Brukselscy bogowie uchwalili: żeby nie było zgonów. Albo nie, niech będą

Doceniasz tę treść?

Oni zwariowali. Oni są obłąkani. Parlament Europejski uchwalił właśnie rezolucję, żeby w całej Unii, na obszarach zabudowanych wprowadzić ograniczenie prędkości do 30 km/h., po to, by w 2050 roku nie było ani jednej śmiertelnej ofiary wypadku drogowego. Muszą nadrobić stracony czas – nie zrealizowano unijnego planu spadku liczby śmiertelnych ofiar wypadków drogowych pomiędzy 2010 rokiem a 2020 rokiem. Genialni planiści z Brukseli chcieli spadku o 50 procent, a udało się jedynie o 36 procent. Ci ludzie są nie tylko obłąkani w sensie stanu zbiorowego amoku, pobudzenia, rozhisteryzowania, ale są też zwyczajnie mało inteligentni. W Rumunii liczba ofiar śmiertelnych na milion mieszkańców wynosi 86 i jest to najwięcej w Europie. Tęgie łby nie przewidziały, że w takich krajach jak Polska, Słowacja, Bułgaria Rumunia, Węgry ludzie będą się dorabiać, kupować swe pierwsze samochody, często poniemieckie gruchoty, ich liczba na drogach się zwiększy i to także będzie miało wpływ na liczbę wypadków.

Teraz zbawcy ludzkości postawili przed nami kolejny ambitny cel. W 2050 roku liczba ofiar śmiertelnych wypadków ma wynosić zero, null, cero. Kto dożyje, ten nie zginie. Wiadomo, że zasadniczo można to osiągnąć tylko na dwa sposoby. Pierwszy to eliminacja ruchu na drogach albo też ograniczenie dozwolonej prędkość do takiej, jaką osiąga się krokiem spacerowym. Historia chyba nie notuje przypadku, by po zderzeniu dwóch żwawych pieszych, idących z prędkością 6 km na godzinę, ktoś poniósł śmierć. Bo przy większej to i owszem – biegł, potknął się, wyrżnął głową o chodnika krawędź i wiadomo: anielski orszak jego duszę przyjmie, uniesie ku wyżynom nieba. Sporną kwestią będzie to, czy był to wypadek drogowy. Z pewnością komunikacyjny. Podobnie będzie w sprawie śmierci z powodu zatoczenia się i upadku przez nastukanych.

Władcy Europy, póki co są jednak łaskawi i nie likwidują całkowicie ruchu drogowego. Chcą na razie ograniczenia prędkości w terenie zabudowanym do 30 km/h na godzinę. Powołują się przy tym na doświadczenia z Paryża i miast hiszpańskich, w których liczba śmiertelnych ofiar spadła o ileś tam. Jest więc mniej więcej tak: ponieważ w hiszpańskim Alicante mniej osób zginęło na drogach, w Brukseli wymyśli się, jak ma się jeździć w Kostomłotach, czy Spiskich Włochach na Słowacji. Wszytko to dla naszego dobra. Nikt nigdy nie słyszał, by władcy naszej Europy wprowadzili coś, by było nam gorzej. A niby co mieliby eurokraci powiedzieć: wprowadzimy ograniczenia, bo nam wolno, bo mamy poczucie boskiej mocy sprawczej, bo wielbimy to poczucie władzy, bo lubimy, jak wszyscy są korni i poddani i można ich też łupić mandatami, bo sądzimy, że wy motłoch to jesteście głupi i trzeba się wami opiekować, bo wy jesteście osoboludzkim plebsem specjalnej troski, więc będziemy was pilnować jak nadopiekuńcze matki-wariatki swoje dzieci na podwórku, bo jak to uda się wprowadzić, to znaczy, że będzie można narzucić wam kolejne ograniczenia i skrócić smycz, bo chcemy wam wbić do waszych durnych łbów, że my tu w Brukseli możemy was w tych waszych polskich czy rumuńskich wiochach urządzić, jak nam się żywnie podoba, bo jesteśmy histerykami/histeryczkami, bo mamy gdzieś czy będziecie bezsilnie tkwili w korkach, wlekli się i złorzeczyli. A jak wymyślimy, że za dużo osobopoddanych zabija się, wypadając przez okna, waląc się z rusztowań, to zarządzimy, że nie wolno stawiać budynków wyższych niż jednopiętrowe. Z badań naukowych dobitnie wynika, że wypadając z pierwszego piętra mamy znacznie większe szanse przeżycia, niż z drugiego, czy trzeciego. Z faktami i nauką się nie dyskutuje.

