Pełzająca wojna na Kaukazie

Doceniasz tę treść?

Wydarzenia międzynarodowe znajdują się na marginesie zainteresowań polskiej opinii publicznej. A marginesem marginesów jest dla naszego audytorium to, co dzieje się na obszarze Południowego Kaukazu. Nawet trwająca przez ponad półtora miesiąca wojna o Górski Karabach nie przyciągnęła większej uwagi. Mimo tego, że mamy długą i dobrą tradycję współżycia z diasporą ormiańską, a Kaukaz był jednym z kierunków polskiej imigracji na terenie carskiej Rosji.

Tymczasem po podpisaniu kolejnego rozejmu azersko-ormiańskiego w listopadzie ubiegłego roku konflikt, który był sporem o Karabach, staje się coraz bardziej pełzającą wojną pomiędzy Azerbejdżanem a Armenią. Teoretycznie jest to kwestia odległa i nieangażująca Polski. Ale wypada tu podkreślić słowo – teoretycznie. Bo można sądzić, że Rosja traktuje Południowy Kaukaz jako swego rodzaju poligon, na którym testuje rozwiązania wojskowe i polityczne, później stosowane na obszarach znacznie bliższych Polsce i polskim interesom. Jest to również bezpośredni styk interesów Federacji Rosyjskiej, Turcji i Iranu i w końcu bezpośrednie przedpole niesłychanie wybuchowego rejonu Bliskiego Wschodu. A nawet można uznać, że Kaukaz stał się przedłużeniem bliskowschodniej beczki prochu.

Po podpisaniu, 9 listopada ubiegłego roku, dokumentów rozejmowych, wszyscy uczestnicy konfliktu znaleźli się w nowej sytuacji. Rosja była zmuszona do tego, by wpuścić na teren, który uznawała za swoją strefę wpływów, partnera tureckiego. Była to cena, jaką Moskwa skłonna była zapłacić za to, by Ankara oddalała się od NATO i w miejsce zainteresowania strategiczną równowagą na Morzu Czarnym podjęła się wysiłków na rzecz konstruowania „Wielkiego Turanu” w Azji Środkowej, zamieszkałej w większości przez ludy pochodzenia tureckiego. Rosjanie w wyniku wojny całkowicie uzależnili od siebie pokonaną Armenię i znacząco zwiększyli swoje wpływy w Azerbejdżanie. Z kolei dla sprawującego dyktatorską władzę w Baku Ilhama Alijewa zwycięstwo w wojnie o Karabach było niezbędnym wzmocnieniem jego władzy, bo kurczące się wpływy z eksportu ropy i gazu nie pozwalały, równie skutecznie, jak w latach wcześniejszych, kupować poparcia obywateli.

Rzecz jasna nikt (być może poza Rosjanami) nie był zadowolony z wyników konfliktu. Azerowie wprawdzie wygrali militarnie, ale Rosja nie pozwoliła im zająć całego obszaru Karabachu. Nacjonalistyczna propaganda po wojnie sprawiła, że zaczęło dochodzić do konfliktów z Gruzją (dotychczas co najmniej życzliwie neutralną wobec dążeń Baku). Pomimo uzgodnień pokojowych zaczęło dochodzić do kolejnych starć z Armenią. A właściwie trudno tu mówić o starciach, bo Armenia osłabiona i pozbawiona w istocie wsparcia rosyjskiego jest niemal bezbronna. Azerowie zaczęli stosować rosyjską „taktykę salami” na obszarze pogranicza. Tak jak Rosjanie na granicy Gruzji i separatystycznej Południowej Osetii, żołnierze Azerscy zaczęli przesuwać granice o kilkadziesiąt czy kilkaset metrów. Początkowo miejscem sporu była kopalnia złota w Sotk zablokowana przez żołnierzy azerskich. Ale do najpoważniejszego napięcia doszło na południu Armenii w prowincji Syunik. Patrząc na mapę, widzimy wąski miejscami na 20–30 kilometrów pasek ziemi (w istocie są to wysokie góry) rozdzielający świeżo odzyskane przez Azerów tereny wokół Karabachu i należącą do Azerów eksklawę Nachiczewańską.

W porozumieniu pokojowym Armenia zobowiązała się na swobodny tranzyt towarów z Azerbejdżanu do Nachiczewania (wcześniej komunikacja pomiędzy dwiema częściami Azerbejdżanu była prowadzona przez Iran lub Gruzję i Turcję). Azerowie interpretują to porozumienie jako zgodę na „korytarz” transportowy, który w istocie przecinałby terytorium Armenii, blokując komunikację między Erywaniem a Iranem. Na dodatek, Azerowie nie ukrywają, że południowe prowincje Armenii ich zdaniem stanowią historyczną część Azerbejdżanu i politycy z Baku głośno mówią o tym, że w razie braku zgody na stworzenie „korytarza” wyrąbią go sobie siłą.  25 maja ministerstwo obrony w Erywaniu poinformowało o śmierci swojego żołnierza w pożarze, który wybuchł po wymianie ognia między siłami Armenii i Azerbejdżanu. Do incydentu doszło 7 km od granicy. Dwa dni później okazało się, że Azerowie wzięli do niewoli sześciu żołnierzy. Baku twierdzi, że próbowali przekroczyć granicę, Erywań mówi, że znajdowali się tylko w strefie przygranicznej i mieli wykonywać prace inżynieryjne. Według Azerów kładli miny. Do incydentu doszło, podobnie jak poprzednio w graniczącym z Azerbejdżanem regionie Gegharkunik, w środkowej Armenii.

