Polscy dyplomaci i politycy, gdy przychodzi do rozmów, interakcji z tym zagranicy zapominają o istnieniu pewnego słowa. Jest nim „nie”. To słowo jest bardzo pożyteczne, bo od niego można zaczynać większość negocjacji. I na nim kończyć. Wypowiedziane w odpowiednich okolicznościach z właściwym tonem, mocą i natężeniem pozwala zaoszczędzić mnóstwo czasu, energii i pieniędzy. Oczywiście wtedy dyplomatom i politykom przepadają kochane pieniążki z zagranicznych diet i to może być jeden z powodów, dla których się tego słowa nie używa, tylko w nieskończoność międli niektóre proste sprawy. I tak w czasie negocjacji z partnerami z Izraela na pytanie, czy zamierzamy zaspokoić urojone roszczenia majątkowe, można odpowiedzieć: nie, i płynnie przejść do następnego punktu rozmów. Nawet kawa nie zdąży ostygnąć.
Tymczasem my z uporem maniaków wiecznie się tłumaczymy i próbujemy przekonywać. Pryncypia dotyczące ostatniej awantury na linii Polska–Izrael są dość proste. Część z nich wyłożył były minister spraw zagranicznych Radek Sikorski i ku memu zdumieniu zrobił to tak dobrze, że chyba ja nawet bym lepiej nie potrafił. Warto więc je przytoczyć. W wywiadzie dla Onet redaktor Węglarczyk reprezentujący szkołę dyplomacji i dziennikarstwa polegająca na uniżoności wobec silniejszych i Zachodu oraz pogardy wobec słabszych i Wschodu, przedstawił własny sposób na załatwienie sporu i powiedział: Czy tego nie można było załatwić w taki sposób, żeby wypłacić jakieś odszkodowanie, choćby symboliczne, organizacjom, które reprezentują ofiary, również nieżyjące, Holokaustu. Mielibyśmy sprawę załatwioną. Na to usłyszał w odpowiedzi od Sikorskiego: Nie rozumiem pana stanowiska, panie redaktorze. Polska miałaby za mienie swoich obywateli wypłacać odszkodowanie jakimś organizacjom, które mianowały się przedstawicielami byłych polskich obywateli? Niby z jakiej racji? Węglarczyk tłumaczy, że mianowały się, gdyż nie ma świadków, bo nie przeżyli. Na to Sikorski: To na jakiej podstawie miałyby być dokonywane przelewy i komu? Organizacjom ze Stanów Zjednoczonych, które palcem nie kiwnęły w sprawie polskich Żydów czy Stanom Zjednoczonym, które już dawno wzięły pieniądze na odszkodowania dla swoich obywateli? W księgach wieczystych nie ma kategorii mienia katolickiego, protestanckiego czy żydowskiego. To sprawa między państwem polskim a jego obywatelami, byłymi lub obecnymi. Czy Watykan ma prawo do mienia bezspadkowego zmarłych katolików w USA, czy w Izraelu? Przecież to absurd.
II Rzeczpospolita nie dzieliła prawnie swych obywateli podle rasy, pochodzenia etnicznego czy wyznania religijnego. Co innego np. takie Niemcy albo ostoje i jutrznie wolności i demokracji jak Stany Zjednoczone czy Szwecja. W tych krajach dzielono ludzi wedle rasy albo np. też wedle płci i dlatego w ostoi równości i braterstwa, czyli Francji, kobiety nie miały praw wyborczych. III Rzeczpospolita też nie dzieli swych obywateli, także tych, którzy zginęli w Zagładzie i wszelkie próby mówienia o tym, komu się jaki majątek należy ze względu na pochodzenie etniczne, powinno traktować się jako obrzydliwe, odpychające, nikczemne akty rasizmu. Nad nędznymi propozycjami Węglarczyka przekupywania jakimiś grosikami, ochłapami nawet nie ma co się rozwodzić.
