Czy GROM powinien zabić Gatesa i dlaczego?

Doceniasz tę treść?

Biorąc pod uwagę „jakąś” doktrynę bezpieczeństwa, to właściwie czemu nie. Jestem demokratą i za równością wszelaką, więc uważam, że my Polacy, też powinniśmy móc zabić sobie jakiegoś cudzoziemca, jak nam się on nie spodoba, a nie tylko jacyś Amerykanie, Rosjanie, Izraelczycy, Brytyjczycy, Francuzi albo zwykli Chińczycy czy Persowie etc. Może i GROM jako JW 2305, w przeciwieństwie do Seal Team 6, nie zajmuje się takimi sprawami, ale wzmianka o nim tytuł chwytliwszym czyni, więc sobie ją wstawiłem. A poza tym, jakby co, to nie szkodzi zapytać. Ale niby czemu w ogóle mielibyśmy tego Gatesa zabijać? No cóż, jakaś kara, temu Billu Gatesu i z naszej strony się należy. „Nie mówię o karze śmierci” – by zacytować klasyka, Stanisława Tyma, Instruktora KO z filmu „Rejs”, który komentował wykrycie w damskiej toalecie napisu „głupi kaowiec”. (Młodzieży wyjaśnię, że kaowiec – instruktor kulturalno-oświatowy to za PRL był taki animator kultury tyle, że wtedy nie trzeba było mieć studiów, by dmuchać balony i prowadzić pląsanie na tarasie hotelu).

 

Gwiazda Billa Gatesa gaśnie i jest już w błocie utytłana, co mnie bardzo cieszy i to nie tylko dlatego, że zazdroszczę mu majątku – jest większy niż mój, ale za to, iż myślał, że jest Bogiem i tak się zachowywał. Należy do tych pysznych, aroganckich władców świata, którzy uważają, że mają prawo zafundować ludzkości jakiś „nowy ład” czy „wielki reset”. Że to, iż zarobili miliardy dolarów, jest dostatecznym powodem, by mogli się wymądrzać i narzucać innym, jak mają żyć. Kiedy to piszę, być może upada właśnie gwiazda kolejnego miliardera, który ma tyle pychy, co pieniędzy – Bloomberga, który wymyślił, że oduczy ludzkość palenia papierosów i spożywania słodyczy. Właśnie na jaw wychodzą jego podejrzane układy z Chińczykami. Gates uważał, że nie powinniśmy jeść mięsa, znacznie mniej podróżować, cały czas kontrolować swój ślad węglowy, a przede wszystkim dawać się nieustająco szczepić, a on nam już zorganizuje te szczepionki, które będą prawie tak dobre, jak jego system Windows 3.1 z 1992 roku.

Pewne dylematy moralne są bardzo trudne do rozstrzygnięcia. Z jednej strony mamy setki milionów czy wręcz miliardy ludzi pozbawionych dostępu do najbardziej podstawowych usług medycznych i leków. Z drugiej strony bogacz zbawiciel, który na swym helikopterze zlatuje z nieba i po dogadaniu się z jakimiś do cna skorumpowanymi reżimami rozdaje strzykawki i woła: „Chodźcie, chodźcie murzyniątka, biały Mzimu zstąpił i on ma tu dla was wszystkich, jak leci, w fiolkach specjalną substancję szczęścia i zdrowia”. W filmie Francisco Coppoli „Czas Apokalipsy” jest taka scena, gdy grany przez Marlona Brando pułkownik Kurtz opowiada kapitanowi Willardowi (Martin Sheen) o szczepieniu wietnamskich dzieci przez armię amerykańską. Gdy wojskowi lekarze opuścili wioskę, zjawia się komunistyczna partyzantka Wietkong i każdemu dziecku obcina tę rękę, w którą zrobiono zastrzyk. Potworny czyn i potworny imperatyw moralny: może i bez tych waszych cudownych amerykańskich szczepionek dzieci będą chorować i umierać, ale to są nasze dzieci, więc wara wam Jankesi od nich.

