Porządek pomocy, czyli kabotyni i afgańscy partyzanci z Puszczy Białowieskiej

Doceniasz tę treść?

Wydawało się, że chociaż w tej jednej, jedynej sprawie nie będzie sporu. Że skoro od tygodni można było oglądać prowokacje Białorusi na granicy z Litwą i Łotwą, a teraz przyszła kolej na Polskę, to dla wszystkich będzie jasne, że na pasie nieistniejącej ziemi niczyjej nie przebywają żadni uchodźcy, tylko co najwyżej jacyś tam imigranci i przemytnicy, a może nawet i agenci obcych służb albo przynajmniej osobnicy przez nie opłacani Jednak jak mawiał klasyk Dorn: ciągnie hienę na śmietnik, więc dla bieżącej walki nawet można zakwestionować integralność granic, to, że ich ktoś strzeże i że są służby do wykonywania najbardziej fundamentalnej pracy, bez której państwo zwyczajnie przestaje istnieć. Jak się okazuje, zorganizowany przez Łukaszenkę cyrk musi zostać wykorzystany do bieżącej walki politycznej.

Otóż nie mamy żadnych moralnych zobowiązań wobec osób zwiezionych gdzieś na łąki, w krzaki, pod las na Białorusi nieopodal polskiej granicy. Niech sobie robią, co tam chcą – organizują ogniska z grą na gitarze i pieczeniem kiełbasek z drobiu, obóz przetrwania czy rekonstrukcję bitwy sowieckiej partyzantki z kolaboracyjnymi oddziałami Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej. Nic nam do tego. Ani im się nie należą od nas śpiwory, ani jedzenie, ani przenośne placówki toi toi. Nie ma nic moralnego w próbach uczestnictwa w zorganizowanej nam przez wrogi reżim farsie. Nie ma nic moralnego w wycieczkach tam z torbami niby ze śpiworami, czy pudełkami pizzy hawajskiej z ananasem. Wręcz przeciwnie to jest amoralne, bo kabotyństwo – działanie na pokaz, jest amoralne. Amoralne jest organizowanie przedstawień dla propagandy wrogiego reżimu i zgrywanie bohaterów z pełną świadomością, że nic im nie grozi i za chwilę będzie się sprawdzać na Facebooku, jak się wypadło i ile się dostało polubień. Amoralne jest zrównywanie grupy młodych facetów, zwiezionych przez Łukaszenkę z prawdziwymi uchodźcami potrzebującymi rzeczywistej pomocy. Amoralne jest publiczne nawoływanie do uczestnictwa w oszustwie, powoływanie się na jakieś moralne wskazania, nauki, z których się nic nie rozumie i zmuszanie do podjęcia zobowiązań wobec kłamców i wyłudzaczy współczucia. Amoralne jest umożliwianie przestępcom zarabiania na przemycie ludzi i sprawianie, że inni niewinni ludzie kuszeni łgarstwem padną ofiarą szalbierstwa i wybiorą się w drogę, która będzie kosztować ich majątek i może dla nich skończyć się tragicznie. Amoralne jest stosowanie szantażu emocjonalnego i wspieranie akcji wrogiego reżimu. Amoralne jest przy ograniczonych zasobach (a takie są) oferowanie „pomocy” wycieczkowiczom Łukaszenki przy świadomości, że może jej zabraknąć dla tych, którzy jej rzeczywiście potrzebująca. Amoralne jest lżenie tych, którzy ślubowali oddać życie w obronie naszych granic i strzec naszego bezpieczeństwa, wywieranie presji psychologicznej i prowadzenie nagonki na nich za pomocą mediów. Amoralne jest umożliwianie i ułatwianie popełniania przestępstw.