Najgorzej jednak przedstawia się sytuacja w południowej prowincji Syunik zwanej także – choć nieprecyzyjnie – Zangezurem. Ormianie wycofali stąd większość regularnych oddziałów wojskowych, w istocie oddając kontrolę Rosji, która utworzyła na miejscu dwie mini bazy wojskowe, twierdząc, że są to terenowe placówki 102 bazy w Giumri. Patrząc na mapę, nie ma jednak wątpliwości, że o ile baza w  Giumri ma być czynnikiem odstraszającym Turcję i zastraszającym Gruzję, o tyle wojska na południu będą zorientowane na Iran i Bliski Wschód. Szczególnie możemy oczekiwać rozbudowy infrastruktury obsługującej lotnictwo. Na pewno jednak interesy Armenii nie są priorytetem strony rosyjskiej. Azerowie zaś stosując taktykę posuwania się krok po kroku, wchodzą na ormiańskie terytorium. Wojska Azerbejdżanu rozlokowały się na przedmieściach stolicy regionu – miasta Kapan, mając w zasięgu  ostrzału tutejsze lotnisko. W kilku miejscach doszły też do strategicznie ważnej drogi łączącej Erywań z Iranem. Posuwają się także w kierunku strategicznego wzgórza Mets Ishkansar dającego kontrolę nad lotniskiem w miejscowości Sisian i drogą prowadzącą do Goris. Warto pamiętać jeszcze o jednej kwestii. W Syuniku leży większość kopalni molibdenu i złota stanowiących istotny towar eksportowy Armenii.

Kłopotem jest to, że granica pomiędzy niepodległą Armenią i Azerbejdżanem nigdy nie była w tych dwóch prowincjach wytyczona. Po zwycięskiej wojnie o Górski Karabach w początku lat dziewięćdziesiątych Armenia sąsiadowała tam sama ze sobą. A po klęsce w roku ubiegłym okazało się nagle, że stare sowieckie mapy określające granice są, delikatnie mówiąc, nieprecyzyjne. Znów, granica była w końcu dosyć umowna. Drogi, linie kolejowe i infrastrukturę budowano w interesie sowieckim, nie przejmując się szczególnie, gdzie jest teren Armenii, a gdzie Azerbejdżanu. Co więcej, mapy cywilne i mapy wojskowe znacząco się od siebie różniły. A że mowa o obszarach wysokogórskich, gdzie zwykle jest jedna przełęcz i jedna możliwa trasa połączenia drogowego czy rurociągowego, to kilkaset metrów w jedną lub drugą stronę decyduje o kontroli nad sporym terenem.

Na obszarze niewiele większym od dużego polskiego powiatu koncentrują się interesy dwóch mocarstw lokalnych, czyli Iranu i Turcji, a także Rosji, Stanów Zjednoczonych i Chin, bo do niedawna Chińczycy sporo inwestowali w odnogę Nowego Jedwabnego Szlaku, mającą prowadzić przez Iran i Armenię do gruzińskiego portu Anaklia nad Morzem Czarnym. Teraz jest to obszar narastającego konfliktu. Rosjanie, którzy dotychczas umiejętnie podgrzewali spory regionalne na Południowym Kaukazie, także znaleźli się w niewygodnym położeniu. Armenia wystąpiła oficjalnie do „rosyjskiego NATO”, czyli Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) o pomoc wobec agresji nienależącego do tej organizacji Azerbejdżanu. Tyly, że kluczowi członkowie tej organizacji: Białoruś i Kazachstan mają znacznie lepsze relacje z Baku niż z Erywaniem. A Rosja chce zmusić Azerów do tego, by przystąpili do ODKB i tzw. Unii Euroazjatyckiej, podkreślając, że jest to cena życzliwej neutralności Moskwy w wojnie o Karabach. Więc po złożeniu oficjalnej prośby o pomoc Ormianie usłyszeli, że na razie nie ma sprawy. I obywatele tego kraju kolejny już raz w ostatnim pięcioleciu mogą zadać sobie pytanie o to, czy zależność od Moskwy cokolwiek im daje. Ale na Kremlu z kolei zdają sobie sprawę, że kompletne porzucenie ormiańskiego sojusznika będzie sygnałem dla innych, że organizacje sponsorowane przez Rosję nie dają realnych zysków nikomu poza samym sponsorem i mogą zacząć się rozglądać za partnerami bardziej wiarygodnymi.

Niedawno minęło sto lat od podpisania umowy w Karsie, gdzie Rosja Sowiecka zapłaciła interesami Armenii za przyjaźń z Turcją Ataturka. W Górskim Karabachu, w ubiegłym roku Rosjanie zapłacili interesami Armenii za ocieplenie z Ankarą i Baku, a dokładniej za osłabienie więzi Turcji z NATO. Teraz wobec apetytów Azerów i Turków Rosja musi zdecydować czy traci twarz jako lider swojego sojuszu, czy traci ostatecznie sympatię i poparcie Ormian.

Tak czy inaczej, Południowy Kaukaz pozostaje beczką prochu mogącą każdego dnia zdetonować konflikt wykraczający daleko poza granice regionu. Pełzająca wojna na tym obszarze niebezpiecznie zbliża się do gorącej fazy.

Inne wpisy tego autora

Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Wojna bez końca

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie