Skazani na sojusz (nawet bez przyjaźni)

Doceniasz tę treść?

Francja, żeby nadal być w UE partnerem dla Niemiec i dzięki temu jeszcze coś znaczyć w świecie potrzebuje Polski. Ta, by móc wpływać na cokolwiek w Unii potrzebuje Francji. Przy czym jedna i druga strona uparcie starają się tego nie zauważyć.

Od czasu upadku komunizmu Francuzi interesują się Polską jedynie wówczas, gdy ta z jakiegoś powodu mocno ich zirytuje. Ostatnimi czasy działo się tak jesienią 2016 r., gdy ówczesny minister obrony narodowej Antonii Macierewicz doprowadził do zerwania kontraktu na kupno Caracali. Śmigłowców wielozadaniowych, które produkuje hołubiony przez Paryż koncern Airbus Helicopters. Wcześniej prezydenta Sarkozy’ego do szewskiej pasji doprowadzał Lech Kaczyński podczas przyjmowania Traktatu Lizbońskiego, a następnie najazdu Rosji na Gruzję, konsekwentnie idąc pod prąd strategii przyjętej w Paryżu. Acz jeszcze większe fajerwerki irytacji wybuchły nad Sekwaną w 2003 r., zaraz po tym, jak prezydent Jacques Chirac namówił kanclerza Gerharda  Schrödera, aby wspólnie potępili George W. Busha juniora za inwazję na Irak. Berlin i Paryż solidarnie odmówiły wówczas udzielenia Stanom Zjednoczonym pomocy operacyjnej. Wówczas premier Leszek Miler wspólnie z szefami rządów siedmiu innych państw (m.in. Wielkiej Brytanii, Włoch, Hiszpanii, Węgier) sporządził list deklarujący pełne poparcie dla działań Waszyngtonu. Na co Chirac, nie panując nad nerwami, oświadczył publicznie, o Polsce i jej poplecznikach z Europy Środkowej, iż: „stracili swoją szansę, żeby siedzieć cicho”, dodając na koniec, że „ich zachowanie było infantylne”. Po tym incydencie Francuski rząd jeszcze niechętnej podchodził do trwającego procesu rozszerzenia Unii Europejskiej na Europę Środkową. Jedynie presja ze strony Berlina i Londynu sprawiła, iż zaniechał sprzeciwów i rok później Polska mogła zostać nowym członkiem UE.

Przykłady animozji, jakie przez ostatnie dwie dekady miały miejsce na linii Warszawa–Paryż, można mnożyć. I nagle w ten weekend Polska zaistniała na francuskiej scenie politycznej w zupełnie nowym kontekście. Wszystko przez czwartkowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego oraz towarzyszące temu reakcje członków Komisji Europejskiej.

Pierwszy specjalne oświadczenie wydał konserwatywny publicysta Eric Zemmour. „W pełni wspieram starania polskiego społeczeństwa i jego rządu o autonomię polskiego porządku prawnego” – zadeklarował. Przy okazji twierdząc, iż w UE trwa: „federalistyczny zamach stanu”. Głos Zemmoura jest teraz nad Sekwaną dobrze słyszalny, bo sondaże przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi mówią, że dziś zagłosowałoby na niego ok. 18 proc. Francuzów.  To oznacza, że wszedłby do drugiej tury wraz z urzędującym prezydentem Emmanuelem Macronem (obecne poparcie wyborców 24–27 proc.).

Deklaracja Zemmoura szybko zmotywowała do zajęcia stanowiska jego najpoważniejszych rywali. Nagle okazało się, że orzeczeniem polskiego Trybunału są zachwyceni niemal wszyscy. Od Marine Le Pen i zdecydowanie bardziej skrajnie prawicowego Floriana Philippota, po byłego ministra gospodarki i odnowy produkcji Arnauda Montebourga, obecnie ubiegającego się o to, by socjaliści uczynili go swoim kandydatem w wyborach prezydenckich. Nie inaczej postąpił, starający się o poparcie dla swej kandydatury ze strony republikanów, Michel Barnier. Były przedstawiciel UE, negocjujący warunki brexitu, przy okazji głosu poparcia dla Polski oznajmił mediom, iż: „jeśli nic nie zmienimy, to będą kolejne brexity”. Jego konkurent, zabiegający o względy centroprawicowych wyborców, Xavier Bertrand poszedł o krok dalej i uznał, że polski casus nakazuje, by jak najszybciej zapisać we francuskiej konstytucji: „mechanizm ochrony nadrzędnych interesów Francji”. Do chóru polonofilów, dokonujących niespodziewanego coming outu, nie dołączył jedynie Emmanuel Macron. Osamotnienie urzędującego prezydenta najlepiej pokazuje, jakie nastroje buzują coraz mocniej we Francji. Trudno nazwać je przyjaznymi wobec Komisji Europejskiej, całej UE oraz Berlina.

