Urzędnik da umowę o pracę? Jest taki projekt

Doceniasz tę treść?

Czy urzędnik będzie decydował o kształcie umowy między przedsiębiorcą a jego współpracownikiem/pracownikiem? Państwowa Inspekcja Pracy chciałaby takich rozwiązań. Osobiście wolę, by spory pracownik–pracodawca rozstrzygał jednak sąd.

„Dziennik Gazeta Prawna” poinformował o projekcie zmian w prawie pracy szykowanym w Państwowej Inspekcji Pracy. Jedna z propozycji budzi szczególną uwagę – możliwość decydowania przez urzędnika o charakterze stosunku prawnego łączącego przedsiębiorcę z drugą stroną. „Drugą stroną”, bo czasami nie sposób jednoznacznie określić, kiedy mamy do czynienia z pracownikiem bądź współpracownikiem.

Patrząc z punktu widzenia pracownika, można przyjąć, że taki projekt miałby swoje plusy. Łatwiejsze dochodzenie roszczeń, urzędnik PIP zastępowałby sąd w ocenie, jaki stosunek łączy obie strony – czy to jeszcze współpraca, czy w danym przypadku powinna już zostać zastosowana umowa o pracę. Szybko i prosto.

Bo istota kłopotu mieści się w stwierdzeniu „urzędnik zastępowałby sąd”. Decyzja zastępowałaby wyrok. I na taką konstrukcję bardzo trudno się zgodzić. Sądy ze swojego założenia są powołane do rozstrzygania sporów. Są oczywiście sprawy niesporne (np. większość wpisów do ksiąg wieczystych czy spraw spadkowych), ale to właśnie sąd jest powołany w państwie do rozstrzygania sporu. A przed sadem stają dwie, formalnie równe, strony. Oczywiście równość jest, jak napisałem, formalna, bo trudno porównywać potencjał wielkiej korporacji czy choćby średniej firmy z pojedynczym współpracownikiem, ale z punktu widzenia uprawnień procesowych mamy dwie równe strony. I niezawisły sąd rozstrzygający spór między nimi.

W przypadku decyzji administracyjnej nie ma mowy o niezawisłości organu administracji, nie ma mowy o niezależności w rozstrzyganiu sporu. Celem administracji jest zgodne z prawem, rzetelne, ale reprezentowanie interesu państwa. Administracja realizuje określoną politykę. Oczywiście „politykę” w znaczeniu sposobu postępowania – nie chodzi tu o proste odniesienie do sporu partyjnego.

Ale napiszmy wprost – realizowanie polityki czy strategii rządu nie polega na rozstrzyganiu sporów w zakładach pracy. Co więcej, administracja nie jest przygotowana do rozstrzygania takich sporów.

Dlatego pomysł, by urzędnik przesądzał, jakie działania nadają się do stosowania umowy zlecenia, a jakie do umowy o pracę, jest założeniem korzystnym dla pracownika, a jednocześnie niebezpiecznym z punktu widzenia przedsiębiorców.

W tej sprawie nie chodzi jednak tylko o pozycję ustrojową sądów i administracji i ich zadania wynikające z przyznawanych uprawnień.

Jeszcze niedawno definicja pracy wydawała się prosta: analizowano czy aktywność jest wykonywana w trybie podporządkowania, pod nadzorem przełożonego, w miejscu i czasie przez niego określonym. Stan faktyczny większości spraw był wyjątkowo prosty. Czy system funkcjonował dobrze? Z całą pewnością w różnych okresach bywało z tym różnie. Pamiętamy, jak dekadę temu było chorą normą zatrudnianie sprzątaczek na „umowę o dzieło”, tylko po to, by minimalizować koszty pracy. Pamiętamy, jak sądy powszechne szukały do pracy (?) ochroniarzy, oferując im 6 zł za godzinę plus VAT co przesądzało o „jakości zatrudnienia”. Te patologie były faktem.

Jednak dziś, po okresie pandemii ocena, kiedy mamy do czynienia z pracą, kiedy ze współpracą, a kiedy z relacją B2B wydaje się trudniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Praca zdalna, rozbudowany system połączeń biznesowych, sprawiają, że sytuacja pracownika i współpracownika przestaje być tak ostro zarysowana, jak kilka lat wcześniej. Takie elementy jak czas wykonywania pracy czy miejsce jej wykonywania stały się mniej oczywiste. W wielu branżach nie ma powrotu do biur i pracy od 8 do 16. To powoduje, że ocena faktycznej relacji między podmiotami stała się jeszcze trudniejsza. Tu potrzebny jest niezawisły sąd, a czasem wręcz biegli wspierający sąd opiniami, a nie tylko urzędnik.

Zmieniła się także sytuacja samych pracowników, choć oczywiście nie dotyczy to wszystkich grup zawodowych. Dekadę temu ludzie byli „skazani” na pracę za 6 zł/godzinę plus VAT. Dziś sytuacja na rynku skutecznie wyeliminowała większość patologii. System płacy minimalnej, w tym godzinowej, został solidnie uszczelniony. Dziś oszukiwany pracownik ma niezwykłą łatwość zmiany pracy.

Czy mamy przyjąć, że zniknęły wszystkie patologie? Na pewno nie. Ale dziś można sobie wyobrazić sytuacje kilka lat temu niespodziewane – informatycy pracujący na zlecenie lub w trybie B2B, którzy nie chcą umowy o pracę, to często spotykane zjawisko. To eksperci, którym zależy na elastyczności, a nie poszukujący stabilizacji i umowy o pracę. Czy w ich przypadku PIP też miałaby zmieniać umowy?

Ale rozwiązania obecnych nadużyć trzeba szukać w innych rozwiązaniach. Przyspieszać postępowania sądowe, redukować koszty po stronie słabszej ekonomicznie strony sporu. Stworzyć system merytorycznego wsparcia dla pracownika/współpracownika. Usprawnić procedurę i poprawić wydajność sądów pracy, by spory rozstrzygać szybko. Ale sprawę co do jej istoty powinien rozstrzygać niezawisły sąd, a nie urzędnik. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

Inne wpisy tego autora

Turów, Czechy i kłopoty z procedurą

Jedno zdanie o nakazie wstrzymania wydobycia w Turowie wstrząsnęło polską energetyką, a zaraz potem polską polityką. Ale patrząc z punktu widzenia procedur i zasad uczciwego