Indianin i rola życia

Doceniasz tę treść?

Dwiema sprawami będzie żyć w najbliższym czasie Ameryka. Obydwie mają wspólny mianownik, a jedna z nich może wstrząsnąć amerykańskimi mediami. Niektóre z nich zmieść nawet z powierzchni biur i redakcji. Chodzi o pozew jaki w imieniu Nicka Sandmanna, 16-letniego chłopaka z Kentucky złożyli prawnicy przeciwko jednej z największych amerykańskich gazet – „The Washington Post”. Zażądali oni 250 milionów dolarów odszkodowania za kalumnie, oszczerstwa i oskarżenia o rasizm jakie ze strony dziennika dotknęły nastolatka.

 

A było tak. Na schodach Mauzoleum Lincolna w Waszyngtonie stoi sobie kilkudziesięciu chłopców, uczniów katolickiej szkoły w Kentucky. Wielu z nich ma na głowach czapki z napisem MAGA, który jest skrótem od hasła Donalda Trumpa „Make America Great Again”. Wsród nich Sandmann. Własnie skończył się „Marsz za Życiem” – coroczna wielka manifestacja przeciwników aborcji, na którą przyjechali. Czekają na autobus, który ma ich zabrać do rodzinnego Covington.

W pewnym momencie do chłopaków przypałętuje się grupka murzynów, którzy jak się później okazało należą do Black Hebrew Israelites, sekty uznającej się za jedynych prawdziwych Żydów. Murzyni zaczynają obrzucać chłopców wyzwiskami i grozić im. Ci zaś nie dając się sprowokować i zabawiają się dalej na schodach. Trwa to to jakąś godzinę, gdy wraz z kilkoma kompanami z chodnika pojawia się niejaki Nathan Phillips, stary indiański działacz. Podchodzi do chłopaków ze swoim bębenkiem, włazi pomiędzy nich w sam środek , zaczyna walić w to swoje tamburynko i zawodzić. Niektórzy z uczniów dołączają się do owego zawodzenia, ale nie Sandmann, do którego Indianin podchodzi na odległość kilku centymetrów, wyje i tłucze w bębenek. A Sandmann nic tylko stoi i głupawo się uśmiecha.

Kilkudziesięciosekundowe nagranie z tej ostatniej scenki trafiła do mediów społecznościowych i zaczyna się. Jak to stał, patrzył i uśmiechał się? Stał, patrzył i uśmiechał się po rasistowsku taki syn z katolickiej szkoły, nienawistnik jeden – media wyczuły krew i rzuciły się na Sandmanna jak padlinożerne żuki grabarze.

Pod szkołą w Covington, domem chłopaka i kolegów pojawiają się wozy telewizji, reporterzy, postępowi działacze, politycy Partii Demokratycznej i wszyscy bojownicy walczący z rasizmem i czym tam jeszcze. Organizacje murzyńskie, indiańskie, różne ligi do walki z tym i owym wyją z oburzenia i żądają wyrzucenia chłopców ze szkoły. Wielu publicystów, polityków, działaczy od tego i owego domaga się nawet likwidacji katolickiej placówki. Zdarzenie potępia arcybiskup Kentucky, a diecezja wszczyna śledztwo w sprawie zachowania chłopców. Niejaki Billl Maher, który prowadzi show w HBO opowiada o „pierdolonym rasistowskim dzieciaku” i błyszczy dowcipem mówiąc, że właściwie to on nie wie co księża widzą w tych katolickich dzieciach. Krew się leje strumieniami, a postępowa i tolerancyjna część ludności Ameryki tarza się ze śmiechu po żarciku Mahera o bzykaniu przez księży katolickich dzieci.

Indianin, wojenny weteran, który przelewał krew za ojczyznę (to wszystko później okazało się nieprawdą) jako ofiara staje się oczywiście gwiazdą mediów, a zdjęcie chłopaka pojawia się na czołówkach wszystkich gazet. Zobaczcie nową, nienawistną, rasistowską twarz Ameryki w epoce Trumpa. Wśród gazet biorących udział w polowaniu z nagonką jest też „The Washington Post”.

