak Iran, uchodzą z kolei za klientów wyjątkowo niewdzięcznych, bo nie maja oporów przed kopiowaniem rozwiązań technicznych i produkowaniem kopii u siebie.
Rosja, która jest słaba gospodarczo i mało atrakcyjna jako eksporter soft power, stara się możliwie najkorzystniej sprzedać swoją mocarstwową pozycję opartą o siłę militarną i terytorium w zamian za kapitał i technologie. Oraz oczywiście za akceptację rosyjskiej wizji „bliskiej zagranicy”. Oferta przetargowa dla Waszyngtonu została sformułowana jasno: uznanie że Krym jest rosyjski, Ukraina znajduje się w strefie wpływów Moskwy a Europa Środkowa powinna być szarą strefą bezpieczeństwa. W zamian za to nie będziemy aktywnie wspierać Chin, które są przecież głównym zagrożeniem dla interesów USA. Część podzielonego establishmentu amerykańskiego skłonna by była taką ofertę przyjąć. Dla Polski taki deal oznaczać może bezpośrednie zagrożenie niepodległości.
Co wobec tego należy robić, by zminimalizować takie niebezpieczeństwo. Bo tylko naiwne dziecko może liczyć na to, że dla Amerykanów będziemy jakąkolwiek konkurencją wobec rosyjskich ofert. Próby robienia Trumpowi przyjemności w postaci popychania Trójmorza w stronę aliansu mającego równoważyć potęgę Niemiec są dziecinadą. Historia regionu dowodzi, że Polska może być liderem tylko do czasu, gdy Berlin na serio nie zainteresuje się tym obszarem. A ogłoszenie, iż Niemcy chętnie się w ten projekt włączą, jest w gruncie rzeczy sygnałem: „nie kombinujcie Panowie bo was rozjedziemy jak walec drogowy”.
Warto również rozwiać mit głoszony przez naszych geopolityków, że Polska jest niesłychanie ważna ze względu na swoje strategiczne położenie. Otóż Polska jest ważna dla Rosji i Europy. Z perspektywy USA czy Chin jesteśmy umiejscowieni na kierunku marginalnym. Mamy jakieś znaczenie w razie pełnowymiarowej wojny konwencjonalnej toczonej w Europie. A na taką na razie nic nie wskazuje. W razie ograniczonych konfliktów dużo ważniejsza jest Rumunia. Mapa chińskich zainteresowań jasno dowodzi, że marzenia o tym, byśmy stali się kluczowym hubem Nowego Jedwabnego Szlaku są chciejstwem w czystej postaci. Niestety, dla graczy wielkiego trójkąta, Polska jest partnerem traktowanym instrumentalnie i używanym do tego, by innym robić mały kłopot a nie traktowanym jako partner.
Polską odpowiedzią na tę grę powinno być przede wszystkim dążenie do wzmocnienia Europy jako równorzędnego partnera wielkiej trójki. A dokładniej, najlepsze co możemy zrobić to stawać na głowie, by odbudowywać solidarność Zachodu jako całości. O ile będzie to trudne lub niemożliwe, to przynajmniej dążyć do maksymalnie podmiotowej roli Europy. Bo dla Niemiec czy Francji Polska jest istotnym partnerem, z którym chcieliby tworzyć zjednoczoną Europę. Po drugie – znowu nie będę oryginalny – powinniśmy zrobić wszystko, by wzmocnić podmiotową rolę Ukrainy i odbudowywać względną samodzielność Białorusi. Dopóki sprawa ukraińska pozostaje wysoko na agendzie międzynarodowej, Polska może występować jako partner dla mocarstw. Jeżeli Ukraina osunęłaby się w stronę „Ruskiego Miru” stajemy się petentem upraszającym wielkich, żeby nas bronili.
W wymiarze globalnym, Polska powinna być zainteresowana wzmacnianiem Indii, jako potencjalnego wierzchołka koncertu mocarstw. I to wierzchołka bliskiego światu zachodniemu. Ukształtowany obecnie diabelski trójkąt jest prostą drogą do marginalizacji Polski w optymistycznej perspektywie a w pesymistycznej do zagrożenia naszej niepodległości.