Kolejną pryncypialną sprawą jest to, że Polska nie ma żadnego obowiązku – ani politycznego, ani moralnego, uzgadniać swych praw z kimkolwiek za granicą. (Pomijam powinności związane z przynależnością do międzynarodowych organizacji, instytucji jak choćby Unia Europejska, bo te kwestie należą do innego porządku etc). Argumentowanie, iż należy się konsultować w takich przypadkach jak nowelizacja Kodeksu Postępowania Administracyjnego, gdyż zmiany dotykają też obywateli innych państw, uważam za bałamutne czy zwyczajnie głupie. Pewnie 99 procent polskich praw może też dotyczyć cudzoziemców. To jednak nie znaczy, że gdy ustalamy prawo dotyczące np. pedofilii, to powinniśmy je uzgadniać z niemieckimi klubowiczami, BBC, brytyjskim dworem królewskim, posłami i ministrami francuskimi, czy krewnymi i spadkobiercami Jeffreya Epsteina.
Nie ma też najmniejszej potrzeby wynajmowania jakichś kancelarii prawnych, agencji PR i robienia wielkich kampanii, które miałyby tłumaczyć Izraelczykom, czy Amerykanom, na czym polegają zmiany w polskim KPA albo dlaczego nie będziemy zaspokajać roszczeń urojonych. Nie. I tyle. Od tego jest to słowo „nie”, właśnie od tego, by nie wydawać bez sensu moich, naszych pieniędzy. Czy komuś naprawdę wydaje się, że izraelski MSZ i jego opętany szef Jair Lapid nie wiedzą, o co w tej nowelizacji chodzi? Nie. Trzydzieści lat tłumaczenia się i wiecznego usprawiedliwiania starczy. Przestańmy udawać, że chodzi o jakąś sprawiedliwość, czy inne wyższe racje. „Gdzie są pieniądze?!” – przez całe swe życie wrzeszczał Lapid.
Polska nie ma też żadnego obowiązku odnoszenia się delikatnie do jakiegoś państwa, gdy jego ministrem spraw zagranicznych jest jakiś psychopata, nikczemnik i kłamca. To jest problem Izraela i to ten kraj musi sobie sam poradzić z Lapidem. Gdy formował się rząd AWS i Unii Wolności, kandydatką na minister kultury była poseł z Łodzi Iwona Katarasińska-Śledzińska. Wtedy na jaw wyszły jej paskudne, antysemickie teksty z 1968 roku. Była młoda, głupia to i podle i głupio napisała. Poseł po wielokroć zmazała swe winy durnej młodości, ale minister kultury już nie została. To Izrael i jego obywatele muszą poradzić sobie ze swoim ministrem i przyszłym, miejmy nadzieję, niedoszłym premierem.
To, co mówi Lapid to nie jest kwestia pomiędzy Polską a Izraelem, ale od teraz to tylko i wyłącznie wewnętrzna sprawa Izraela i tak należy ją traktować. My co najwyżej możemy próbować pomóc Izraelowi i jego obywatelom wybrnąć jakoś z tej kompromitującej ich sytuacji. Zawsze wolno nam mówić, że kochamy wszystkich Izraelczyków, tylko nie tego kłamcę i podleca, i oświadczać ile się da i gdzie się da, że jeden psychopata nie jest w stanie zniszczyć przyjaźni i wzajemnego szacunku. To, że Jair Lapid jest zwykłym łgarzem, to w Polsce dobrze wiemy. Wbrew temu, co twierdzi, Polacy nie zabili żadnej jego babki. Rodzina Lapida pochodzi z Bałkanów i Rumunii i obie babki zmarły w Izraelu. W niemieckim obozie zagłady w Auschwitz zginęła zaś Hermiona Lampel, prababka Lapida wysłana na śmierć w transporcie z Serbii. Niech nikt nie da sobie wmówić, że oto wykształcony człowiek, dziennikarz nie zna historii Zagłady, że nie wie czyje były obozy, kto w nich mordował. Lapid nie przejęzyczył się, mówiąc o prababce zamiast babce, nie stosował żadnych metafor, uproszczeń i uogólnień mówiąc, że zabili ją Polacy. On świadomie z rozmysłem podle łgał. Podobnie nie stosował metafor, gdy mówił, że „setki tysięcy Żydów zginęło w Polsce, nawet nie spotykając niemieckich żołnierzy”. Zwyczajnie łgał i insynuował dla politycznej korzyści, dla kariery. Uznał, że te łgarstwa dobrze się sprzedają, przekładają na głosy, na wpływy. Największa izraelska gazeta i serwis informacyjny „Izrael Hayom” twierdzi, że teraz Lapid wypisuje swe brednie dlatego, że wie, iż rząd PiS jest nielubiany w Europie, więc przypuszcza, że ataki na nasz kraj pomogą w relacjach z Unią. „Izrael Hayom” uchodzi za propagandowe ramię byłego premiera Benjamina Netanjahu. Nie szkodzi. Skoro w Izraelu piszą, że minister spraw zagranicznych Lapid łże i miota bredniami dla korzyści i z politycznego wyrachowania, to znaczy, że tak jest. I polski rząd tak to powinien traktować, a nie wdawać się w dyskusje i próbować rozróżniać cienie i niuanse izraelskiej duszy.
