Turów, Czechy i kłopoty z procedurą

Doceniasz tę treść?

Jedno zdanie o nakazie wstrzymania wydobycia w Turowie wstrząsnęło polską energetyką, a zaraz potem polską polityką. Ale patrząc z punktu widzenia procedur i zasad uczciwego procesu, to oburzenie jest co najmniej uzasadnione.

Polska Agencja Prasowa napisała w piątek po godz. 13.00: „Polska zostaje zobowiązana do natychmiastowego zaprzestania wydobycia węgla brunatnego w kopalni Turów. Podnoszone przez Czechy zarzuty dotyczące stanu faktycznego i prawnego uzasadniają zarządzenie wnioskowanych środków tymczasowych” – czytamy w postanowieniu wydanym przez wiceprezes Trybunału Rosario Silvę de Lapuertę. Wyjaśnić trzeba przy tym, że to rozwiązanie zabezpieczające. Wydawane PRZED rozstrzygnięciem merytorycznym.

I tu pojawia się szereg poważnych pytań związanych z samą procedurą. PAP podaje cytat z wiceprzewodniczącej TSUE, że już na pierwszy rzut oka należy przyjąć, że czeskie roszczenia mogą być uzasadnione. No i tu, odrzucając oceny „na pierwszy rzut oka”, nie można się z tą wypowiedzią zgodzić. Konflikt o poziom wód podziemnych w Czechach to głęboki spór ekspertów trwający od lat. W rejonie, w którym ubywa wód podziemnych działa co najmniej 9 czeskich i niemieckich dużych kopalni. Przekonanie, że za całość szkód odpowiada akurat polska odkrywka, jest absurdalne z punktu widzenia logiki. Wielu ekspertów uważa, że to susza powoduje kłopoty z wodą po stronie czeskiej, a nie działalność wydobywcza. Niestety, te argumenty nie zostały przed TSUE docenione, ani na pierwszy, ani drugi rzut oka. Do tego dochodzi inna okoliczność – spór o Turów trwa od lat, ale z Czechami prowadzono bardzo poważne negocjacje. Na różnych szczeblach, w różnych formach. Właściciel kopalni zobowiązał się do realnych działań i inwestycji. Mimo to skarga na Polskę wpłynęła.

Dlaczego Czechy skierowały ostrze swojej skargi tylko przeciwko Polsce? Przyczyn mogą być setki, łącznie z politycznymi. Ale problemem nie jest tyle czeska skarga, co łatwość oceny sytuacji „na pierwszy rzut oka” przez przedstawicielkę TSUE. Drugi absurd wynika z przepisów proceduralnych. Na decyzję JEDNEJ sędzi z TSUE nie ma prostego środka odwoławczego. TSUE może zmienić to postanowienie zabezpieczające, ale nie musi. Procedura nie przewiduje oficjalnej drogi odwoławczej, ale wskazuje możliwość powoływania się na nowe okoliczności. Sprawa jest więc skrajnie niebezpieczna. Jedna sędzia może formalnie zamknąć gigantyczną kopalnię, bez dogłębnego przeanalizowania materiału dowodowego, bez wysłuchania biegłych, bez merytorycznej oceny dowodów. I nie można tego zaskarżyć.

A jaka jest skala potencjalnych strat? Jak ocenia Jadwiga Wiśniewska, poseł do Parlamentu Europejskiego, decyzja TSUE wywołałaby straty dla regionu wynoszące ponad 13 mld zł i dotknęłaby 80 tys. ludzi. I nawet jeśli szacunki są „podrasowane”, to skala strat może być gigantyczna. Przypomnijmy – strat podjętych na skutek jednoosobowej decyzji, bez merytorycznej analizy materiału dowodowego. W trybie absolutnie przedkładającym formę, ponad meritum.

Warto przy tym dodać, że TSUE nie ponosi żadnej odpowiedzialności za swoje działania orzecznicze. Wiceprezes Trybunału nie spotkają żadne skutki jej orzeczenia. Swoją drogą to rechot praworządności. Bez analizy dowodów TSUE może zrobić niemal wszystko, w tym próbować uderzyć w system energetyczny dużej gospodarki, a robi to bez żadnych konsekwencji. Z drugiej strony – formalizm procedur może obrócić się przeciwko samym orzeczeniom. W złośliwych komentarzach, że to nie Polska wydobywa węgiel w Turowie, ale spółka, jest nie tyle kpina z orzeczenia TSUE, co wskazanie absurdalności jego orzeczenia. I można się tak przepychać na argumenty w nieskończoność, ale problem leży gdzie indziej.

Problemem jest absurdalne rozciąganie kompetencji TSUE, stosowanie nielegalnej w systemie prawnym instytucji zabezpieczenia roszczeń bez trybu odwoławczego. Do tego dochodzi rzecz będąca istotą obecnej awantury – brak jakiejkolwiek odpowiedzialności sędziów za swoje decyzje. Nawet gdy grożą one katastrofą gospodarczą na gigantyczną skalę. Gdyby rozwijać tę tendencję orzeczniczą, może się okazać, że TSUE będzie zamykać firmy produkcyjne czy wydobywcze według niejasnych kryteriów i ocen „na pierwszy rzut oka”. To czarny scenariusz, ale przypadek Turowa pokazuje, że takiego ryzyka nie można wykluczyć.

Inne wpisy tego autora

Urzędnik da umowę o pracę? Jest taki projekt

Czy urzędnik będzie decydował o kształcie umowy między przedsiębiorcą a jego współpracownikiem/pracownikiem? Państwowa Inspekcja Pracy chciałaby takich rozwiązań. Osobiście wolę, by spory pracownik–pracodawca rozstrzygał jednak