Radość z polowania i szczucia trwa jednak krótko, bo kilka dni później pokazano w internecie film przedstawiający całość zdarzenia. A wyglądało tak jak je opisałem. Tak czy owak z nagrania wynikało, że to chłopcy byli prowokowani i atakowani. Prowokował ich także Indianin, który z kumplami od bębenków przypałętał się, wlazł w sam środek pomiędzy chłopców, tłukł w swój tarabanik i wył. Chłopcy zaś śmiali się, czasami zawodzili jak Indianin, ale nie dali się sprowokować i zachowali się zwyczajnie przyzwoicie. Sandmann zaś tylko stał i się głupawo uśmiechał.

Arcybiskup przeprosił chłopców, diecezja po dochodzeniu przeprowadzonym przez profesjonalną firmę detektywistyczną uznała ich za niewinnych. Wajcha przekręca się w drugą stronę. Na pomoc chłopcom i szkole ruszają organizacje katolickie, ewangelików, chrześcijan z całego kraju, konserwatystów i kogo tam jeszcze. W Convington zjawiają się tabuny najlepszych prawników z całego kraju i zaczyna się kolejne polowanie z nagonka. Tym razem zwierzyną łowną są media, które bez cienia skrupułów, jakiegokolwiek poczucia przyzwoitości chciały zaszczuć chłopaka i zniszczyć życie jego i jego rodziny.

Pierwszy cios wymierzono z rozmysłem i wyrachowaniem. 250 milionów dolarów odszkodowania to dokładnie tyle ile w 2013 roku zapłacił Jeff Bezos kupując „The Washington Post”. Na biednego nie trafiło. Bezos, założyciel Amazona, to najbogatszy człowiek świata, którego majątek szacowany jest na ponad 100 miliardów dolarów. Kwota żądanego odszkodowania wydaję się szokująca, ale wszystko jest możliwe. A to dopiero początek.

Prawnicy chłopaka zapowiadają pozwy wobec kolejnych mediów, a ich lista ciągnie się jak Missisipi przez Stany Zjednoczone. Największe gazety i magazyny, stacje telewizyjne – wszędzie w majtach mają lepko i wilgotno, bo pozywającym najprawdopodobniej będą nie tylko Sandmann, ale każdy z jego 42 kolegów, katolicka szkoła i diecezja Cincinnati. W grę mogą wchodzić miliardy dolarów i być albo nie być wielu mediów. Proces z „The Washington Post” to tylko rozpoznanie bojem.

Kolejna wszechamerykańska awantura zaczyna się od niejakiego Jussie Smolletta, czarnoskórego aktora homoseksualisty. To, że jest akurat kochającym dziwaczniej ma znaczenie dla sprawy. Zacny ten gentlemen i antytrumpowski aktywista zgłasza się na posterunek policji w Chicago i skarży się, że został pobity przez zwolenników Trumpa. Buźka jakby opuchnięta, zadrapania, więc policja wszczyna śledztwo. Wszystko to z powodu Trumpa. Smollet peregrynuje po mediach i opowiada jak to był katowany przez dwóch osobników znów w czapeczce z napisem MAGA, wrzeszczących, że to nie jego kraj tylko trumpistów i rasistowskie i anty homoseksualne hasła.

I znów rusza medialny cyrk przez całą Amerykę. Media i Demokraci pieją z oburzenia. Kamala Harris, senator Demokratów, kandydatka na kandydatkę na prezydenta pisze o linczu. Podobnie wypowiadają się wszyscy politycy Demokratów, a media rozpisują się o Ameryce ogarniętej nienawiścią. Organizacje murzynów i homoseksualistów mówią o terrorze zwolenników Trumpa. Popularni homoseksualiści obwieszczają, że nawet boją się wyjść na ulicę. Poruszona policja z Chicago, w którym rocznie dochodzi do kilkuset zabójstw, a ponad połowa z nich pozostaje nierozwiązanych, kieruje do rozwikłania sprawy aż 15 detektywów.