Niektórzy z moralistów martwią się o zdjęcia, jakie świat pokazuje z polsko-białoruskiej granicy. Co sobie o naszym okrucieństwie postępowa ludzkość pomyśli – zastanawiają się moralnie wzmożeni. Trzeba wpuścić wycieczkowiczów Łukaszenki, bo brzydkie zdjęcia idą w świat. Otóż to są bardzo ładne zdjęcia, a byłyby jeszcze ładniejsze, gdyby spadł śnieg. I ich wymowa byłaby jeszcze lepsza: nie dajcie się zwieść przemytnikom ludzi, zbirom Łukaszenki, nie płaćcie im za bilet do raju, bo to zwykli oszuści żerujący na waszym nieszczęściu, czy naiwności. Nie wybierajcie się w nieznane, nie ryzykujcie zdrowiem swoim i najbliższych. Zdjęcia z polsko-białoruskiej granicy są dobre, bo ratują życie. Australia śle w świat przekaz: nie próbujcie dostać się na nasz ląd nielegalnie. Dlatego u jej wybrzeży już nie toną ludzie, bo nie rzucają się przez morze do raju. Inaczej jest w Europie, która dopuszcza, by organizacje przestępcze zwane organizacjami pozarządowymi operowały swymi statkami jak promami pomiędzy wybrzeżem Afryki Północnej a Europą. Dlatego w drogę na pontonach, ruszają w drogę desperaci i często toną.

Sprawa jest niestety znacznie bardziej poważna niż ta bieżączka polityczna, którą na granicy mamy. Głupota, skrajna nieudolność Bidena i jego administracji uruchomiła falę, która dotrze do Europy i do Polski. Tak naprawdę to wiadomo, który kraj mógłby przyjąć teraz wszystkich uchodźców z Afganistanu. To Zjednoczone Emiraty Arabskie, które z otwartymi ramionami powitały tchórza i dezertera, byłego prezydenta Aszrafa Ghaniego, a zwłaszcza jego cztery wypełnione pieniędzmi samochody. Ale obłudne, oportunistyczne elity Zachodu robią tak wielkie interesy z szejkami, że nie będą wywierać na nich żadnej presji. Łatwiej szantażować moralnie swych poddanych z plebsu. Unia praktycznie niczego się nie nauczyła od 2015 r. Napływ nielegalnych imigrantów trwa, rozsadzając całe społeczności jak choćby na Lesbos w Grecji, włoskiej Lampedusie czy francuskim Calais. Doprowadza do tego, że połowa Francuzów jest gotowa oddać władze wojsku, by to zaprowadziło porządek. Nieokiełznana imigracja podważa też chęć Europejczyków do niesienia pomocy tym naprawdę potrzebującym, którzy latami koczują w obozach w Turcji czy w Libanie. Obłudni politycy, kabotyni jak ci, którzy po polskiej stronie uczestniczą w organizowanym przez Łukaszenkę cyrku, sprawiają bowiem, że zaciera się granica pomiędzy uchodźcą a nielegalnym imigrantem, który ruszył na Europę w poszukiwaniu socjalu. Poszukująca schronienia rodzina być może nie dostanie pomocy dlatego, że wmówiono, iż potrzebuje jej rączy młodzian w ciuchach Lacosta z najnowszym smartfonem w łapie, który teraz śle kuzynom wiadomości o tym, jak fajnie figluje się z Europejkami. Kuzyni zaczynają się więc pakować. Każdy młodzian, któremu pozwolono przeskoczyć przez płot w hiszpańskiej Ceucie, przypłynąć do Włoch, na Wyspy Kanaryjskie, szlakiem bałkańskim przedostać się do Austrii i Niemiec, a teraz po podwózce Łukaszenki lasami na Litwę, Łotwę zabrał miejsce jakiejś matce z dzieckiem, jakimś wygonionym z domu starcom.