Kim trzeba być, by wymyślić, iż sprawi się, że w 2050 roku nikt nie zginie w wypadku drogowym? Zgadli Państwo – trzeba być Bogiem. I to jest ten drugi sposób. Trzeba zostać np. bogiem podróżnych Hermesem. To akurat by się nawet zgadzało, bo to także patron złodziei i oszustów. W Parlamencie Europejskim jest co najmniej 615 takich osobowładców z poczuciem boskiej mocy, bo tylu zagłosowało za rezolucją o maksymalnej prędkości w terenie zabudowanym. Brawo tym boskim osoboposłom, osoboposłankom z macicą bije każdy/każda głupek/głupkini aktywista/aktywistka miejski/miejska, każdy/każda ekspert/ekspertka od bezpieczeństwa. Aktywiści miejscy chcą, by ludzie nienawidzili jazdy samochodem i kierowców/kierownic, korzystali z komunikacji miejskiej nawet tam, gdzie jej nie ma, albo przesiedli się na rower. To ci fanatycy uważają, że miasto trzeba zorganizować tak, by babcia w Warszawie odwoziła w styczniu wnuczkę do szkoły rowerem, a wracając do domu, zgarniała z Obi łopatę do odśnieżania, a w Lidlu zgrzewkę wody. Zaś ekspert od bezpieczeństwa ze studia telewizyjnego pouczy tępego wójta i mieszkańców gminy na Podlasiu, czy Podkarpackiem jak mają u siebie zorganizować ruch na drodze. W wielu miastach europejskich już wyznaczono strefy bez samochodów. Teraz to dopiero jest bezpiecznie i ekologicznie. Starsi mieszkańcy zostali uwięzieni we własnych domach, bo taksówka do nich nie podjedzie, a zdrowia już nie starcza, by przejść kilkaset metrów do komunikacji zbiorowej. I dobrze, gdzie się dziady będą po mieście rozłazić i ślad węglowy za sobą pozastawiać. Niech siedzą w domach, grunt, że fajnie się po ulicy na deskorolce, czy wrotkach jeździ.

Ja w przeciwieństwie do ich boskich wcieleń europosłów nie mam pojęcia, z jaką prędkością powinno się jeździć po Radomiu, fińskim Kaksiauttanen, czy węgierskim Korosszegapati. Kto wie, może gdybym kandydował i został wybrany do tej brukselskiej świątyni mocy i mądrości, to też bym to wiedział, ale na razie jestem tylko zwykłym śmiertelnikiem, więc zastanawiam się, dlaczego z brukselskiego przymusu ktoś miałby się w nocy wlec przez Wolę Krzysztoporską 30 km na godzinę i dumam nad mentalnością pewnego pieszego poznaniaka, którego o 3 w nocy zobaczyłem, jak stał przed przejściem i czekał, aż mu się zazieleni. Dostałem swego czasu mandat za zbyt szybką jazdę przez wioskę w pobliżu szkoły. Czujny funkcjonariusz zapytał, czy nie widziałem znaku ograniczającego prędkość do 40 km/h, a ja jechałem ileś tam. Ależ tak panie policjancie, widziałem: Tola z lizakiem i wesoła gromadka dzieci zaraz wybiegną ze szkoły. O północy. No cóż, nie jestem tak prawidłowym Europejczykiem, jak ów poznaniak.

Okazuje się, że boska moc brukselskich nieśmiertelnych rozciąga się nie tylko na unijne drogi i pobocza, chodniki i torowiska, ale też na cały Teksas. Parlament Europejski uchwalił bowiem również liczącą sobie 10 stron rezolucję P9_TA(2021)0419 z dnia 7 października 2021 r. w sprawie antyaborcyjnego prawa stanowego w Teksasie (Stany Zjednoczone) (2021/2910(RSP)). Chodzi o to, że w Brukseli nie podoba się to, co ustanowiono w sprawie aborcji w Austin, gdzie mieści się kongres stanowy Teksasu.

Na pierwszych stronach Parlament Europejski uwzględnia m.in.:

  • komunikat Komisji i Wysokiego Przedstawiciela Unii do spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa z dnia 25 listopada 2020 r. pt. „Trzeci unijny plan działania w sprawie równości płci (GAP III) – Ambitny program na rzecz równouprawnienia płci i wzmocnienia pozycji kobiet w działaniach zewnętrznych UE” (JOIN(2020)0017
  • oświadczenie z Nairobi przyjęte dnia 1 listopada 2019 r. w 25. rocznicę Międzynarodowej Konferencji na temat Ludności i Rozwoju (ICPD25) pt. „Accelerating the Promise” [Przyspieszenie spełnienia obietnicy], a także zobowiązania krajowe i partnerskie oraz wspólne działania ogłoszone na szczycie w Nairobi,

etc., etc. Tego jest kilkanaście punktów.

