Niebezpieczny Schroeder

Doceniasz tę treść?

Nowe otwarcie po niemiecku 

 

Sojusz Północnoatlantycki to przeżytek, pojęcie Zachodu jest nieaktualne, a Europa powinna samodzielnie stawiać czoło USA i Chinom – takie tezy stawia były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder. Jako były polityk może otwarcie mówić to, o czym inni szepczą. 

Wbrew pozorom Schroeder nie jest wcale politycznym outsiderem. Choć często krytykowany przez obecny niemiecki establishment za pracę na rzecz Władimira Putina i jego reżimu (za co jest sowicie opłacany jako szef Rady Dyrektorów Rosfnieftu oraz przewodniczący Rady Dyrektorów Nord Stream 2), ciągle jest obecny w debacie publicznej. Gazety chętnie robią z nim wywiady oraz publikują jego analizy. Były szef niemieckiego rządu mówi przecież to, czego czynnym politykom nie wypada mówić otwarcie. Niestety przesłanie Gerharda Schroedera brzmi niebezpiecznie. 

 

NATO jest przeżytkiem 

W niedawnym wywiadzie dla Die Welt były kanclerz powiedział: „Relacje transatlantyckie, jakie istniały przez wiele dziesięcioleci, należą jednak do przeszłości. Trump zniszczył coś, czego i tak nie dałoby się uratować”. Nie jest to w jego ustach myśl nowa. W listopadzie zeszłego roku na łamach Handelsblatt pisał zupełnie otwarcie, że relacje Ameryki i krajów „starej Unii” rozjechały się w 2003 roku, gdy wojska amerykańskie zaatakowały Irak. Jego zdaniem nie należy się spodziewać szczególnego zwrotu w relacjach z USA, gdy prezydentem zostanie Joe Biden. „Ostatnie cztery lata w ogóle nie przyniosły radykalnego zwrotu, a jedynie kontynuację długotrwałego trendu dryfu transatlantyckiego” – pisał Schroeder. 

O ile dostrzeżenie kryzysu NATO nie jest wynikiem szczególnie wnikliwej analizy, to bardzo niebezpieczne wydają się wnioski, jakie wyciągają Niemcy. Gerhard Schroeder Były kanclerz w rozmowie z „Die Welt” mówi tak:

„NATO spełniło swoją misję w chwili rozpadu Związku Sowieckiego. Sojusz powinien być rozwiązany lub przynajmniej zasadniczo zreformowany. Do tego nie doszło. Przyjęto nowych członków i przesunięto tym samym granicę sojuszu w kierunku Rosji”.  I dalej: „Jeżeli Europa chce stawić czoło USA i Chinom, musi koniecznie stać się silniejsza – politycznie i wojskowo”. Oznacza to, że Niemcy nie zamierzają tych relacji naprawiać, a stworzyć nowy układ polityczny, w którym Europa – w niemieckiej myśli politycznej oznacza to przywództwo Berlina – będzie jednym z równorzędnych graczy na arenie międzynarodowej. Obok USA i Chin. 

W rzeczywistości doprowadzi to do zerwania dotychczasowych więzów transatlantyckich i próby budowania nowego porządku. Bardzo przypomina to próbę podważenia brytyjskiej polityki równowagi sił, która przed I wojną światową tak mocno uwierała Prusy. 

Aby Berlin mógł osiągnąć ten cel, potrzebuje silnego i jednocześnie niebezpiecznego sojusznika. Idealnym partnerem jawi się tutaj putinowska Rosja, która dostarcza niezbędnych surowców, potrzebuje nowoczesnych technologii, łaknie międzynarodowego uznania, nie waha się przed użyciem siły i z zasady uznaje Stany Zjednoczone za swojego największego wroga. 