Lapid zaczynał tak jak ojciec, również minister, od kariery dziennikarskiej, a znany został z pisania w „Yedioth Ahronot” cotygodniowych felietonów pod wspólnym tytułem: „Gdzie są pieniądze?”. I trzeba uznać, że tak mu zostało, to go interesuje najbardziej, plus władza i wpływy i tak go trzeba traktować. Panie Lapid: w Polsce nie ma dla pana żadnych pieniędzy. Jak pan chcesz, to szukaj ich pan w Niemczech i w Rosji, która jest prawnym spadkobiercą Związku Radzieckiego. Tego kraju, który rozpoczął II wojnę światową w sojuszu z Hitlerem, tego kraju, który zagarnął Stanisławów, Lwów, Tarnopol, Brześć i wszystkie żydowskie sztetle na wschód od Bugu i cały pozostawiony przez ofiary Zagłady majątek. Więc pisz pan na Kreml. Lapid oczywiście tego nie zrobi, bo to tchórz. Tchórz nie w przenośni, tylko w takim normalnym znaczeniu tego słowa. W 1982 roku odbywał obowiązkową służbę wojskową w Brygadzie Pancernej Kfir. W czasie akcji podczas wojny w południowym Libanie doznał ataku duszności, więc ewakuowano go i do działań bojowych już nigdy nie wrócił. Niby dostał ataku astmy wywołanego kurzem i pyłem wznieconym przez lądujący helikopter. A może to był atak paniki, taki zwykły ze strachu. Objawami paniki – nagłego ataku leku są duszności, łomotanie serca, poty etc. I tej wersji się trzymajmy – Lapid ze strachu miał atak paniki. Każdy dekownik kryjący się za plecami innych mówi, że coś mu dolega, a tymczasem to tylko zwykły strach.
Ten człek jest skompromitowany nawet w oczach Amerykanów i o tym trzeba też przypominać. Na 4 lipca Dzień Niepodległości Stanów Zjednoczonych opublikował w mediach społecznościowych życzenia, opatrując je flagą Liberii. Przypomina amerykańską, ale jest na niej tylko jedna gwiazda zamiast 50 i ma 11 pasów, a nie 13 symbolizujących kolonie, które podniosły się przeciwko Wielkiej Brytanii
To, co w sprawie Lapida może zrobić Polska, to tylko pomóc Izraelowi się go pozbyć. Szanujemy naszych przyjaciół, serce nam się ściska, gdy widzimy, jak się z nim meczą i wolno nam namawiać ich, by wyrzucili tchórza, nikczemnika i kłamcę, który kompromituje Izrael. Polska ma chyba jakieś służby, hę? Jakichś wpływowych przyjaciół w Izraelu, którzy mogą być głosem rozsądku w sprawie tego opętanego podleca. Jest klan Netanjahu z juniorem Jairem, synem byłego premiera Benjamina, który prowadzi swe bardzo popularne podcasty i przecież mógłby nieść prawdę o Lapidzie. Chyba mamy dostęp do jakichś farm trolli internetowych, znamy uczciwie skorumpowanych dziennikarzy, którzy opiszą pana Lapida tak jak na to zasługuje. Wyobrażam sobie, że ktoś w Alejach Szucha, gdzie jest siedziba MSZ ma jakieś pojęcie o tym, jak prowadzić politykę zagraniczną.