O czym szumią flaki

Doceniasz tę treść?

(Tytuł może i bez sensu, ale nie szkodzi.)

 

Kiedy słyszę nazwę Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych otwieram butelkę. To jedna z wielu całkowicie niepotrzebnych instytucji, które muszą istnieć. Jeśli też o instytucji można powiedzieć, że jest pretensjonalna to jest nią PARPA, podobnie zresztą jak Polska Fundacja Narodowa.

Na utrzymanie tego tworu od alkoholu nie płacimy zbyt wiele – niecałe 7 milionów rocznie. Ponad połowa wydawana jest tylko na to, by PARPA istniała. Oddychała, utrzymała samą siebie. Na działalność, czyli na domniemane rozwiązywanie problemów alkoholowych pozostaje jej jakieś 3 miliony. Tyle to w Polsce kosztuje weselisko jak biznes z arystokracją ślub bierze. Byle kampania reklamowa trwająca przepisowe 6 tygodni kosztuje kilka razy więcej.

Z jednej strony się cieszę, że ta PARPA tak mało kosztuje, więc stosunkowo mało pieniędzy marnujemy. Z drugiej strony zaś fakt, że to tylko 6,8 miliona rocznie sprawia, że wszyscy decydenci machają na to ręka i mówią: dobra zostawmy, te parę groszy nie warte jest wrzasku, który by się podniósł, gdybyśmy tą całą parpę, czy co tam zlikwidowali. Więc sobie ta PARPA jest i już.

Najczęściej słyszymy o niej gdy ukazują się jakieś badania, które wywołują chwilowe zatroskanie. Redaktorzy podpierają wtedy podbródki, przechylają główki i wsłuchują się w głos ekspertów, którzy sieją panikę. Przy okazji ze zrozumieniem przyjmują kolejne argumenty na rzecz istnienia tej sennej, ale i pociesznej instytucji. Kolejni jej szefowie mówią: jest tylu, a tylu alkoholików, tyle przestępstw dokonanych pod wpływem, więc PARPA jest potrzebna. Tymczasem są to akurat dowody na to, że jest zbędna. Wedle statystyk spożycie alkoholu rośnie, więc po co nam coś co ma problem rozwiązywać, a tego nie robi, bo ten jakoby narasta. Zarabiający w PARPA oczywiście mogą dowodzić, że gdyby nie oni, to alkoholików byłoby dwa razy więcej. I jest to jakieś tam mniemanie. Równie dobrze można sobie mówić, że byłoby ich dwa razy mniej. Obydwa twierdzenia są równoważne i nie mają żadnej wartości.

Powodem ostatniego bicia na alarm i ogólnego zatroskania są dane dotyczące spożycia alkoholu ogłoszone przez WHO, z których wynika, że nie mamy się czym chwalić, bo zostaliśmy sklasyfikowani dopiero na nastej pozycji w Europie. Piszę na nastej bo na tym samym – 11 miejscu są Belgowie, Austriacy Szwajcarzy, a od będących na 18-ej pozycji Słowaków dzielą od nas zaledwie dwie setki w skali roku. My pijemy 11,6 litra, oni 11,4. To może być efekt ulewania przy nalewaniu. Amerykanie z USA piją zaś 10 litrów. Nadrabiać to muszą Amerykanie z Kanady, Meksyku i pozostali mieszkańcy Ameryki Środkowej, bo średnia dla całego kontynentu jest dokładnie taka jak dla Polski – 11,6 litra na twarz. Tak więc powodów do chwały nie mamy. O dziwo pierwszą pozycję stracili Luksemburczycy, którzy są wraz z Irlandczykami na 4 miejscu. Według mnie to dlatego, że Juncker drunker zamieszkał w Brukseli i ma kłopoty ze zdrowiem. Dolega mu rwa kulszowa, czy coś. Teraz przodują Litwini. Na podium, Europę pierwszej prędkości, reprezentują z wynikiem 13,4 litra Niemcy.

Te dane pokazują jednoznacznie, że jeśli nawet za WHO uznamy, iż jest problem nadmiernego picia, to nie jest to specyficznie polskie zjawisko, co starają się nam wmówić nasi lokalni eksperci. W przyrodzie tak już jest, że jak jest raport, to odzywa się Brzózka – od niedawna były już szef agencji antyalkoholowej. Ekspert ów stwierdził, że kilkuprocentowy wzrost spożycia trunków w ciągu roku jest wynikiem 500+. Przeanalizujmy to niezwykle głębokie przemyślenie.