Po tych kilkunastu punktach Parlament Europejski przez 6 stron ma na uwadze. (Zabrakło liter w alfabecie, by oznaczyć, co boscy Brukselgowie mają na uwadze). Potem od strony 6 do 10 Parlament Europejski przez 29 punktów rezolucji przyłącza się, potępia, solidaryzuje się, wyraża zaniepokojenie, oczekuje i wzywa. A kogo, o co wzywa? A np.:

  • rząd Stanów Zjednoczonych, aby położył kres opartym na gratyfikacji systemom egzekwowania zakazów aborcji przez państwo lub obywateli, które rodzą atmosferę lęku i zastraszenia;
  • wzywa rząd stanu Teksas do szybkiego uchylenia SB8, aby zapewnić bezpieczne, legalne, bezpłatne i dobrej jakości zabiegi aborcyjne oraz aby wszystkie kobiety i dziewczęta miały do nich łatwy dostęp;

Tak się to ciągnie przez ponad 10 stron. Ktoś to wszystko przygotował. Ktoś wygrzebał jakieś oświadczenia z Nairobi  (ICPD25), oświadczenia Komitetu ds. Likwidacji Dyskryminacji Kobiet i Komitetu ONZ do spraw Praw Osób Niepełnosprawnych, sprawozdanie  Instytutu Guttmachera z września 2019 r. pt. „Abortion Incidence and Service Availability in the United States, 2017” [Liczba aborcji i ich dostępność w USA], potem to wszystko spisał, przetłumaczył na 28 języków i powielił w tysiącach egzemplarzy. Oni się w tym Teksasie po tej rezolucji, po tym ciosie nie podniosą. Unia im, tym Teksańczykom utnie. Może nie finansowanie, ale na pewno coś.

Oni zwariowali. Oni w tym Parlamencie Europejskim są obłąkani. To nie pierwszy w dziejach przypadek zbiorowego szaleństwa, stadnego wzmożenia, ekscytacji, czasami przechodzącej w ataki histerii, śmiechu, czy niepohamowanego tańca. Co się takiego dzieje, że zdrowi na umyśle ludzie, na wskroś mieszczańscy i stateczni, owszem głupsi niż przeciętni obywatele, ale przecież nie aż tak, by mówić o jakichś masowych klinicznych przypadkach, a co najwyżej pojedynczych, nagle doznają takiego poczucia boskiej mocy sprawczej, potrzeby misji, by zbawiać nie tylko poddanych z Europy, ale nawet teksańskich wieśniaków – rednecków? Jak dochodzi do tego, że osiąga się taki nadzwyczajny stan ducha? Teorii jest wiele.

Niegdyś takie przypadki tłumaczono spożyciem sporyszu – grzyba halucynogennego, który w mące i ziarnach się lęgł. W średniowieczu mówiono o porażeniu Ogniem Świętego Augustyna. Zatrutym zdawało się, że mogą latać, jak aniołowie więc np. wchodzili na dzwonnice i rzucali się w dół nielotem. No i wiadomo: anielski orszak niech ich duszę przyjmie, uniesie ku wyżynom nieba. Inni tańczyli całymi dniami w konwulsjach, stąd też wziął się taniec Świętego Wita. W innych przypadkach chodziło o ukąszenie przez tarantulę. W średniowiecznych Włoszech pląsano więc przy dźwiękach specjalnego tańca – taranteli, by pozbyć się z krwi jadu. W nomen omen Strasburgu niejaka Frau Troffea wyszła pewnego pięknego lipcowego dnia Roku Pańskiego 1518 na ulicę i zaczęła tańczyć, tańczyć jak nie przymierzając jaka głupia z piosenki Lady Pank. Po tygodniu balowało już z nią 400 osób, aż biedacy zaczęli umierać z wyczerpania. Ten przypadek także tłumaczono sporyszem, ale też histerycznym zbiorowym odreagowywaniem trudnej rzeczywistości i klęsk jak głód, czy zaraza. Może w samym Strasburgu coś nadprzyrodzonego, wyjątkowego jest? Jakiś genius loci – demon, który zawładnął tym miejscem, bo dokładnie sto lat wcześniej – w roku 1418 też doszło do zbiorowych szaleńczych pląsów. Są też teorie dotyczące tego, że jeśli w jednym miejscu, nawet przypadkowo zbierze się odpowiednia liczba osób niezrównoważonych psychicznie, to przekroczona zostaje masa krytyczna i inni ze strachu, chęci przypodobania się, naśladowania przyłączają się i zachowują podobnie. Wspominał o tym XIX wieczny niemiecki lekarz Justus Hecker autor pracy „Czarna śmierć i plaga tańca”

Jak jest w przypadku Parlamentu Europejskiego czy to w Strasburgu, czy Brukseli oraz innych instytucji i biur unijnych, to na razie uczeni jeszcze nie odkryli. Może w grę wchodzi wiele czynników naraz – coś jak sporysz jest w tych potrawach serwowanych na unijnej stołówce. Może też Brukselą, Strasburgiem i Luksemburgiem (tam w latach 1374–1376 też panowała epidemia choreomanii – opętańczego tańca) zawładnęły owe demony. Wydaje się jednak, że najbardziej racjonalne tłumaczenia dotyczą histerycznego odreagowywania stresu związanego z poczuciem zagrożenia, strachu przed klęską i zarazą oraz zebrania się w jednym miejscu zbyt dużej liczby wariatów. Masa krytyczna przekroczona – wariaci/wariatki wymyślają, a reszta oportunistów z tchórzostwa i lizusostwa się podporządkowuje.

Inne wpisy tego autora