Wpis nietypowy, bo inspirowany wydarzeniem, które sam zorganizowałem. Chodzi o tak zwany wieczór autorski z okazji ukazania się mojej książki: „Głos Cynika. Terapia Liberalna”. Tak zwany, bo zwykle, to ktoś rozmawia z autorem, zadając mu przeważnie głupawe i banalne pytania. Jako dziennikarz pomyślałem, że to ja zadawać będę pytania. Pytania o szanse owej liberalnej terapii, którą prowadzę od… dziesięcioleci.
Konkretnie gdzieś od 1987 roku, gdy poznałem w Gdańsku Donalda Tuska, Janusza Lewandowskiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Krzysztofa Kiliana, a w Warszawie Andrzeja Arendarskiego, Pawła Piskorskiego, czy Andrzeja Halickiego. Przy kolejnych butelkach wina, przy okazji piłkarskich meczy wykuwały się moje liberalne poglądy i do dziś pozostały niezmienne. Teraz czuje się samotny, na szczęście tylko w życiu publicznym.
Nie ukrywam, że do debaty publicystów „Projekt Liberalny. Mission Impossible VII” selekcja była brutalna. To mój wieczór i chcę rozmawiać nie o tym, czy liberalizm ma sens, tylko jak go wprowadzić. A więc ponad podziałami, ale bez socjalistów. Czyli Witek Gadomski – były poseł KLD, od lat guru publicystki ekonomicznej „Gazety Wyborczej”. Tomek Wróblewski – były redaktor naczelny większości ważnych mediów w Polsce, prezes WEI, Paweł Siennicki – szef największego i według badań najbardziej obiektywnego dziennika (czy też holdingu gazet): „Polska the Times” oraz Tomek Sommer, polityk, przedsiębiorca, wydawca tygodnika i portalu „Najwyższy Czas”. Kilku zabrakło, zostaną do tablicy i tak wywołani.
Do rzeczy. Zapytałem dlaczego tak słabo z liberalną receptą na społeczno-gospodarcze problemy kraju. Dlaczego wciąż za mało wolnego rynku? Dlaczego to ciągle kierunek pod prąd? Kubeł lodowatej wody wylał Witek Gadomski, którym powinni zająć się genetycy i neuropsychiatrzy z gwarancją na Nobla, z uwagi na 99 procentowy, liberalny komponent komórek mózgowych. Redaktor Gadomski sprawę stawia jasno: – Liberalizm jest teraz tematem dla intelektualistów. Prawdziwe liberalne postulaty nikogo nie interesują. Kto niby przejmuje się zadłużeniem państwa.
Typowy Witold. Lakonicznie, w punkt. Jako autor tekstów, o szkodliwości zbędnych transferów socjalnych poczułem się jak głupek. No tak, ja to piszę tylko do kolegów i tyle. Przekonywanie przekonanych. Kółko wzajemnej adoracji z fajną inicjatywą Leszka Balcerowicza, czyli licznikiem deficytu budżetowego i długu publicznego w centrum Warszawy. Dług publiczny, deficyt budżetowy – to pojęcia z kosmosu dla przeciętnego wyborcy. A ci, co sprawdzili terminy w Wikipedii powiedzą: przecież my jesteśmy prymusem, Japonia, Włochy, Hiszpania, Francja, czy potężne USA mają długi znacznie większe i to nie tylko kwotowo, ale w stosunku do PKB i per capita. I co z tego? Tak mówili też Grecy, bezczelnie dług ukrywając (Polska też ukrywa!). Do czasu. Życie ponad stan zawsze jest do czasu. Życie Kowalskich i życie narodów.
A więc rozkochani jesteśmy w socjalizmie, w transferach socjalnych, kolejnych programach plus. Zakochani w pieniądzach, które sami płacimy sobie. Spora część Polaków wciąż uważa, że kasa na socjalne fanaberie jest od rządu. Ergo, trzeba popierać niby świętego pana Mikołaja. Przyznajmy rację. Mamy 5 procent wzrostu PKB, Morawiecki uszczelnił system podatkowy, ale skala obiecywanych teraz projektów plus przeraża. Skala państwowego interwencjonizmu także. Ale co to ludność plus obchodzi. Przy okazji, nowa klasa społeczna: homo plus.
Kolejny kubeł zimnej wody wylał Tomek Wróblewski. Rozwiązania liberalne przyjmują kraje, gdy doprowadziły finanse publiczne do stanu zawałowego. – Liberalizm to ekonomia trwogi, ratowanie gospodarki po zapaści. Ludzie nie widzą powodu, żeby być na diecie. Człowiek zachowuje się nieracjonalnie tak długo jak może – mówił.
Ma rację. Ludzie się dobrowolnie tuczą, by potem kompulsywnie się odchudzać. Rządy rozdają wyborcze, kaloryczne kiełbasy, ciasteczka i piwo, by później zakręcać kurek, zamrażać płace w budżetówce, ciąć przywileje, prywatyzować wszystko co się da.
Skoro postulaty liberalizmu gospodarczego są w politycznej dupie (patrz: Palikot, Nowoczesna, Polska Fair Play), to może trzeba go skleić z konserwatyzmem kulturowym, lub odwrotnie – z tęczową flagą.
Wolny rynek bez tradycyjnych, konserwatywnych wartości się nie przebije – uważa Tomek Sommer. To też teza Darka Matuszaka, który pisał o tym na WEI. Gadomskiemu lekki konserwatyzm nie przeszkadza, a nawet uważa, że wyborczy flirt Koalicji Europejskiej z kulturowym lewactwem tylko zaszkodził.
W sumie debata dosyć ponura, ale ważne, że tezy prawdziwe. Liberalnej recepty wciąż musimy szukać. Na koniec pocieszyłem gości przypomnieniem, że wszystkie filmy z serii „Mission Impossible” kończyły się happy endem.