Dwóch tetryków. Wybór Demokratów: socjalizm, czy starcza demencja

Doceniasz tę treść?

To pewne – w styczniu 2021 zaprzysiężony zostanie najstarszy w historii prezydent Stanów Zjednoczonych. Rekordzista Ronald Reagan gdy stawał na schodach Kapitolu i kładł rękę na Biblii miał prawie 74 lata. Teraz po superwtorku, w którym Demokraci w prawyborach głosowali na własnego pretendenta w wyścigu o nominację, pozostało dwóch rywali – senator Bernie Sanders i były wiceprezydent Joe Biden. Ten pierwszy będzie miał w styczniu blisko 80 lat – urodził się w 1941 roku. Ten drugi jest o rok młodszy. Dwóm staruszkom przygląda się uważnie 74-latek Donald Trump.

 

Był jeszcze jeden stary biały mężczyzna, który miał stać się czarnym koniem w wyścigu Demokratów – miliarder Michael Bloomberg rocznik 1942. We wtorkowych prawyborach kandydaci Demokratów w 14 stanach walczyli o 1455 delegatów. To nieco ponad 1/3 tych, którzy latem na konwencji partii ostatecznie zdecydują który z pretendentów stanie na ringu z Donaldem Trumpem. Bloomberg niestety w środę się wycofał po tym, jak okazało się, że pozyskał jednego kandydata – z Samoa. (Gdy to piszę wyliczenia mogą się jeszcze zmienić). A szkoda, bo poprowadził jedną z najgłupszych i najgorszych kampanii w dziejach i można było się z niego zdrowo pośmiać. Bloomberg wydał na ogłoszenia, reklamy, wiece i biura w terenie 700 milionów dolarów. Za te pieniądze to właściwe mógł mieć nie delegata z Samoa, ale całą wyspę.

Bloomberg umyślił sobie, że przy bardzo intensywnej kampanii reklamowej konsumentom da się wcisnąć każdy towar. Nie przejmował się żadnymi spotkaniami z wyborcami, ściskaniem dłoni, nie łaził po bazarach i nie porównywał cen buraków i ziemniaków, nie częstował pączkami, kwiatków nie rozdawał, tylko dosłownie zalał całą Amerykę swymi ogłoszeniami i reklamami. Gdyby to było w Polsce widzielibyśmy go na każdym cmentarnym płocie, na każdym balkonie i w gazetkach Lidla i Biedronki. Notowania wystrzeliły w górę. Niestety w przeciwieństwie do oleju do smażenia kandydat na prezydenta musi coś od siebie powiedzieć. Okazja nadarzyła się kiedy po raz pierwszy wystąpił na debacie demokratycznych pretendentów. I właśnie tego mi żal – że już nie zobaczę więcej takiej kompromitacji, takiej bezradności i żenady.

Zaczęło się od razu od ciosu piąchą między oczy. Wymierzyła go senator Warren, która zaczęła go pytać jak to jest że kobiety nazywał tłustymi pindami i lesbijami o końskich paszczach. Potem dociekała ile kobiet molestowano u niego w robocie i ile razy sam to zrobił. W czasie drugiej debaty Warren dopytywała jak to było z ciężarną pracownicą, której kazał zabić swoje dziecko – dosłownie zabić. To był chyba tylko coup de grace, bo już po pierwszej potyczce Bloomberg był śmiertelnie ranny. A mógł się przygotować bo wzorce były. W czasie debaty Republikanów w 2016 roku gwiazda Fox News Megan Kelly zapytała Trumpa o nazywanie kobiet tłustymi świniami, psami i mulicami. Trump niespeszony: Tylko o jednej tak mówiłem – o Rossie O’Donnell (taka tam celebrytka). Kelly: Nieprawda, o innych też. Trump: Oj tam, oj tam. No może i tak. Mówiłem, co mówiłem a jak się pani nie podoba, to trudno. Nie mam czasu na polityczną poprawność, tak samo jak ten kraj.

Trump tamtą debatę wygrał, podobnie jak wszystkie następne.

