Amber Gold nieprawomocnie osądzony. Po 7 latach…

Doceniasz tę treść?

Skazanie małżeństwa P., twórców piramidy finansowej Amber Gold nie jest żadnym sukcesem wymiaru sprawiedliwości. Co więcej, tylko prowokuje kolejne pytania o to, jak działa prawo karne w naszym kraju.

 

Za każdym razem, gdy wybucha dyskusja o polskich procesach karnych sięgam po przykład postępowania władz i sądów USA wobec Bernarda Madoffa. „Arcyoszust”, oskarżany o sprzeniewierzenie 65 mld dolarów został zatrzymany w grudniu 2008 r. Wyrok usłyszał w czerwcu 2009 r. Po pół roku, w bardziej złożonym stanie prawnym i faktycznym.

Małżeństwo P., za stworzenie „piramidki” Amber Gold, na nieprawomocny wyrok czekało od sierpnia 2012 r. Ponad 7 lat! Oczywiście, nie cały ten czas to etap sądowy. Akt oskarżenia do sądu trafił bowiem w 2015 r. Wcześniej sprawę prowadziła prokuratura. To rozróżnienie, z punktu widzenia społeczeństwa czy pokrzywdzonych, nie ma jednak specjalnego znaczenia. Przez 7 lat sprawą zajmowały się organy wymiaru sprawiedliwości.

Zacznijmy od wyroku. Większość mediów poszła w spekulacje czy 15 i nieco ponad 12 lat pozbawienia wolności to dużo czy mało. Przy okazji pojawia się pytanie – kiedy skazani wyjdą na wolność. Marcin P., jako osoba wcześniej karana specjalnych szans na zwolnienie warunkowe nie ma. Ale Katarzyna P., skazana na 12 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności, teoretycznie już wkrótce będzie mogła wyjść na wolność, o ile dostanie taką szansę…

Ale to wątek zupełnie poboczny. Bo gdański sąd wydał bardzo prawidłowy (formalnie) wyrok, który w dużej mierze jest nie do zrealizowania. Sąd orzekł m.in. wysokie grzywny. Dla Marcina P. jest to w sumie 159 tys. zł, a dla Katarzyny P. „zaledwie” 135 tys. zł. W praktyce to kwoty nieściągalne. Podobnie jak zasądzone zadośćuczynienie na rzecz klientów Amber Gold (różne dla różnych klientów) czy obowiązek naprawienia szkody. To wszystko niemożliwe do ściągnięcia, bo i Marcin P. i Katarzyna P. nie mają żadnego majątku, który podlegałby egzekucji. Majątek spółki w upadłości przypada wierzycielom i w innym trybie dzielił go syndyk.

Na tym jednak nie koniec zobowiązań wynikających z wyroku. Jeszcze większe wrażenie robią koszty sądowe. Razem ok. 1,5 mln zł. I tak Katarzyna P. miałaby zapłacić 649 tys. złotych, Marcin P. 758 tys. zł. To efekt długiego procesu. Efekt wymierny i realnie nieściągalny. Ale obrazujący wysokie, realne koszty sądowej procedury ciągnącej się latami.

W tym kontekście przypominanie, że prowadząca proces sędzina przez kilka miesięcy odczytywała kilkanaście tysięcy nazwisk pokrzywdzonych, bo tak zakładały przepisy, to już tylko „drobiazg”. Co ważniejsze – nikt kosztów tej „czytanki” nigdy nie policzył i realnie policzyć się jej nie da. Nikt nie oceni też strat wymiaru sprawiedliwości wynikających z tego, że wykształcona, opłacana przez państwo sędzina zamiast prowadzić kolejne sprawy oddawała się formalnemu odczytywaniu tysięcy nazwisk. Czynności, która nic merytorycznie do sprawy nie wnosiła. Na szczęście – przepisy wymuszające to bezsensowne odczytywanie nazwisk zostały już zmienione. Problem w tym, że póki nie doszło do absurdu w gdańskim sądzie, te regulacje nikomu nie przeszkadzały.

Pokusa zmian jest oczywista, a rozwiązanie wydaje się proste. W podobnych sprawach skazywać nie za oszukanie kilkunastu tysięcy osób, nie przesłuchiwać rzeszy świadków, ale realnie skazać np. za oszukanie 10 osób. Proste? Tak, ale tylko w teorii. Przepisy prawa cywilnego stawiają w uprzywilejowanej sytuacji kogoś, kto został np. oszukany lub inaczej pokrzywdzony, a wina sprawcy została stwierdzona w prawomocnym wyroku karnym. Więc skazanie karne i status pokrzywdzonego, teoretycznie jest dla tych pokrzywdzonych cenny. Teoretycznie ma zapewnić łatwość dochodzenia roszczeń cywilnych. Reforma samej procedury karnej to za mało. Zmieniać trzeba system. Cały system.

W tej sytuacji szybkość skazania Madoffa staje się niedościgłym ideałem zza oceanu. Doczekamy kiedyś podobnej sprawności i procedury? Zapewne nie, ale pomarzyć zawsze można. A sprawa Amber Gold tylko pokazuje, jak reforma procedur i samych sądów jest potrzebna.

Inne wpisy tego autora

Urzędnik da umowę o pracę? Jest taki projekt

Czy urzędnik będzie decydował o kształcie umowy między przedsiębiorcą a jego współpracownikiem/pracownikiem? Państwowa Inspekcja Pracy chciałaby takich rozwiązań. Osobiście wolę, by spory pracownik–pracodawca rozstrzygał jednak