Niezależnie od tego jak oceniamy, dystrybuowanie przez PiS pobranych w podatkach pieniędzy, to musimy dojść do wniosku, iż Brzózka uważa, że to, iż Polacy mają więcej w portfelach jest szkodliwe, bo więcej piją. Być może Brzózka uważa, pieniądze trafiają do niewłaściwych ludzi – dzieciatych, którzy się uchlewają bo mają potomstwo. Inaczej bowiem, należałoby dojść do wniosku, że były prezes, a teraz już tylko ekspert sądzi, iż szkodliwe są podwyżki pensji, i że Polacy niezależnie od poziomu PKB już na wieki wieki amen powinni zarabiać na poziomie 70% średniej unijnej, bo inaczej będą pić na umór. Nie bardzo wiem dlaczego 5 stów otrzymane z pisowskiego rozdzielnika miałoby mieć w monopolowym inną wartość niż 5 stów z podwyżki w pracy. I tu podpowiedź dla obecnych, czy też przyszłych pracodawców Brzózki: jeśli będzie chciał podwyżki – np. o te 5 stów, to zawsze można mu odmówić twierdząc, że to dla jego dobra, bo by więcej pił.

Jest jeszcze jedna możliwa interpretacja tej niemożebnie głupiej wypowiedzi Brzózki. Otóż uważa on, że ludność Polski pogrążona jest w neurozach i paranojach i pije z powodu upokorzenia i poczucia wstydu, że bierze pieniądze od rządu PiS.

Wszytko jednak sprowadza się do tego, że tacy eksperci jak Brzózka od dziesięcioleci bezskutecznie zajmujący się walką z domniemanym nadmiernym pijaństwem za najbardziej skuteczne narzędzie uważają młot ekonomiczny. Dlatego też nieustająco domagają się podwyżek cen alkoholu. To, iż powinien być drogi uznawane jest jako niepodlegający dyskusji dogmat. Wysoka cena ma ograniczać spożycie i związane z nim problemy. Może i tak, a może i nie. A może wysokie ceny mnożą tylko problemy i nieszczęścia, które towarzyszą nałogowemu piciu. W PRL 15% dochodów budżetu pochodziło ze sprzedaży używek – tytoniu i alkoholu. Dziś państwo nie ma już monopolu, ale łupi jak może podatkami. Komuniści wyśrubowali ceny alkoholu do niebotycznych rozmiarów, kłamiąc, że chodzi o walkę z pijaństwem. Ta prymitywna i do dziś popularna metoda ograbiania ludzi pijących potęgowała tylko nieszczęścia związane z alkoholizmem. Pozbawiony kontroli i woli nałogowiec gotów był przepić całą pensję, tak, że dla dzieciaków na buty nie starczało. Wynosił z domu sprzęty, sprzedawał, a wszystkie pieniądze trafiały do kasy państwa. Zamiast przechlać np. ¼ zarobków, kosztem najbliższych przepijał wszystko, bo tak drogie było jego uzależnienie. To państwo pozbawiało rodziny pijaków i alkoholików środków do życia. Niezależnie od ceny alkoholu, da się wypić tylko określoną jego ilość – powiedzmy symboliczne pół litra na twarz w trakcie posiedzenia. Żeby nawet darmo dawali, to więcej przyjąć nie można. W kieszeni alkoholika mogły więc zostać pieniądze.

Możliwe, że wysoka cena w jakiś sposób ogranicza zasięg spożycia, ale bez wątpienia tylko mnoży kłopoty u tych, którzy z piciem mają rzeczywisty problem. Nie da się racjonalnie pogodzić tego, iż uznaje się alkoholizm za chorobę, a jednocześnie karać finansowo tych, którzy na nią zapadli. Do problemów zdrowotnych, rodzinnych, zawodowych dokłada się więc problemy ekonomiczne.

Podobnie bezrefleksyjnie podchodzi się do wykreowanego ostatnio „problemu” rosnącej sprzedaży małpek, czyli małych butelek. Takie poręczne flaszeczki ułatwiają bowiem picie. No wiadomo, że ułatwiają i o to chodzi w tym wynalazku. Można je schować w garsonce i łyknąć w pracy spod łokcia, zamiast polewać, albo hejnał grać.

