Nowy wspaniały świat z Fit For 55?

Doceniasz tę treść?

W przypadku pakietu dyrektyw Komisji Europejskiej, spiętych nazwą Fit For 55 możemy być pewni tego, że jeśli w niezmienionej formie wejdą w życie, to po trzydziestu latach oddechu Polaków czeka znów „terapia szokowa”.

Patrząc od strony jedynie technicznej, mechanizm inżynierii społecznej, jakiego stworzenie postuluje w trzynastu dyrektywach Komisja Europejska, ma szansę na osiągnięcie głównego celu. Jest nim obniżenie przez kraje UE emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 55 proc. do roku 2030.

Wprawdzie koszty społeczne Fit For 55 niosą ze sobą groźbę masowych buntów, to czasy pandemii jasno zademonstrowały, iż nie muszą one w krajach europejskich prowadzić do utraty władzy przez rządzących. Dopóki rządom udaje się utrzymać wierność policji i służb specjalnych oraz rozbudowywać system redystrybucji różnego rodzaju zasiłków i dodatków, opór wobec narzucanych zmian z czasem wygasa.

Co do skuteczności środków ujętych w dyrektywach Fit For 55, to do tej pory przetestowano je na styku ekonomii oraz polityki klimatycznej.

Kto to wymyślił

Za pomysłodawcę systemu uważa się znakomitego prawnika i dyplomatę C. Boyden Gray, w latach 1989–1993, doradcę prezydenta George Busha seniora. W tamtym czasie Stany Zjednoczone zmagały się z problemem kwaśnych deszczy, które spadały na miasta za sprawą stale rosnącej emisja dwutlenku siarki. Gray zaproponował, żeby firmy odpowiedzialne za taki stan rzeczy obłożyć niezwykłym podatkiem. Stanowił on połączenie publicznej daniny z regułami giełdowymi.

Przyjęty w 1990 r. Clean Air Act określił, iż Stany Zjednoczone każdego roku emitują pulę papierów wartościowych nazwanych – prawem do emisji dwutlenku siarki. Każdy emiter tego gazu, żeby móc legalnie ekspediować go do atmosfery, musiał wykupić pozwolenia obejmujące tyle SO2, ile wypuszczał z dymem. Jeśli kupił więcej, mógł nimi handlować. Haczyk polegał na tym, że każdego roku rząd USA zmniejszał pulę pozwoleń do emisji o kilka procent. To generowało zachowania podobne jak na giełdzie. Obrotni inwestorzy kupowali papier, odsprzedawali go z zyskiem, lokowali w nim kapitał – jednym słowem spekulowali. Ci, którzy inwestowali w filtry na kominach, odkuwali się potem, sprzedając niewykorzystane papiery innym. Tak było na początku, bo pożądanego dobra wciąż ubywało. Jego cena sukcesywnie więc rosła. Te firmy, które zagapiły się i nie zrozumiały reguł gry nagle musiały płacić za emisję SO2 tyle, iż albo modernizowały się w pośpiechu i na kredyt, albo bankrutowały. Tym sposobem do 2010 r. ilość dwutlenku siarki, emitowanego przez przemysł USA została zredukowana o 60 proc.

Wcześniej, bo w 1997 r., podczas szczytu klimatycznego w Kioto, wiceprezydent USA Al Gore zaproponował, by niezwykle efektywny mechanizm C. Boydena Gray’a, zastosować do redukowania emisji dwutlenku węgla. Ta idea został najbardziej entuzjastycznie przyjęta przez kraje Unii Europejskiej.

Efektem tego stało się powołanie do życia w 2005 r. Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (EU ETS). Objęto nim energetykę, przemysł wytwórczy oraz początkowo linie lotnicze (te ostatnie wywalczyły sobie zwolnienia z opłat). Każdy „producent” dwutlenku węgla musi odtąd kupować uprawnienie emisyjne. Dystrybucją ich zajmują się państwa członkowskie UE. Korzystają wówczas z przydzielonych im rocznych pul, czerpiąc zysk ze sprzedaży. System ten niewiele różni się od pierwotnego pomysłu Gray’a. Mamy więc do czynienia z papierem wartościowym, którym spekuluje się na giełdzie z gwarancją, iż w dłuższym terminie cena musi pójść w górę. Każdego bowiem roku nowa pula pozwoleń emisyjnych jest mniejsza o 2,2 proc. Dlatego 1 sierpnia 2012 r. uprawnienie do emisji tony CO2 kosztowało 8,03 euro, a 2 sierpnia 2021 r. już 54,29 euro. Wszystko zaś wskazuje na to, że wkrótce podrożeje jeszcze bardziej.