Rzecz na pierwszy rzut oka paradoksalna, bo przecież Unia to dziecko na wskroś francuskie. Począwszy od idei, po zaprojektowanie funkcjonowania wszystkich instytucji oraz wytyczenie dróg w przyszłość. Aż do niedawna za wszystkim tym stali francuscy politycy. Poczynając od Jeana Monneta i Roberta Schumana, poprzez prezydenta Charlesa de Gaulle’a, a na prezydencie Françoisie Mitterrandzie oraz szefie Komisji Europejskiej Jacquesie Delorsie kończąc. Tymczasem dziś coraz więcej Francuzów zaczyna się odżegnywać od dzieła tych historycznych przywódców. Powodów jest wiele. Brak już od dawna odczuwalnych dla zwykłych ludzi profitów z tego, że Francja jest jednym z kluczowych krajów UE. Co gorsza, obywatele boleśnie odczuwają skutki wielu lat ekonomicznego zastoju, dezindustrializacji gospodarki i zaniku klasy średniej. Po prostu biednieją, a Francja słabnie, powolutku staczając się po równi pochyłej.

Wśród tych zmartwień jest jeszcze jedno, coraz bardziej bolesne i kluczowe – a są nim Niemcy. Jako zagrożenie zaczęły być postrzegane przez Paryż w 1866 r., gdy kanclerz Otto von Bismarck poprowadził Prusy do wspaniałego triumfu nad Austrią. Od tego momentu rozbita na liczne państewka Rzesza zaczęła się jednoczyć pod egidą Berlina. Wynikające z tego zagrożenie dla Francji zmaterializowało się zaledwie cztery lata później i to od razu w sposób katastrofalny. Państwo rządzone przez Napoleona III zostało rozgromione militarnie, okupowane, upokorzone, zmuszone do wypłaty wielkiej kontrybucji, izolowana w Europie. Po tym szoku Niemcy na trwałe stały się największym problemem dla każdego, kto rządził w Paryżu. Pierwszą receptą było szukanie sojuszników. Jeszcze pod koniec XIX w. Francja zawiązała sojusz z Rosją. Tak bardzo go potrzebowała, że przywódcy postępowej republiki bez mrugnięcia okiem zaakceptowali przyjaźń z monarchią absolutną, jaką było wówczas Imperium Romanowów. Potem udało się im dokooptować do sojuszu wiecznego wroga od czasów wczesnego średniowiecza – Anglię. Dzięki temu III Republika, ponosząc ogromne straty, pokonała Niemcy podczas I wojny światowej. Jednak te błyskawicznie odzyskały siły witalne i pod rządami Adolfa Hitlera stały się jeszcze groźniejsze.

Paryż znów starał się to równoważyć za sprawą sojuszy. Tyle tylko, że rządzący Związkiem Radzieckim Józef Stalin, nie dał się do współpracy z Francją nakłonić. Wybierając na koniec taktyczny związek z Hitlerem. Jeszcze nim to nastąpiło we francuskiej koncepcji strategicznej rolę dawnej Rosji, jako przeciwwagi dla Niemiec, przejęły na wschodzie: Polska, Rumunia i Czechosłowacja. Jednak nawet połączone siły tych krajów nie dorównywały dawnemu potencjałowi państwa carów. Świadomość tego wręcz paraliżowała koleje, francuskie rządy. Choć w 1938 r. Czechosłowacja gotowa była walczyć, w Paryżu postanowiono ją poświęcić i oddać Niemcom, byle tylko odwlec wybuch wojny. Również we wrześniu 1939 r. na zachodnie nie ruszyła ofensywa, bo nikt nie wierzył, że Polska stawi długo opór, jak niegdyś olbrzymia Rosja. Starano się więc zachować nienaruszone siły na decydujące starcie podczas wojny obronnej. To przyniosło III Republice klęskę jeszcze większą niż w 1870 r.

