Dlaczego „ograniczenia w poruszaniu” w Sylwestra? Dlaczego zamykać centra handlowe i hotele? A może jednak otworzyć stoki narciarskie – przecież sport to zdrowie. Wszystkie pytania są zasadne i wynikają z braku twardych danych.
Polskie obostrzenia i zasady wprowadzane i zmieniane dość często w zasadzie nie budziłyby mojej irytacji. Czasy mamy wyjątkowe, patrząc na inne europejskie państwa – zakres obostrzeń nie wygląda na najbardziej dokuczliwy. A jednak doskonale rozumiem wątpliwości i irytację – przede wszystkim – przedsiębiorców.
Dziś usłyszałem, że użycie określenia „kwarantanna narodowa” było błędem komunikacyjnym. Być może było błędem, ale dla mnie błędem fundamentalnym w zwalczaniu pandemii jest coś innego – a mianowicie brak danych i brak publicznej analizy efektów wprowadzanych obostrzeń.
Po ogłoszeniu kolejnej fali obostrzeń, które mają wejść w życie 28 grudnia, pojawiła się lawina pytań. Dlaczego otwierano centra handlowe przy 15 tys. zarażeń dziennie, a obecnie pojawił się zamiar ich zamknięcia przy 12 tys. zarażeń dziennie? Te pytania to nie tylko żonglowanie liczbami. To kwestia otwarcia lub zamknięcia konkretnych biznesów. To sprawa przetrwania branż i tysięcy miejsc pracy.
Jak zatem powinny wyglądać komunikaty? Wiem, że Polacy nie lubią matury z matematyki, ale w tym przypadku trzeba sięgać po dane, liczby, wykresy, zestawienia. Pokazywać źródła zakażeń. Pokazywać dane z Polski, ale też zagranicy. Ile osób zachorowało po wizycie w siłowni, a ile po wizycie w małym sklepiku w centrum handlowym. Być może zamykanie tych obiektów nie ma żadnego sensu, bo kluczowe są zakażenia np. w barach. I mając do dyspozycji takie dane można prowadzić poważny dialog o zakresie lockdownu.
To samo dotyczy skutków prowadzonych działań. Jeśli zamykamy siłownie, to przeanalizujmy skutki tego ruchu. Działa czy nie działa. Utrzymać, nie utrzymać.
I nie chodzi tu o miliony liczb. Tu chodzi o poważną, publiczną analizę dotyczącą źródeł zakażeń.
Dopóki tego nie ma, będą pojawiać się głosy kwestionujące zakres obostrzeń. Co więcej – część dyskusji prowadzonych jest na poziomie żenującym. Porównania dotyczące wyjścia na Pasterkę z imprezą sylwestrową brzmią dobrze tylko w uszach wojujących ateistów. Ale powiedzmy szczerze za takimi decyzjami – Pasterka tak, Sylwester nie, powinna iść upubliczniana analiza. Jak się zachowujemy w kościele, jakie odległości zachowujemy, a jak zachowujemy się na imprezie tanecznej. To samo dotyczy zamknięcia gastronomii. Rozumiem irytację na bary, które „przypadkiem” zamieniały się w kluby nocne po 22. Trzeba temu zapobiegać. Ale być może opcja – jedzenia w restauracjach par mieszkających razem czy rodzin – jest epidemiologicznie bezpieczna. Niestety, nie wiem tego. Co gorsza – nie wiedzą tego przedstawiciele branży.
Być może upublicznianie tak wielu danych jest trudne z punktu widzenia samej ich prezentacji i opracowań. Nie da się przedstawić czytelnie wszystkiego na konferencji prasowej, gdzie dziennikarzy interesuje „godzina policyjna” w Sylwestra, a nie przesłanki podejmowanych decyzji. Dlatego trzeba udostępniać te dane i regularnie publikować pogłębione analizy.
Ale mam poczucie, że bez tych danych, bez analiz (dostępnych choćby w internecie) jesteśmy skazani na niekończące się dyskusje i spekulacje. I nie chodzi tu o żadną propagandę czy wzmacnianie „kultury obrazkowej” prostymi slajdami. Chodzi o coś znacznie poważniejszego. Bo brak danych wzmacnia pieniaczy, a czasami nawet powoduje swoiste „teorie spiskowe”. Wielokrotnie słychać bowiem, że o zakresie otwarcia poszczególnych branż decydują lobbyści, a nie realne dane epidemiologiczne. To teorie bardzo niebezpieczne z punktu widzenia państwa, osłabiające te działania, które faktycznie są niezbędne. Bo nie mamy wiedzy, co naprawdę jest konieczne, a co jest działaniem „na oślep”.
Z takimi pogłoskami i postawami można walczyć tylko w jeden sposób – pokazując więcej danych, pokazując rzetelne analizy, jak rozprzestrzenia się choroba, jak działają wcześniejsze obostrzenia. Tymczasem mam niedosyt tej wiedzy. I ogromna większość przedsiębiorców także.