Ci, których zaboli najmocniej

Dla zwykłych ludzi najbardziej widocznym efektem tego jest sukcesywny wzrost cen energii elektrycznej. W krajach, gdzie dominują elektrownie węglowe, następuje on najszybciej. Dlatego w ciągu 2020 roku przeciętny Francuz, dzięki temu, że gros energii wytwarzają dla niego „zeroemisyjne” elektrownie atomowe płaci rachunki za prąd o 2,4 proc. wyższe. Korzystając z rozbudowy odnawialnych źródeł energii, Niemiec płaci o 4,4 proc. więcej. Natomiast statystycznemu Polakowi rachunki za prąd wzrosły o ponad 14 proc. I nadal jest to dopiero początek wzrostów.

Tego prostego zestawienia można użyć do zobrazowania, jak rozłożą się w UE koszty wprowadzania w życie Fit For 55. Najboleśniej odczują je uboższe warstwy społeczne, muszące pogodzić się z obniżeniem standardu życia, w szczególności zaś z krajów najmniej przygotowanych do trwającej transformacji energetycznej.

Tu można śmiało założyć, iż najwięcej w Europie zapłacą Polacy z klasy średniej i uboższej, co zmusi ich do drastycznego ograniczenia konsumpcji. Tak właśnie może wyglądać uiszczenie rachunków za dwie dekady krótkowzrocznej polityki oraz zaniechań kolejnych rządów III RP.

Dlaczego podrożeje wszystko, co tak lubimy

Pakiet trzynastu dyrektyw Komisji Europejskiej zakłada w pierwszej kolejności objęcie odrębnym systemem EU ETS: transportu lotniczego, morskiego i drogowego. Przy obecnym rozwoju technologicznym nie istnieje nawet cień szansy, żeby do roku 2030 ciężarówki i statki napędzane silnikami diesla oraz samoloty, dla których podstawowym paliwem jest benzyna lotnicza, zastąpiły maszyny z napędem elektrycznym. Proponowane mniej emisyjne paliwa płynne są jedynie rozwiązaniem przejściowym takim jak zastępowanie węgla w elektrowniach gazem ziemnym. Tak czy inaczej, następuje proces spalania, któremu towarzyszy jedynie mniejsza emisja gazów cieplarnianych.

Oznacza to więc, że jedynym sposobem na osiągnięcie radykalnego zmniejszenia obecności CO2 jest po prostu rzadsze używanie wspomnianych środków transportu. Mechanizm Gray’a zadziała tu następująco. Każda firma, zajmująca się przewożeniem: drogami, wodą lub w powietrzu ludzi i towarów, będzie zmuszona każdego roku wykupić stale drożejące uprawnienia emisyjne. W pierwszych latach te koszty zostaną wliczone w ceny przewożonych towarów lub biletów. Patrząc na to, jak szybko w ostatnich lata drożał prąd, wzrost kosztów transportu może wynosić nawet 10–20 proc. rocznie. Jako że żyjemy w czasach, gdy łańcuchy dostawa, przebiegają na odległości tysięcy kilometrów, zaczną drożeć dosłownie wszystkie produkty przemysłowe i spożywcze. Wprawdzie najpewniej wymusi to skracanie łańcuchów dostaw, jednak w dłuższym czasie przyniesie spadek konsumpcji z racji rosnących kosztów życia konsumentów. Ergo spadnie liczba koniecznych do transportu towarów: ciężarówek, samolotów, statków.

Dokładnie ten sam efekt tyczyć się będzie podróży lotniczych w celach turystycznych. Utrata przez linie lotnicze praw do darmowych pakietów emisyjnych oznacza konieczność sukcesywnego podnoszenia cen biletów w podobnym tempie jak obecnie w Polsce rachunków za prąd. Zwiastuje to koniec masowej turystyki, zainicjowanej przez tanie linie lotnicze. Znów, jak trzydzieści lat temu, na ten rodzaj podróży stać będzie jedynie osoby o wyższych dochodach. Różnicę czyni to, że obecne zarobki osób z klasy średniej w Europie Zachodniej są wystarczające, aby i w przyszłości było ją stać od czasu do czasu na latanie. W przypadku Polski średnio zarabiającym pozostaną pociągi.

Kolejnym skutkiem ubocznym w przypadku III RP będzie regres, a być może nawet upadek jednej z najprężniej rozwijającej się w ostatnich latach gospodarczej branży, jaką tworzą firmy transportowe.

