Rzadko się zdarza, że Komisja Europejska robi coś dobrego dla polskiego konsumenta. Owszem, wejście do UE zwiększyło konkurencję na rynku, obniżając ceny, ale wprowadzone potem przez ciotkę Unię kolejne regulacje i programy naprawy świata działały zwykle w przeciwnym kierunku. Przy okazji fuzji Lotosu z Orlenem może być inaczej – w wyniku decyzji KE polscy konsumenci mogą zyskać, a właściwie to oszczędzić na paliwie.
Przypomnijmy: w 2018 r. PKN Orlen wyraził chęć przejęcia Lotosu, ale żeby chęć ta mogła się zmaterializować, zgodę musiała wyrazić Komisja Europejska. Chodziło w końcu o połączenie dwóch olbrzymich podmiotów gospodarczych, a nie jakichś tam malutkich, niewiele znaczących „firemek”. KE zdecydowała, że transakcja może dojść do skutku pod pewnymi warunkami: należy jednocześnie sprzedać 30 proc. Rafinerii Gdańskiej i 80 proc. stacji paliwowych Lotosu. Chodziło o zapewnienie konkurencyjności na rynku. Oczywiście, decyzja o tym, komu należałoby odsprzedać te aktywa, należy już do Polaków i tu na tzw. giełdzie pojawia się kilka dużych nazw, w tym koncerny Saudi Aramco i węgierski MOL.
Całość operacji ma, oczywiście, wydźwięk geopolityczny. Dobrze byłoby, gdyby rynek paliw, uznawany przez wielu za sektor strategiczny, był „bezpieczny”, tj. by paliw w Polsce nigdy nie zabrakło, a także by ich podaż nie zależała od państw, które są Polsce niezbyt przyjazne. Konsumentów – tzw. statystycznych Kowalskich i Nowaków – interesuje jednak przede wszystkim to, czy połączenie Lotosu z Orlenem wpłynie na ceny w dystrybutorach.
Ceny paliw zależne są głównie od ceny ropy oraz od indywidualnej marży danej stacji (która z kolej determinowana jest m.in. lokalizacją). Teoretycznie więc nie powinno się zmienić wiele, gdyż na te czynniki ani fuzja Orlenu z Lotosem, ani potencjalny trzeci gracz nie mają wpływu.
Przyjrzyjmy się jednak ogólnemu krajobrazowi paliwowemu Polski. Obecnie Lotos i Orlen jako koncerny państwowe grają do tej samej państwowej bramki, a więc w praktyce i pewnym przybliżeniu można traktować je już teraz jako jeden podmiot. Wprowadzenie nowego gracza nie będzie zatem prostym zastąpieniem „znikającego” Lotosu, a realnym powiększeniem grona firm zajmujących się w Polsce sprzedażą paliw. Decyzja KE oznacza nie tylko utrzymanie, lecz nawet zwiększenie konkurencji na rynku, a większa konkurencja może przełożyć się na niższe ceny.
Dodatkowo na rzecz prognozy, że ceny spadną, świadczy także nakaz KE, by sprzedać także bazy paliwowe, których brak ograniczał konkurentom Orlenu i Lotosu możliwość importu paliw do Polski. Większy import może zwiększyć zdolność tych firm do konkurowania ceną.
W ten sposób właśnie KE może sprawić, że polscy kierowcy oszczędzą trochę pieniędzy. Nie łudźmy się jednak, że te oszczędności będą duże. O jednym komponencie cenowym paliw nie wspomniałem – o podatkach. A tych nikt obniżać nie zamierza.