W sumie zabawna konsekwencja zdarzeń. Z romansu pewnego konserwatywnego posła wyskoczyła nagle sprawa repolonizacji mediów.
Repolonizacja to temat trudny, rozległy z wieloma rafami, na przykład „Czemu ci, którzy mogliby to kupić, kompletnie nie wiedzą co robić?”, albo „Czy w ogóle trzeba z tym coś robić?”. Pierwszą rafę zostawmy w spokoju, bo nie zauważam nic ciekawego w indolencji (można ją co najwyżej stwierdzić), ale nad drugim pytaniem pochylmy się przez chwilę. Czy w ogóle trzeba coś z tym robić? Niby dlaczego? W sprawie, o której mówimy sugerowano prosty podtekst, który jest często wykorzystywany do krytyki grupy mediów: gazeta należąca między innymi do Niemców zaatakowała polskiego posła, ponieważ reprezentował on interesy polskie przeciw niemieckim i polscy dziennikarze pracujący w takich mediach muszą się wysługiwać Niemcom. Hmm… Wielu prawicowych, dziennikarzy pracowało lub pracuje nadal w mediach należących do kapitału niemieckiego i nie przeszkadzało im to w publikacjach bynajmniej nie rażących ich sumień, więc ten argument uważam za rozpaczliwy. Aczkolwiek – dodać tu trzeba – jak najdalszy jestem od naiwnego kłamstewka, że kapitał nie ma narodowości, bo jednak zdarza mi się obserwować różne linie redakcyjne i wiem, że nie są przypadkowe.
Pomysł repolonizacji gazet przez kupowanie ich od Niemców (forsowany przez pewną grupę, pewnych ludzi) jest równie mądry, jak szukanie przez jurnego chłopa narzeczonej, przyszłej matki czeredki dzieciaków w domu starców. Szkoda zachodu i pieniędzy. Pomysł (forsowany przez pewną grupę, pewnych ludzi), żeby tworzyć nowe media polskie, które byłyby w istocie partyjne jest jeszcze gorszy, bo to przecież ani ciekawe, ani zdrowe, a poza tym niewierne z definicji.
Co więc robić? Media, przy całej swojej specyfice i wrażliwości są jednak biznesem, jak każde inne komercyjne przedsięwzięcie. Trzeba więc, jakkolwiek ogólnie to brzmi, ułatwiać w Polsce, Polakom tworzenie i rozwijanie biznesów. To najlepsza repolonizacja.