Na co nie będzie nas stać

Użytkowników samochodów osobowych z silnikiem spalinowym także czeka nieuchronna zmiana stylu życia. Wzrostowi cen paliw towarzyszyć mają coraz bardziej rygorystyczne normy emisji CO2. W efekcie po roku 2035 w sprzedaży winny pozostać jedynie tzw. auta zeroemisyjne. Natomiast samochody napędzane paliwami płynnymi staną się dla zwykłego kierowcy zbyt kosztowne w codziennej eksploatacji.

Przy czym, podobnie jak w przypadku biletów lotniczych, cena nowych egzemplarzy aut elektrycznych znajduje się obecnie w zasięgu możliwości przeciętnie zarabiającego Niemca, czy Francuza. Natomiast można mieć spore wątpliwości czy przeciętnemu Polakowi, z racji ogólnego wzrostu kosztów życia, starczy środków na ów luksus.

W rozpatrywaniu skutków dyrektyw KE należy bowiem sumować wzrosty kosztów, płynące z poszczególnych rozporządzeń. Do rozszerzenia Systemu Handlu Emisjami (EU ETS) na transport, należy dodać to, że obejmie on też budynki i budownictwo. Czyli – jeśli przy ogrzewaniu jakieś nieruchomości zużywana jest energia pochodząca ze spalania węgla lub gazu mieszkańcy będą musieli więcej zapłacić. Tu wzrost opłat w Polsce również może wynieść kilkanaście procent rocznie. Na to nałoży się nieco ukryty przez KE drobiazg. Mianowicie z pierwotnego EU ETS (tego obejmującego energetykę) liczba uprawnień do emisji ma maleć już nie o 2,2 proc rocznie, ale – 4,2 proc. Ów drobiazg to dla polskich elektrowni węglowych nieodwołalny wyrok śmierci. Nim jednak nastąpi egzekucja, będą musiały dwa razy szybciej podnosić ceny, by dotrwać do kolejnego roku

Z perspektyw państwa polskiego oznacza to konieczność ich szybkiego wyłączania i zastępowania budowanymi w pośpiechu, mniej kosztownymi elektrowniami gazowymi. Wszystko dlatego, że na obszarze Polski zbyt słabo wieją wiatry i słońce też nie dopisuje, więc wzrost mocy z OZE nie ma szansy zastąpić ubytków. Również budowa elektrowni atomowych trwa zbyt długo, by stanowiły realną alternatywę przed 2030. To z kolei oznacza, że III RP w swej transformacji energetycznej za sprawą Fit For 55 musi naśladować Niemcy.

Zwykłemu Polakowi przyniesie to w ciągu dekady rachunki za prąd co najmniej dwa, trzy razy wyższe.

Niedostosowani zacisną pasa

Reasumując, Fit For 55 oznacza, że w Kraju nad Wisłą mocno zdrożeje w zasadzie wszystko (bardzo trudno wyszczególnić te produkty i usługi, których nie obejmą podwyżki). To z kolei wymusi zmianę stylu życia na bardziej oszczędną. Mniej podróży, mniej konsumpcji (zwłaszcza dóbr luksusowych), mniejsze mieszkania, mniej ludzi posiadających na własność samochody. W przypadku gorzej zarybiających osób prawdopodobny wydaje się powrót do sytuacji z pierwszej połowy lat 90., gdy całość miesięcznych dochodów musiano przeznaczać na jedzenie oraz konieczne opłaty. Tym sposobem osiągnięta zostanie planowana redukcja emisji gazów cieplarnianych, głównie dzięki najmocniejszemu zaciśnięciu pasa właśnie przez Polaków oraz mieszkańców krajów najgorzej przygotowanych to rewolucyjnej transformacji.

Stanie się tak nie tylko za sprawą różnicy w osiąganym dochodzie na głowę, jaka dzieli przeciętnych mieszkańców Europy Zachodnie oraz Środkowej. Równie ważną, a być może nawet bardziej decydującą kwestią jest stan dostosowania do wymagań Fit For 55.

Obywatele krajów, które posiadają znaczący udział OZE w systemie energetycznym lub też elektrownie atomowe nie odczują na własnej skórze wielu kosztów. Rzecz idzie nie tylko o rachunki za prąd, lecz także produkcję przemysłową i usługi, wymagające energii elektrycznej, której cenę wlicza się w wartość oferowanego produktu. Podobnie rzecz się ma z ogrzewaniem budynków.

Kolejnym atutem państw Europy Zachodniej, zwłaszcza jej północnej części, jest budowany już system redystrybucji. Tu znów najlepszym przykładem wydają się Niemcy, gdzie zaczęto wdrażać podatki od emisji CO2, raczej nie przypadkiem zbieżne z założeniami, ogłoszonego niedawno Fit For 55.