Czasu mamy coraz mniej i pewnie przyjdzie nam zmierzyć  się z tym, czym Węgry i inne kraje w 2015 roku. Patrzymy na Europę Zachodnią i widzimy błędy, których jeszcze możemy uniknąć. Ale jednym z warunków jest przeprowadzenie wielkiej debaty na temat przyjmowania imigrantów i uchodźców i uzyskanie w tej sprawie, jakiejś chociaż z pozoru, społecznej zgody. Nie można już oszukiwać i udawać, że szlachetna postawa, jaką jest niesienie pomocy potrzebującym, dawanie im schronienia pod własnym dachem nie stała się na Zachodzie narzędziem politycznym i ideologiczną patologią. Zupełnie jak tak oczywista i dobra idea dbania o środowisko, która dziś ma kształt taki, że biedni podatnicy w Polsce dopłacają bogatym do ich cacek – elektrycznych samochodów, a dzieci w afrykańskich kopalniach przerzucają tony skał i rud, by wygrzebać trochę wolframu tak potrzebnego, by jaśnie pan z Kalifornii czy Norwegii swym eko pojazdem mógł się pochwalić. Przyjmowanie imigrantów, czy uchodźców stało się narzędziem do kształtowania polityki i konstruowania nowych społeczeństw. Biden i Demokraci świadomie dopuszczają do ogromnego kryzysu na granicy z Meksykiem, do tego by setki tysięcy nielegalnych imigrantów dostawało się do USA, bo w ten sposób na zawsze zmieni się demografię w kilku stanach – np. w Teksasie, czy Arizonie. To pozwoli Demokratom wygrywać wybory przez kolejne dziesiątki lat. Ta polityka to nic innego jak import elektoratu, przybysze bowiem w większości glosują na Demokratów. Tak jest też w innych miejscach świata. To nie Anglicy wybrali burmistrza Londynu Sadiq Khana, tylko Pakistańczycy, Hindusi, Karaibowie różnych maści, Afrykańczycy etc. To nie rdzenni Brytyjczycy zbudowali na Wyspach rasistowski i marksistowski ruch BLM, tylko inżynierowie społeczni i przybysze z innych kontynentów.

Wielka akcja propagandowa związana z przyjmowaniem uchodźców wykreowała też neorasizm, który jest także narzędziem politycznym. Miasta europejskie powinny obowiązkowo być multikulti, a kto uważa inaczej, automatycznie okrzyknięty jest rasistą. Natomiast miasta w Afryce obowiązkowo powinny być afrykańskie, więc niech nikogo nie oburza przegonienie z nich Europejczyków. W dominującej na Zachodzie ideologii paradygmatem jest to, że społeczeństwa zamieszkujące Europę, czy Amerykę Północną powinny być etnicznie zróżnicowane, a kto uważa inaczej, ten też jest rasistą. Pozwoliliśmy wmówić sobie tę podłą insynuację, więc my w Europie ochronę własnej tożsamości traktujemy teraz jako coś wstydliwego i złego. Najlepiej rozpłyńmy się nieprzebranych falach ludów z Bliskiego Wschodu, Azji Środkowej, Afryki. Szaleństwo neorasizmu to także jeden ze skutków wędrówki ludów.

Jeśli mówimy o szansach dla Polski, jakie niesie imigracja, to nie możemy uciekać od dyskusji o zagrożeniach. Być może Polsce, tak jak wcześniej Europie Zachodniej, potrzebne są dla większego rozwoju gospodarczego miliony rąk do pracy. Ale to część prawdy. Druga to zbudowane przez imigrantów enklaw, zamkniętych stref, miejsca na szwedzkiej czy francuskiej ziemi, na których nie ma Szwecji czy Francji etc. Dyskusja o imigrantach to także rozmowa o ryzyku większej przestępczości i o tym, że będziemy mieć klany, które z pokolenia na pokolenie będą żyły na koszt pozostałych podatników i nigdy się nie zasymilują. Miliony przybyszy to też wielka presja na rynku pracy, która sprawi, że w wielu branżach i zawodach będzie się zwyczajnie zarabiać mniej. Tak jak politycy chcą imigrantów, tak chcą ich też globalne korporacje, które zmieniają nie tylko stosunki gospodarcze, ale i społeczne. Amazon chce setek tysięcy przybyszy, którzy za grosze będą pracować w ich magazynach. Uber i różne jego oddziały chcą śniadych kurierów, a wielkie sieci knajp produkujących posiłki na wynos chcą tanich sprzątaczy pomywaczy, kuchtów, którzy będą obsługiwali maszyny do produkcji paszy. Kto patrzy na Zachód i twierdzi, że nie ma takich ryzyk, że są one pomijalne, jest durny lub zakłamany, albo jedno i drugie. Być może bilans, mimo wszystkich ryzyk okaże się korzystny, ale to my gospodarze w naszym własnym domu mamy prawo do decydowania, których gości wpuszczamy, a nie obce państwa, zagraniczne organizacje. I nie możemy o tym postanawiać pod wpływem emocjonalnego szantażu