Tymczasem powoli zaczyna się robić coraz coraz ciekawiej i groteskowo. Smollet odgrywa rolę życia. Udziela wywiadów, ale choć łzy błyszczą w źrenicach o całej historii opowiada coraz mniej składnie. Dociekliwi zaczynają powątpiewać. Biedak wychodzi o 2 w nocy po kanapkę i przy trzydziestostopniowym mrozie akurat ma pecha natknąć się na szwendających się zwolenników Trumpa w czapeczkach. I to wszystko w mieście, w którym 80% mieszkańców głosowało na Clinton. Do napaści dochodzi akurat gdy rozmawia o 2 w nocy ze swoim producentem przez telefon i wszystko przypadkowo niby miało się nagrać, ale policji telefonu udostępnić nie chce, bo ma tam jakieś tajne zdjęcia, czy cóś. Producent potwierdza, że słyszał odgłosy walki i wywrzaskiwane rasistowskie, protrumpowskie, ale za to antygejowskie hasła.

Detektywi nie ustają i dzięki kamerom z monitoringu ulicznego identyfikują dwóch domniemanych sprawców. Okazują się nimi dwaj bracia nigeryjskiego pochodzenia. Jeden z nich nawet zupełnie przypadkowo pojawił się w serialu „Empire”, w którym regularnie gra nasz prześladowany aktor, również murzyn i jego osobisty trener.

Ale żartów nie ma. Oskarżenie o napaść na tle rasowym i to jeszcze na przedstawiciela prześladowanej mniejszości seksualnej, to poważna sprawa. Media przyssały się do szyi i piją krew (akurat gdy okazało się, że bracia to murzyni, to odstawiły ssawki) więc Nigeryjczykom jawi się 5 lat odsiadki. Zaczynają więc zeznawać, a Smollet przeżywać kolejny dramat.

Bracia oznajmiają, że całą sprawę z napadem zaaranżował sam Smollet i zapłacił im 3500 dolarów, by zagrali w przedstawieniu i powrzeszczeli też do tego telefonu. Szybko też okazuje się, że ów utalentowany aktor, który opowieściami o swych cierpieniach wywołał łzy u połowy Amerykanów sam do siebie pisał listy z pogróżkami, a potem pokazywał je w telewizji. sam się nawet podrapał. Potem na jaw wychodzi sprawa sprzed 10 lat kiedy to złapano go jak prowadził pod wpływem. Podał wtedy dane swego brata – oszukał sąd i policję. Wszystko udało się jednak zamieść pod dywan.

Tym razem już się nie uda. Bracia Nigeryjczycy zostali zwolnieni bez postawienia zarzutów. Te zaś usłyszał nasz biedny aktor. Lista jest długa i grozi mu kilka lat więzienia, a już na pewno koniec olśniewającej kariery.

Sprawy aktora oszusta i chłopców z katolickiej szkoły mają wspólny mianownik. Są nim media i rozpętywana przez nie przy każdej okazji antytrumpowska histeria. Obydwie sprawy stały się głośne nie dlatego, że były czymś nadzwyczajnym, ale dlatego, że dało się połączyć je z Trumpem i oskarżyć go o sianie nienawiści i inspirowanie swych zwolenników do podłych czynów. Żądza szczucia i niechęć do niego są tak mocne, że media nie sprawdzają nawet faktów, wiarygodności świadków i ich opowieści. Wpadają w amok nakręcając się nawzajem. Nie zawahają się zniszczyć życia młodemu chłopakowi jeśli tylko będą mogły zaszkodzić Trumpowi.

Oddzielną kwestią jest paranoja w jaką popada postępująco postępowa i tolerancyjna część amerykańskiej ludności i sterowane przez nią media. Oto największe dzienniki poświęcają całe strony, a stacje telewizyjne godziny programów chłopcu, który stoi i się rasistowsko patrzy i uśmiecha. Na ten temat powinien wypowiedzieć się jednak fachowiec – psychiatra, specjalista od zbiorowych napadów histerii i obsesji.

Inne wpisy tego autora