Gdy II wojnę światową wygrały Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i ZSRR osłabiona Francja musiała odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Wszystko było w niej inne. Niemcy zostały podzielone na dwa państwa i znalazły się pod nadzorem USA oraz Związku Radzieckiego. Stary Kontynent przestał pełnić role politycznego i gospodarczego centrum świat. Co gorsza, zagrażała mu sowiecka ekspansja lub alternatywnie całkowite podporządkowanie USA. Dla rządów IV Republiki, a następnie prezydenta Charlesa de Gaulle’a wyjściem z sytuacji stawał się karkołomny manewr. Śmiertelny wróg – Niemcy musiały zostać bliskim przyjacielem i pomóc w zbudowaniu wspólnoty europejskich państw. Na co też zgodził się kanclerze Konrad Adenauer. Dzięki tej współpracy V Republika odzyskała swą mocarstwowość. Mogła się uwolnić zupełnie spod wpływów USA, a jednocześnie komunistyczne zagrożenie nigdy nie okazało nazbyt realne. Poza tym w czasach Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, w kwestiach politycznych centrum decyzyjne niezmiennie znajdowało się w Paryżu. Kolejni kanclerze RFN akceptowali ten stan rzeczy. Ukoronowaniem tego były narodziny pod koniec 1991 r. Unii Europejskiej za sprawą Traktatów z Maastricht.

W tym czasie V Republika znajdował się u szczytu swej potęgi. Opierała ją na własnym arsenale jądrowym, najpotężniejszej na wschód od Bugu armii, bardzo wydajnej energetyce zdominowanej przez elektrownie atomowe. Do tego należy dorzucić nowoczesną infrastrukturę i przemysł. W tym czasie francuska gospodarka bez kłopotu nadążała za niemiecką. Unią Europejską de facto rządził wówczas triumwirat. Tworzył go partnerski układ Francja-RFN, z ostatecznym głosem w kluczowych kwestiach po stronie tej pierwszej, a uzupełniała Wielka Brytania, jako siła równoważąca wspominany tandem. To, że stabilne i bardzo korzystne dla całej Unii rozwiązanie zawaliło się po dwóch dekadach, nie jest winą Francji. Acz V Republika do tego zdarzenia, na własne nieszczęście się przyczyniła.

W momencie jednoczenia się Niemiec w Paryżu odżyły obawy, że nadmiernie wzmocniona RFN wyrwie się z pęt, jakie dobrowolnie na siebie nałożyła za czasów Adenauera. Jednym z motywów przyśpieszenia europejskiej integracji, stało się stworzenie nowych. Poza układem z Maastricht prezydent François Mitterrand, Jacques Delors i ich doradcy ekonomiczni dorzucili unię monetarną. Kanclerz Helmut Kohl musiał na nią przystać w zamian za zgodę na de facto wchłonięcie NRD przez Niemcy Zachodnie. Euro winno zapewnić Francji stabilną walutę, opartą na sile niemieckiej gospodarki, a zarazem ściślej związać Niemców z UE. Tymczasem zadziałało jak turbodoładowanie dla niemieckiego eksportu. Od początku XXI gospodarka RFN zaczęła rosnąć jak na drożdżach, co przyśpieszyła ówczesna reforma rynku pracy. Tymczasem we Francję uderzyło jednocześnie kilka pechowych zbiegów okoliczności. Przemysł krajów UE (poza niemieckim wspartym przez euro) zaczął przenosić się do Chin. Wejście do Unii państw Europy Środkowej dodatkowo wzmocniło gospodarkę Republiki Federalnej, bo w tych krajach niemieckie koncerny ulokowały produkcję potrzebnych im podzespołów. Jednocześnie tania siła robocza, napływająca na zachód z nowych państw Unii, wpłynęła na zahamowanie wzrostu płac. Francuzi powoli biednieli, musząc jednocześnie zmagać się wciąż z nowymi problemami, jak choćby radykalizowaniem się mniejszości muzułmańskiej oraz napływem migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu.