A może to i dobrze, że właśnie takie małpki kupić można. Być może w naturalny sposób narzucają umiarkowanie wyznaczając limit tego, ile się pije. Być może pozwalają funkcjonować niektórym ludziom efektywnie cały dzień, a nie żyć w oczekiwaniu na wieczór, kiedy się wreszcie będzie można upić. Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale całkowicie odrzucam tępą ortodoksję ekspertów w rodzaju Brzózki. Od dziesięcioleci walczą z pijaństwem, a spożycie wciąż rośnie.

Nie wiem komu i czemu zawdzięczamy idiotyczne przepisy uniemożliwiające wytwarzanie nalewek w gospodarstwach, czy domach i sprzedaż ich. Zaciekłość z jaką służby skarbowe tępią taką lokalną, tradycyjną produkcję jest głupia, szkodliwa, często okrutna. Te wszystkie naloty na jakieś zabawy ludowe, festyny – wąchanie flaszek, rekwirowanie ich zakrawa na jakąś bezduszną, nadgorliwą działalność państwa, które pod byle pozorem chce łupić obywatela. To nie tylko niszczenie jakichś obyczajów, lokalnych kolorytów, ale też pokaz pogardy wobec obywatela. Tomy napisano na temat tego jak takie fiskalne rozpasanie państwa niszczy regionalne obyczaje, ale też możliwość rozwoju. Nikt nie potrafi zrozumieć dlaczego we Włoszech, Francji, Austrii itd. można skosztować w każdej knajpie miejscowego specjału, a u nas musi się to odbywać w warunkach konspiracji.

Być może należy się jednak pogodzić z tym, że używki są nieodłącznym towarzyszem życia współczesnych ludzi. Są odgromnikiem, neutralizatorem, dają szanse na ucieczkę od problemów, które inaczej kumulowałyby się i znajdowały ujście w jakichś gwałtownych reakcjach. Cały świat pije coraz więcej, więc być może to efekt narastającego stresu w skali globalnej. Coraz więcej jest chorych psychicznie, depresji, samobójstw. Coraz więcej ludzi żyje samotnie i w ciągłym napięciu. Być może alkohol w ogóle pozwala im jakoś egzystować. Są kultury, w których nie pije się wcale – np. muzułmańska. No umówmy się, szału nie ma. Tam gdzie drastycznie ogranicza się dostęp do alkoholu – np. w Skandynawii, tam mamy do czynienia z piciem patologicznym – do spodu. Szwedzi za każdym razem jak odbijają flaszkę, sprawiają wrażenie jakby chcieli upić się na zapas.

Walka z piciem, czy używkami jest w gruncie rzeczy walką z ludzką naturą. Oczywiście jak wszystkim nałogom tak i alkoholowi towarzyszą patologie, których skala może stać się gigantycznym problemem dla całych społeczności, czy państw. Nic jednak nie wskazuje na to, że tak jest w Polsce. Czy dlatego, że picie wykończyło Inuitów, to teraz polskie państwo ma prowadzić tak restrykcyjną politykę wobec własnych obywateli? Jest coś niezwykle paternalistycznego, wręcz pogardliwego w podejściu do ludzi tych wszystkich urzędasów, rajców miejskich, którzy chcą kontrolować to, co obywatele robią ze swoim życiem. Od tego namolnego kaznodziejstwa flaki się w człowieku wykręcają. Wolny człowiek ma prawo je przepić i zmarnować w dowolny wybrany przez siebie sposób.

A na koniec, zgodnie ze sztuką marketingu specjalny bonus dla Wiernych i Kochanych Czytelników, którzy dobrnęli do końca. Przepis na koktajl „Sucze Flaki”, który podawał sam mistrz Wienedikt Jerofiejew.

Składniki:

Piwo Żiguliewskie – 100 gram

Szampon „Sadko bogaty kupiec” – 30 gram

Płyn przeciwko łupieżowi „Rezol” – 70 gram

Klej BF – 13 gram (czy doceniają Państwo precyzję?)

Płyn hamulcowy – 30 gram

Preparat owadobójczy Dezynsektal – 30 gram

Oczyszczona politura – 30 gram

 

Miesza się to wszystko i wypija. W innym wariancie można też zrobić z niego nalewkę na tytoniu.

Inne wpisy tego autora