 

Zachód nie istnieje

Aby uzasadnić zacieśnienie sojuszu z Moskwą, były kanclerz mówi, że nie ma już podziału na Wschód i Zachód, bo wszystko stało się relatywne. „Zachód był wojskową, gospodarczą i światopoglądową reakcją na Wschód” – mówi w wywiadzie. Potępia on co prawda aneksję Krymu przez Rosję, ale jednocześnie przyznaje, że była ona reakcją na agresywną politykę Paktu Północnoatlantyckiego, który dążył do okrążenia Rosji. 

Te słowa są nie tylko obraźliwe dla Ukraińców, którzy zgłaszając akces do NATO, mieli prawo kierować się własnym interesem, ale brzmią złowieszczo dla całej Europy Środkowej. Schroeder nie kryje przecież przekonania, że Moskwa ma prawo do agresywnej polityki wobec swoich sąsiadów. To wprost powrót do pojęcia „bliskiej zagranicy”, czyli krajów sąsiadujących z Rosją o ograniczonej suwerenności. 

Jeśli taki status zostanie oficjalnie przyznany Rosji, to dlaczego nie mogłyby uzyskać go w przyszłości także Niemcy. Już dziś można dostrzec, jak głęboko niemiecka polityka ingeruje w wewnętrzne sprawy państw Europy Środkowej czy Bałkanów. Najczęściej odbywa się to za pomocą instytucji unijnych, ale coraz bardziej otwarcie niemieccy politycy mówią o potrzebie wpływania na politykę Polski, Węgier, Rumunii czy Grecji. 

Co więcej, w oficjalnych komunikatach rządu niemieckiego to Berlin jest przedstawicielem całej Europy. Mówiąc o ułożeniu relacji z Waszyngtonem pod rządami nowego prezydenta, Timon Gremmels, przewodniczący frakcji SPD w Budestagu, w listopadzie zeszłego roku stwierdził: „Rząd federalny musi pilnie poruszyć temat Nord Stream 2 z nową administracją amerykańską. Przyszły prezydent USA Joe Biden wprawdzie też jest przeciwnikiem gazociągu, ale jest zainteresowany konstruktywną współpracą z Europą. Trzeba wykorzystać tę szansę”.

Można by uznać, że to tylko kwestia arogancji, tak częsta przecież w polityce Niemiec, ale problem jest głębszy. Nord Stream 2 jest projektem politycznym, który ma zapewnić Niemcom i Rosji kontrolę rynku energetycznego w Europie. Przynajmniej w Europie Środkowej. Mimo że budzi spore kontrowersje w samych Niemczech, gdyż wspiera autorytarny reżim w Moskwie, to jednak władze Republiki Federalnej – mimo amerykańskich sankcji i sprzeciwu krajów naszego regionu – robią wszystko, by projekt dokończyć. „Nie ma co mówić o europejskiej suwerenności, jeśli rozumie się ją jako robienie w przyszłości wszystkiego, czego chce Waszyngton” – stwierdził pod koniec grudnia 2020 roku Heiko Maas, minister spraw zagranicznych RFN. 

A więc znów interes Niemiec jest rozumiany jako interes całej Europy. Mimo że Nord Stream 2 nie ma politycznego wsparcia instytucji unijnych. Coraz dokładniej widać więc, że celem polityki Berlina jest uzyskanie roli hegemona. 

Niestety, nie pierwszy raz w historii.  

Inne wpisy tego autora

Czy Polska pozostanie peryferiami?

Rezygnacja lub odłożenie w czasie wielkich projektów inwestycyjnych nie jest w rzeczywistości odgrywaniem się na PiS. To raczej rezygnacja z ambicji i aspiracji obywateli, która

Koniec koncertu mocarstw

Usilne próby Francji i Niemiec, by utrzymać Rosję w gronie mocarstw, pokazują w rzeczywistości skalę kryzysu, w jakim znalazły się najsilniejsze państwa Unii Europejskiej. Mogą

Moskwa nie chce być Zachodem

Okrucieństwo, ludobójstwo czy barbarzyństwo, jakim odznaczają się Rosjanie podczas wojny na Ukrainie, nie są przypadkiem czy wynikiem frustracji z powodu zaciekłego oporu, z jakim się