Gdy czynimy dobro, przyjmując uchodźców to nie możemy równocześnie zapominać o ordo caritatis – porządku niesienia miłosierdzia czy miłości. Najpierw są one dla najbliższych – rodziny, potem przyjaciół sąsiadów, naszej wioski, naszego plemienia etc. To buduje więzy rodzinne, społeczne, które pozwalają nam być wspólnotą. Nie chcielibyśmy świata, w którym ojciec ratuje obcego kosztem własnego dziecka. Przestalibyśmy w takim świecie istnieć. Także w niesieniu pomocy musi być ład i dlatego mamy bioetykę. Dlatego strażak wie, kogo najpierw wynieść z płonącego budynku, a matka zakłada najpierw maskę sobie, a potem dziecku, nie dlatego, że jest egoistką, tylko dlatego, że sama martwa go nie uratuje. Kiedy widzimy swych własnych starców opuszczonych i w biedzie, skazane na cierpienie własne dzieci, którym nie pomogliśmy, tym mniejszą ochotę mamy nieść ulgę innym – obcym. Pomaganie jak leci, jak się nawinie, jest głupie, nieskuteczne i szkodliwe. Popatrzmy na ten płot, który powstaje na granicy z Białorusią. Wydamy na niego pieniądze, które moglibyśmy przeznaczyć choćby na pomoc jakimś uchodźcom w obozie na Bliskim Wschodzie. A musimy go zbudować, bo jacyś zakłamani, cyniczni politycy, mający w pogardzie swych obywateli kilka lat temu postanowili otworzyć Europę, dla każdego, komu się zachce do niej przybyć i wykorzystać ją.

Jakże łatwo też miesza się racje serca i rozumu. Tak, przyjmujmy imigrantów, uchodźców, bo wśród nich są inżynierowie, lekarze – nawołują czempioni dobroci. To się nam opłaci. Ta otwarta Wielka Brytania ogołaca więc Afrykę Subsaharyjską z pracowników medycznych. Funduje im nawet koszty przeprowadzki. I niby co dobrego jest w przyjmowaniu przez nas, przez Europę lekarzy z Syrii czy Iraku? Gdy ich tam zabraknie, poślemy im naszych cudownych, szlachetnych Lekarzy bez Granic? Jednym z najbardziej infantylnych argumentów za nieograniczonym przyjmowaniem przybyszy jest twierdzenie, że to imigranci zbudowali potęgę Ameryki. No wiadomo, że nie Indianie Szoszoni i Komancze, ani nawet Inuici. Stany Zjednoczone Demokratów są dumne ze swej domniemanej dobroci i wyznaczania światu nowych horyzontów. Oto patrzcie jakim przykładem świecimy – wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Kamala Harris jest córką imigrantki z Indii. Czyż to nie wspaniałe? Tak wspaniałe, jest to, iż każdy w Ameryce ma szansę, ale nie ma nic szlachetnego i dobrego w tym, że wykształcona za pieniądze Hindusów, pochodząca z najwyższej kasty braminów profesor biologii Szamala Gopalan w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie pomagała walczyć z nowotworami, a nie w swym rodzinnym kraju – w Indiach. Gdy pozbawmy jakieś syryjskie miasteczko jedynego lekarza, uczelnię naukowca, to cieszymy się, że sprowadziliśmy jakiegoś geniusza i będziemy dumni, ileż to dobra uczyniliśmy, a postępowa, szlachetna ludzkość pochwali nas. W świat pójdą wtedy słodkie zdjęcia, a nie takie jak znad granicy z Białorusią.

Inne wpisy tego autora