A Bloomberg ani be ani me. Przewracał oczami, głupie miny robił, ręce podnosił, coś tam z siebie próbował wydusić, ale wypadło to wyjątkowo żenująco. Okazało się, że nie da się wszystkiego kupić, a już na pewno kontaktu z ludźmi i czucia ich. Bo na tym tak naprawdę poległ, a z nie braku riposty. Pokazał się jako człowiek wyobcowany, ze swoimi 60 miliardami zupełnie nieprzygotowany na to, że ktoś publicznie ośmiela się go zaatakować, i że pozostali kandydaci nie skaczą usłużnie wokół niego i jego pieniędzy jak wszyscy, z którymi ma do czynienia. I to był koniec dziadka Bloomberga.

Pozostało już tylko dwóch – Biden i Sanders. Przez chwilę jeszcze, jak kanar zderzaka tramwaju uczepiła się wyścigu 71-letnia babcia Elizabeth Warren, ale z obciętymi nogami nie mogła długo pociągnąć no i w końcu puściła się. Czyli zrezygnowała.

Media trąbią teraz o wielkim powrocie Bidena, który po klęskach w Iowa i New Hampshire wygrał w superwtorek w 11 z 14 stanów. Są zachwycone bo tak naprawdę one i Demokraci przerażeni są tym, że marksista Sanders mógłby zdobyć nominację. Od tego też komucha rozpocznę prezentację resztek z demokratycznych kandydatów.

I tu pojawia się pewien problem, bo w Polsce w wypowiedziach pisemnych nie używa się języka, który byłby w stanie oddać istotę owego Sandersa. Ale ale, idę z postępem i naśladuję nowoczesne wzorce, więc posłużę się słowami, które obecne są w publicystyce amerykańskiej, brytyjskiej, albo europejskiej lewicy. Określenia wagi ciężkiej zarezerwowane są wyłącznie dla konserwatystów, prawicowców, populistów. Wobec osobników takich jak Trump, Johnson, Farage, czy były wicepremier Włoch Salvini można w postępowym świecie stosować wolną amerykankę i obrzucać dowolnymi wyzwiskami. Jestem demokratą, cenię sobie równość, więc i Sandersa potraktuję egalitarnie. Otóż to stary dziad, kłamca, oszust i hipokryta. Anachroniczny marksista, którego poglądy ukształtowały się gdzieś w okolicach 1968 roku – pewnie nie bez wpływu ojca komunisty, który w 1920 roku uciekł przed poborem do polskiej armii, bo nie chciał walczyć z bolszewikami i jako dezerter potem był ścigany, aż wylądował w Ameryce. (Żeby nikt się nie nabrał, iż musiał wyjechać z naszego kraju z powodu antysemickich pogromów).

Z psychologicznego punktu widzenia można poniekąd zrozumieć, iż Sanders trzyma się swojej sowieckiej wizji świata. Mając osiemdziesiąt lat na karku ciężko przyznać się, iż całe życie służyło się parszywej sprawie, więc trzeba wypierać i brnąć w umysłowe miazmaty.

Dlaczego twierdzę, że to kłamca, oszust, obłudnik i na dodatek pomyleniec? Przede wszystkim nie żyje tak, jak nakazywałyby mu jego marksistowska moralność. Nawet jak na warunki amerykańskie jest bogaty. Bloomberg powiedział, że Ameryka to wspaniały kraj skoro nawet najbardziej znany socjalista – Sanders, jest milionerem. Ma trzy domy, kocha swe sportowe samochody i nie lata z pospólstwem, tylko prywatnymi odrzutowcami, albo pierwszą klasa.

Część programu ma opartą o wzorce nowoczesnej lewicy – chodzi o szczucie jednych na drugich. To w nowomowie nazywa się zasypywaniem podziałów i zaprowadzaniem równości. I tak: kobiety kontra mężczyźni, murzyni i Latynosi kontra biali, pracownicy kontra pracodawcy, niebogaci kontra bogaci, imigranci kontra tubylcy, ateiści kontra wierzący, LGBT kontra hetero, młodzi kontra starzy, weganie kontra mięsożercy i tak w nieskończoność. Oprócz tego ma tradycyjne dla marksistów propozycje, czyli głównie grabież i rozdawanie zagrabionego aż zabraknie i wszystko się zawali.

