PAP, 14.05.2020, 14.45
Wicepremier i minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński poinformował media podczas konferencji prasowej, że jego resort zakończył prace nad bonem prasowym. Projekt ustawy ma teraz trafić pod obrady Komitetu Stałego Rady Ministrów.
Wicepremier wyjaśnił, że prasa znalazła się w związku z epidemią w bardzo trudnej sytuacji. „Polacy muszą zacząć oszczędzać, a to oznacza, że bardzo często pierwszą ofiarą tych oszczędności są dotychczas kupowane przez nich gazety. Rozumiejąc znaczenie wolnej prasy dla demokracji, chcemy uruchomić w związku z tym program bonu prasowego” – stwierdził minister kultury.
Jak wyjaśniał podczas konferencji odpowiedzialny bezpośrednio za projekt wiceminister Jarosław Sellin, bon ma opiewać na kwotę 100 zł miesięcznie, z czego połowę wyłoży w tym roku – jak podkreślił Sellin: w związku z ciężką sytuacją pracodawców – budżet państwa, a połowę dołożą pracodawcy. Bon będzie przysługiwał pracownikom etatowym, zarabiającym poniżej średniej krajowej. Będzie można go wykorzystać jedynie na zakup prenumerat lub wydań cyfrowych prasy oraz w wybranych punktach prasowych – prasy w tradycyjnej formie, o ile wydawcą danego pisma jest firma, w której przynajmniej 80 proc. stanowi polski kapitał. Jak powiedział wiceminister Sellin: „W ten sposób nasze wsparcie trafi do niemal rdzennie polskiej prasy, a nie do zagranicznych podmiotów, realizujących często linię sprzeczną z polską racją stanu”.
Wicepremier Piotr Gliński wyjaśnił, że bon nie jest rozwiązaniem tymczasowym: „Chcemy, żeby stał się instytucją stałą, przy czym w kolejnych latach budżet państwa będzie się do niego dokładał w minimalnym stopniu”. Przedstawiciele ministerstwa nie odpowiedzieli na pytanie, jaki będzie koszt bonu w pierwszym roku dla budżetu państwa. Wyjaśnili, że trwają szacunki. Nieoficjalne informacje mówią o około 4-5 miliardach zł.
***
Takiej depeszy PAP jeszcze nie nadał, bo takiej konferencji Piotra Glińskiego jeszcze nie było (aczkolwiek nie wiadomo, czy nie będzie), bo na ten pomysł nikt nie wpadł (aczkolwiek nie wiadomo, czy nie wpadnie). A przecież mógłby, bo czym by się ten pomysł różnił od turystycznego „bonu pani Jadzi”? Niczym. Byłby pomysłem tak samo skandalicznym, głupim i o tak samo złych skutkach. Skoro jednak bon turystyczny jest, to poddaję rządzącym pomysł bonu prasowego, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego zastrzyk publicznej kasy w formie bonu ma dostać tylko jedna branża. My też chcemy! A i pan premier Gliński nie byłby gorszy od pani premier Emilewicz.
Jadwiga Emilewicz nie jest ekonomistą, ale ma wystarczającą wiedzę, żeby pojąć konsekwencje swojego pomysłu (jakkolwiek nie musi to być personalnie jej pomysł). Główna spośród nich to nieuchronny wzrost cen wypoczynku w kraju. Skoro ogromna grupa ludzi – koszt programu w tym roku jest szacowany na 7 miliardów zł – dostanie dotację w wysokości 1000 zł, to jasne jest, że właściciele miejsc noclegowych odpowiednio podwyższą ceny. To normalny mechanizm rynkowy.
Druga konsekwencja to taka manipulacja sposobem zatrudnienia przez przedsiębiorców, żeby uniknąć konieczności dokładania się do bonu. Możliwe są dwa ruchy: albo minimalna podwyżka do średniej krajowej, jeśli jej koszt jest mniejszy niż koszt dołożenia się do bonu, albo – co bardziej prawdopodobne – w miarę możliwości wypchnięcie kogo się da na umowę cywilnoprawną, przy której bon nie przysługuje. Oczywiście w koordynacji z innymi uwarunkowaniami, dotyczącymi między innymi skorzystania z tarczy antykryzysowej. W niektórych przypadkach może się okazać, że aby spełnić jej warunki, przedsiębiorca nic z zatrudnieniem nie może zrobić. Czyli rząd niejako złapie go w pułapkę w sprawie bonu.
Proszę przy tym dostrzec wielką łaskawość pani minister Emilewicz, która oznajmiła, że tym razem pracodawcy muszą dołożyć tylko 10 procent, bo dobra władzuchna rozumie, w jak trudnej są sytuacji. Przypomina się słynny dowcip o Stalinie: „A mógł zabić”.
Kto na bonie natomiast najbardziej straci? To jasne: ci, których PiS od początku swoich rządów ma w głębokim poważaniu, czyli specjaliści, wolne zawody, a także „bogacze” według kryterium pana premiera, zarabiający netto na przykład około 4 tys. zł. Oni wszyscy za bony zapłacą w taki czy inny sposób, bo przecież idzie na nie kasa publiczna, ale nie tylko z nich nie skorzystają, lecz jeszcze wypoczynek będzie ich więcej kosztował z powodu podniesionych cen. No, ale w końcu ta grupa nie była nigdy celem zalotów PiS.
I chyba tak trzeba tę świetną inicjatywę interpretować: jako kolejną wyborczą łapówkę dla wciąż tej samej grupy beneficjentów, na tej samej zasadzie, na jakiej przed wyborami w 2018 roku stworzono Wyprawkę Plus – 300 zł na dziecko na początek roku szkolnego. Przy czym jest jedna różnica: wtedy, podobnie jak w przypadku 500 Plus, zrezygnowano z jakiegokolwiek kryterium, tłumacząc, że to podnosi koszty redystrybucji. Teraz kryteria mają być, i to aż dwa: zarobkowe i formy zatrudnienia.
A może turystyka naprawdę tego potrzebuje? Cóż, nie bardziej niż mnóstwo innych branż, w tym prasa. Dlaczego w takim razie turystyka dostaje coś, co jest lekko tylko zakamuflowaną pomocą publiczną obok dostępnych dla wszystkich tarcz, a inni – nie? Widzę tylko dwie możliwości, które zapewne się z sobą łączą. Pierwsza – że ktoś sobie bardzo w Ministerstwie Rozwoju tę pomoc wychodził. I z całą pewnością nie ma to żadnego związku z tym, że jej wielki zwolennik, zastępca pani Emilewicz, członek Porozumienia, Andrzej Gut-Mostowy dużą część życia zawodowego zarabiał właśnie na turystyce – nawet nie śmiem tych dwóch spraw łączyć. Druga – że wyborcom trzeba przed wyborami dać kolejną łapówkę.
Przykro mi tylko, że twarzą takich szkodliwych pomysłów stała się Jadwiga Emilewicz i że firmuje je partia Jarosława Gowina.