Po objęciu z początkiem 2021 r. paliw płynnych podatkiem emisyjnym w wysokości 25 euro za wytworzenie tony dwutlenku węgla, benzyna zdrożała  na litrze w RFN o siedem centów, a olej opałowy o 7,9 centów. Jak wyliczył rząd w Berlinie, przez następne dwa lata przyniesie to budżetowi 51 miliardów euro wpływów. Z tej kwoty 25 proc. zostanie rozdystrybuowane wśród obywateli w postaci dopłat do energii uzyskiwanej z OZE, dopłat do czynszów płaconych za wynajem mieszkań oraz na ryczałty za dojazdy komunikacją publiczną do pracy. Ten przepływ gotówki zredukuje konieczność radykalnego ograniczania konsumpcji po rozpoczęciu wdrażania Fit For 55.

Tymczasem Polska nie jest gotowa na dyrektywy KE w żadnej dziedzinie, co może zaowocować dla obywateli „terapią szokową” równie bolesną, jak ta z początku lat 90.

Społeczeństwo na finansowej smyczy

Mechanizmom inżynierii społecznej przygotowanym przez Komisję Europejską należy oddać to, że choć szykują „kija” na zwykłych obywateli (zwłaszcza tych z Europy Środkowej), to jednocześnie oferują „marchewkę” dla ludzi, którzy nimi rządzą. Jest nią… Europejski System Handlu Emisjami oraz Społeczny Fundusz Klimatyczny.

Wbrew pozorom nie zaistniała tu żadna sprzeczność. EU ETS to nowatorski podatek, o jakim marzy każdy chciwy minister finansów. Jego funkcjonowanie nie podlega decyzjom ani też kontroli parlamentu, każdego roku stopa podatku samoczynnie idzie w górę, a szary obywatel nie ma szans na ucieczkę. Wpływy z obejmującego kolejne obszary gospodarki podatku będą trafiały do budżetów poszczególnych państw. Teoretycznie mają one posłużyć sfinansowaniu transformacji systemu energetycznego i ochronie środowiska. Podobnie jak 12,7 mld euro ze Społecznego Fundusz Klimatycznego ma dać polskiemu rządowi środki na udzielenie pomocy obywatelom w dostosowaniu ich mieszkań do wymogów epoki zerowej emisji CO2 oraz na „czystą mobilność”, czyli np. dofinansowaniu zakupu pojazdów eklektycznych. Te „marchewki” dobrze korespondują z jeszcze większymi. W przypadku Polski  chodzi o sumę ok. 770 miliardów złotych z Europejskiego Funduszu Odbudowy oraz nowego budżetu UE. W idealnym świecie kierujący się altruistycznymi pobudkami rządzący przekierowaliby ten strumień pieniądza tak, aby zwykli obywatele nie odczuli aż tak bardzo kosztów Fit For 55. Niestety doświadczenia związane z prozą życia każą zakładać, iż możliwości wielkiej redystrybucji zrodzą pokusę, by użyć jej do uzależnienia od datków jak najszerszych rzesz wyborców. Wszystko zależy jedynie od finezji tych przywódców, którzy w poszczególnych krajach Europy Środkowej będą zarządzali przepływem pieniądza. Wówczas ogólne zbiednienie społeczeństwa wcale nie musi oznaczać utraty władzy w kolejnych wyborach. Wystarczy odpowiednią liczbę obywateli przywiązać do obozu władzy finansową smyczą.

Taki finał oznaczałby, że bogaty Zachód ograniczył emisję gazów cieplarnianych za sprawą wyrzeczeń mieszkańców Europy Środkowej na czele z Polakami. Co wprowadzone zostało rękami lokalnych rządów, acz za cenę pogodzenia się Brukseli z tym, że z demokracji w tej części Starego Kontynentu została już tylko fasada.

 

Inne wpisy tego autora

Niemcy potrafią grać w zielone

Polski przemysł ma się słabo, za to niemiecki otrzyma kilkadziesiąt miliardów euro dotacji. Aplikowanych tak, żeby żadna z unijnych instytucji, stojących na straży uczciwej konkurencji,

Trudne dni dla Niemiec

„Dni Niemiec jako superpotęgi przemysłowej dobiegają końca” – twierdzi „Bloomberg”. Amerykańska agencja informacyjna może mieć rację, a to rodzi pytanie, co dalej z niemiecką demokracją?

Już za rok prezydencja!

Instytucja prezydencji UE sięga czasów Konrada Adenauera, który sprawował ją jako pierwszy. Od tamtego czasu instytucja prezydencji ewoluowała. Od wprowadzenia nowego systemu liczenia głosów w