Sanders chce ”darmowej” służby zdrowia i edukacji łącznie z uczelniami. Także dla ok. 20 milionów nielegalnych imigrantów. Do tego mieszkań dla mieszkaniowo wykluczonych. Chce również anulować długi studentów – ok. 1,7 biliona dolarów, czyli więcej niż miała bańka na rynku nieruchomości, która doprowadziła do finansowego krachu w 2007/8 roku. Na wszystko potrzeba pieniędzy, więc Sanders będzie dodatkowo opodatkowywał co się da – nie tylko znienawidzoną Wall Street i bogaczy, ale klasę średnią, ale nawet tych, którzy zarabiają stosunkowo mało. Wprowadzi też daniny od majątku.

Ile te jego propozycje będą kosztowały to on nie ma pojęcia i wcale się tym nie przejmuje. Według mnie zwyczajnie nie wie, bo jak każdy marksista tylko sobie wymyśla. Sanders nigdy nie odpowiada na pytanie o koszty. A wyniosą one według różnych obliczeń od 50 do 60 bilionów dolarów w ciągu 10 lat. Skrajne szacunki mówią o nawet 100. Zostańmy przy tych najczęściej pojawiających się 50 – 60 bilionach. To 10 – 12 rocznych budżetów Stanów Zjednoczonych. Oczywiście tylko na jego pomysły. Do tego tradycyjne obecne wydatki – na służbę zdrowia, edukację, obronę, naukę etc. Jakby nie liczyć roczny federalny budżet USA z dnia nadzień musiałby wzrosnąć o 100%. Pod tym linkiem jest to dość zwięźle i nieźle opisane.

Ale prawdziwe clue programu Sandersa to „nowy zielony ład”, który sprowadza się do całkowitego wyeliminowania do 2030 roku paliw kopalnych i energii z elektrowni jądrowych. Wszystko miałaby zastąpić energia odnawialna. Koszt to jakieś 16 bilionów dolarów, co mieści się w owych 60 bilionach. No i tu dochodzimy do jądra ciemności, a raczej szaleństwa. Ze źródeł odnawialnych pochodzi około 5% energii zużywanej w Stanach Zjednoczonych. Całkowite przestawienie na nią oznacza 20-krotny wzrost w ciągu 9 lat. Wiatraki, panele, wszędzie panele i wiatraki jak okiem sięgnąć. Ale to dopiero początek zabawy z tym kłamcą i wariatem.

Jego plan oznacza, że zniknąć musi niemal każdy jeżdżący dziś samochód, albo zostać przerobiony w tym np. policyjne, wojskowe, strażackie i karetki, motocykle etc. Każda maszyna rolnicza wyjeżdżająca w pole, budowlana, do wyrębu drzew, kładzenia asfaltu, każdy dźwig, koparka, walec drogowy, kosiarka do trawy, każda kuchenka i piecyk gazowy. Wszystkie statki, łodzie motorowe i samoloty. Co do sztuki. Samych samochodów w USA jest ok. 600 milionów. Nie będzie plastiku, gumy, właściwie żadnych tworzyw sztucznych, ani nawozów. Ani nowego linoleum w urzędzie skarbowym nie położą, ani ceraty na stół w chińskiej knajpie. Czy to nie jest świr? No jest.

A może jednak nie. Może on wie, że te to brednie, ale można je bezkarnie opowiadać, bo nikt go nie skonfrontuje. Sanders był tresowany w Związku Radzieckim – tam spędził nawet swój miesiąc miodowy, więc wie jak sprzedawać kłamstwa, szalbierstwa, jak łudzić i oszukiwać. W Europie już jest przedstawiany jak taki normalny socjaldemokrata. Najlepiej z Danii. Eko histeria ma taki zasięg, że każda zielona bzdura jest przyjmowana.

Sanders ma pewne zalety – niewątpliwą charyzmę i dużo energii. Wydaje się człowiekiem pasji i tym zjednuje sobie młodych i głupich Amerykanów, a więc mocno zaangażowanych i egzaltowanych. To jego główny elektorat. Prawie 50% amerykańskich studentów chciałoby zaprowadzenia socjalizmu. Niedouczone media wyobrażają sobie, że to coś będzie na kształt idyllicznej Danii więc Sanders ma u nich „free ride”.