Do równoważenia siły Niemiec coraz bardziej V Republika potrzebowała współpracy z Wielką Brytanią. Aż nagle ta postanowiła opuścić Unię. Gdy to nastąpiło, szok i wściekłość na dłużej zaciemniły w Paryżu obraz sytuacji. Rozpoczynający wówczas swą prezydenturę Emmanuel Macron zaczął wprost tryskać pomysłami, jak przebudować Unię. Każdy prezentował się efektownie i prowadził do odbudowy nadszarpniętej pozycji Francji. Kanclerz Angela Merkel uprzejmie pozwalała się swemu młodszemu przyjacielowi do woli wyhasać, po czym kolejne decyzje zapadały niezmiennie po myśli Berlina. Doszło nawet do tego, że powstał plan stopniowego wygaszania we Francji reaktorów atomowych, by zastąpić je OZE oraz …elektrowniami gazowymi.

To, jak bardzo osłabło znaczenie i wpływy V Republiki dopiero dociera do świadomości jej elit. Ostatecznym kubłem zimnej wody okazało się zawarcie sojuszu wojskowego przez USA, Wielką Brytanię i Australię. Towarzyszyło temu zerwanie przez tę ostatnią kontraktu na dostawę francuskich łodzi podwodnych, wartego 40 mld USD. Fajerwerki wściekłości nad Sekwaną pokazały przede wszystkim bezsilność V Republiki. Dziś jest ona już zupełnie osamotniona. Wielka Brytania odpłynęła od Europy i nie będzie przeciwwagą dla Niemiec. Balansujące na krawędzi bankructwa Włochy i Hiszpania od dawna demonstrują, że ich ambicje ograniczyły się do walki o wypłatę kolejnych transz unijnych funduszy. Czego gwarancję daje, z racji swej siły gospodarczej, Berlin. Niektórzy w Paryżu, jak Marine Le Pen roją sobie, iż można odnowić sojusz z Rosją, zupełnie jak pod koniec XIX w. Tyle tylko, że dla prezydenta Putina oczywistym partnerem do interesów i rozgrywek o wpływy w Europie Wschodniej są kolejni kanclerze Niemiec. Jednym słowem słabnąca Francja jest dziś tak samo samotna, jak Polska. To zaś powoduje, że Berlin uznaje ją za równorzędnego partnera już tylko werbalnie i przez wzgląd na dawne czasy. „Kolejny raz widać, że para francusko-niemiecka na czele Europy to mrzonka. Niemcy prowadzą swoją politykę, a Francja musi się do niej dostosowywać i iść za Niemcami jak mały pudelek. To pokazuje upadek naszego znaczenia” – ogłosił w połowie marca tego roku publicysta Ivan Rioufol, podczas debaty na antenie telewizji „C-News”.

Nagły wybuch entuzjazmu kandydatów na nowego prezydenta Francji po orzeczeniu polskiego Trybunału Konstytucyjnego to właśnie efekt uświadamiania sobie, jak bardzo upadło znaczenie V Republiki w Unii. Znając francuskie ambicje, musi to być wyjątkowo bolesne odczucie. Tymczasem z możliwych, a zarazem mogących coś znaczyć sojuszników pozostała Paryżowi już tylko Polska.

Inne wpisy tego autora

Niemcy potrafią grać w zielone

Polski przemysł ma się słabo, za to niemiecki otrzyma kilkadziesiąt miliardów euro dotacji. Aplikowanych tak, żeby żadna z unijnych instytucji, stojących na straży uczciwej konkurencji,

Trudne dni dla Niemiec

„Dni Niemiec jako superpotęgi przemysłowej dobiegają końca” – twierdzi „Bloomberg”. Amerykańska agencja informacyjna może mieć rację, a to rodzi pytanie, co dalej z niemiecką demokracją?

Już za rok prezydencja!

Instytucja prezydencji UE sięga czasów Konrada Adenauera, który sprawował ją jako pierwszy. Od tamtego czasu instytucja prezydencji ewoluowała. Od wprowadzenia nowego systemu liczenia głosów w