Szanse ma umiarkowane – zdecydowanie przegrał z Bidenem superwtorek i wszystko zależy od tego, czy zdoła tchnąć nową energię w swą kampanię i pobudzić zwolenników. Tworzą oni coś w rodzaju ruchu ludowego. Głupiego i szalonego, ale autentycznego. Ale nawet jeśli pozyska większość głosów i delegatów na konwencję Demokratów, to partyjny aparat ma w zanadrzu cudowna broń – tzw. superdelagatów, którzy ostatecznie mogą przesądzić o nominacji rywala – Bidena.

Ten były wiceprezydent po tym jak wygrał prawybory w 11 z 14 stanach stał się faworytem, pieszczochem mediów partyjnego aparatu i establishmentu ukrytej władzy – deep state jak określa się lobbystów, kancelarie prawne, zawodowych urzędników, grupy interesów etc. Trump nazywa to waszyngtońskim bagnem, a jego zwolennicy domagają się by je osuszył – drain the swamp – krzyczą na jego wiecach. Wszystkie te grupy nie bez racji wierzą, że Sanders jako marksista nie ma szans w starciu z Trumpem więc stawiają na „śpiącego Joe” – jak nazywa go obecny lokator Białego Domu.

Biden nie ma żadnego programu. Jedyny punkt to tak naprawdę odsunięcie od władzy Trumpa i powrót do starych wspaniałych czasów Obamy – nieokiełznanej korupcji i kwitnienia waszyngtońskiego bagna. Biden powtarza jakieś banały o wartościach amerykańskich, obronie demokracji i praworządności oraz potrzebie godności i jedności. Znamy ten słowny miał.

Ale to nie znaczy, że kampania z nim będzie nudna. Co to to nie. A to ze względu na jego galopującą demencję, wątki korupcyjne i obyczajówkę. To że najwyraźniej Bidenowi się rurki w mózgu pozatykały promującemu go aparatowi partyjnemu, lobbystom etc. wcale nie przeszkadza. Jak już się znajdzie w Białym Domu posadzi się dziadka w fotelu, nogi nakryje pledzikiem, w pogodny dzień to nałożą mu nawet okulary przeciwsłoneczne, a fotel z nim wyniosą do Ogrodu Różanego i tam sobie będzie coś zmyślał i opowiadał kronikarzom i wycieczkom, np. jak to aresztowano go w RPA gdy chciał powitać Mandelę (autentyczna bujda), czy miał polecieć na Księżyc. I wtedy będzie można spokojnie załatwiać swoje sprawy podsuwając mu czasami coś do podpisania. Taaa ja wiem, że nie wypada tak pisać. A wypada wystawiać staruszka, który nie wie jaki jest dzień tygodnia, nie wie w którym jest stanie, wydaje mu się, że startuje do Senatu, myli siostrę z żoną, opowiada o 150 milionach Amerykanów, którzy od 2007 roku zginęli w wyniku strzelanin, zapomina swoje nazwisko etc.? Przytaczam prawdziwe przypadki. Ich liczba jest tak duża, zdarzają się tak często, że nie można mówić o żadnych wpadkach. Gołym okiem widać, że instalacja się przepala. Ale niechęć wielu szczerych wyborców demokratycznych do buca Trumpa jest tak wielka, że przymykają oczy. Prezydent oczywiście szydzi ze „śpiącego Joe” i na wiecach i wywiadach nie pominie żadnej z jego wtop. Biden nie ma też nawet 1/3 tej energii co starszy od niego o rok Sanders, nie mówiąc już o Trumpie.

Kolejnym wątkiem kampanii będzie tez korupcja. Jeśli Szanownym Państwu wydaje się, że wiedzą co to jest, to proponuje, abyście to co macie na myśli pomnożyli sobie jakieś 100 razy. Nie będę opowiadał o sekretnych sprawach, nie odkryłem spisków, tajnej wiedzy nie mam. Wszystko można sobie znaleźć i przeczytać.

Dla mnie symbolem tej wręcz niewyobrażalnej dla nas zacofańców z Polski korupcji jest przedsiębiorstwo Bill i Hillary Clinton. Ona zostaje sobie sekretarz stanu, a wtedy na jej i męża fundację zaczynają płynąc setki milionów dolarów od firm i rządów np. Kazachstanu, Ukrainy, Konga. Nikt nie jest dyskryminowany – każdy może wpłacać. Datki rosną jak w 2016 wszystkim się wydaje, że Hillary zostanie prezydent Stanów Zjednoczonych.

Biden jako wiceprezydent leci na Ukrainę i zabiera ze sobą syna Huntera. Zaraz po tym Hunter trafia do rady dyrektorów Burismy – największej spółki paliwowej u naszego sąsiada. Tam siedzi sobie obok naszego Kwaśniewskiego i choć się na niczym nie zna, inkasuje milion dolarów rocznie. A po co sobie go wzięli? A choćby po to, by stary Biden wiceprezydent wymusił na władzach Ukrainy zdymisjonowanie prokuratora, który prowadził przeciwko spółce śledztwo. Biden senior poszedł do Poroszenki i powiedział: albo go wywalacie, albo nie dostaniecie miliarda dolarów pożyczki. Potem się jeszcze publicznie tym chwalił.

Albo leci stary Biden do Chin i znów zabiera Huntera – synka narkomana. Wracają do USA i bęc Chińczycy ot tak wpłacają 1,5 miliarda dolarów na fundusz inwestycyjny, który junior właśnie założył. Albo brat wiceprezydenta dostaje warty 500 milionów dolarów kontrakt na odbudowę Iraku. Z tego jednak nic nie wyszło, bo Irakijczycy postawili głównie na demolkę i wzajemne zabijanie się. Takie zabawy. I niech się państwu nie wydaje, że takie numery nie przechodzą. To Waszyngton, bagno. Trump mu to w czasie kampanii przypomni. Nie daruje mu zwłaszcza Ukrainy, która stała się przyczyną jego impeachmentu. Ukraińcy akurat prowadzą śledztwo w sprawie bezprawnego wpływania przez obywateli amerykańskich na obsadę najwyższych stanowisk w kraju.

A na koniec jeszcze obyczajówka. Tu pewnie Trump sobie też poużywa, albo przynajmniej jego zwolennicy. Biden od dawna znany był z hm… dość niestandardowego zachowania zwłaszcza wobec dzieci. Zawsze gdzieś te ręce obłapiające, to całowanie palących się ze wstydu dziewczynek, to obwąchiwanie ich, głaskanie i trzymanie włosów, no obleśne obrazki setki razy rejestrowane. Ale media zawsze pomijały to – przecież on od naszego ukochanego Obamy, taki słodki wujek i dziadek. W kampanii prezydenckiej nie taka jednak interpretacja będzie przywołana.

Były agent służb Don Bangino pracujący w ochronie Obamy i jego rodziny opisał już zwyczaje Bidena. Otóż wiceprezydent lubił się obnażać przy paniach. A konkretnie tych, które służyły w Secret Service. Może i przy innych też, ale akurat udokumentowany jest ekshibicjonizm wobec agentek ochrony. Przechadzał się na golasa po swej rezydencji, pływał w basenie, a one musiały to oglądać. W końcu służby tak zmieniły harmonogram by panie nie musiały podziwiać wdzięków starca. Coś w tym jest. Bangino opisywał to, opowiadał o tym w Fox News, a Biden nie zdecydował się na pozew. I to wszystko wróci.

W kampanii prawdopodobnie decydująca będzie jednak kondycja umysłowa Bidena. Korupcję i obyczajówkę media będą przykrywały własnymi kłamstwami i spróbują zmanipulować opinię publiczną. Co innego jednak galopująca demencja Bidena. Tej ukryć się nie da. Widać ją w niemal każdym wystąpieniu. Pogłębia się z dnia na dzień. Perspektywa powierzenia Bidenowi teczuszki z przyciskiem atomowym jest nie tylko przerażająca, ale i groteskowa. Do wyborów jest ponad pół roku. Jego stan będzie się tylko pogłębiał. Demokracji stoją więc przed nie tylko politycznym, ale i filozoficznym wyborem: socjalizm, czy demencja. Ale to wybór tylko pozorny.

Inne wpisy tego autora