Nie ma wątpliwości, że bogaty świat powinien pomagać biednym, chorym, głodującym. Nie ma też wątpliwości, że w samym systemie pomocy, sposobie jego realizacji jest coś fundamentalnie złego, iż mimo dziesięcioleci wysiłku, bilionów dolarów, wciąż na świecie są strefy piekła, jądra ciemności jak u Conrada. Może te wszystkie międzynarodowe organizacje, ci wszyscy celebryci i aktorzy od pomocowych akcji, dobroczyńcy jak Gates, czynią więcej szkody niż dobra. Może pomaganie wybranym, szczęściarzom, którzy wygrali na loterii, utrwala podziały i procesy, które właśnie te miliony ludzi utrzymują w nędzy. Nie rozstrzygam, ale może ta cała wielka praca na rzecz innych, wymaga ciszy i pokory, jak u sióstr zakonnych prowadzących szpitale na całym Czarnym Lądzie. One nie zlatują z nieba helikopterem z darami jak Piaskowy Dziadek, nie goszczą w studiach telewizyjnych, ani na okładkach czasopism. Nie brylują na bankietach i w czasie dobroczynnych aukcji. Pracują służki boże i nikt nic o nich nie wie.

Tymczasem na jaw wychodzą konszachty wielkiego filantropa Gatesa z osławionym pedofilem Epsteinem, który wedle byłych pracowników miliardera miał mu pomóc zdobyć Pokojową Nagrodę Nobla. Może to tylko pomówienia, ale kilka rzeczy wiadomo na pewno. Gates zadawał się z pedofilem Epsteinem już po tym, jak ten po raz pierwszy został skazany za organizowanie dziecięcej prostytucji. Bywał u niego w rezydencji, a także na „wyspie orgii” – posiadłości Epsteina na Karaibach, gdzie pedofil urządzał swe imprezy, na których dzieci i nieletni „zabawiali” gości. To Epstein zorganizował też w 2013 roku Gatesowi spotkanie z byłym premierem Norwegii Thorbjornem Jaglandem, wówczas przewodniczącym Komitetu Pokojowej Nagrody Nobla. Pedofil i Gates polecieli do Strasburga, gdzie mieszkał norweski polityk i działacz. Na spotkaniu były premier poznał Gatesa z ludźmi z think tanku IPI zajmującymi się wielkimi projektami z dziedziny ochrony zdrowia. Po wizycie w Strasburgu z fundacji Gatesa na konto IPI zaczęły płynąć miliony dolarów, które miały pomóc w wyeliminowaniu polio. To nie są plotki, spekulacje, insynuacje. To wiadomo na pewno. Podobnie jak to, że Gates nie mógł nie wiedzieć o ohydnych praktykach Epsteina, bo zadawał się z nim nawet już po tym, kiedy pedofil miał pierwszy wyrok na karku. Gates to nie był naiwny redneck z Oklahomy, który przyjechał do wielkiego miasta i oszołomiony bogactwem i sławnymi ludźmi wokół, gębę oniemiały rozdziawił. Byli współpracownicy miliardera twierdzą, że ten zerwał kontakty z Epsteinem, dopiero kiedy żona Melinda mu z wałkiem nad łbem stanęła i jazgotać zaczęła. Gates miał jednak, wedle relacji byłych pracowników, takie parcie na Nobla, jak dziennikarze na bufet po konferencji, więc rozstanie z Epsteinem zajęło mu dużo czasu. Teraz rozstaje się też z żoną, którą przez lata zdradzał ze współpracownicami. Ale przecież nie dlatego mielibyśmy go ewentualnie skasować.

Wyobraźmy sobie kolejny odcinek Jamesa Bonda z tytułem, dajmy na to, „Słońce gaśnie nad Radomiem”. Fabuła jest taka: miliarder, jeden z najbogatszych ludzi świata (taki, który całe państwa mógłby sobie kupić) owładnięty jest obsesją na tle klimatu i uważa, że na Ziemi robi mu się zbyt ciepło, więc trzeba ją ostudzić, bo inaczej ludzkości grozi zagłada. Poza tym zimno konserwuje, a on chciałby sobie dłużej pożyć – tyle, co rekiny w Oceanie Arktycznym Zaczyna więc pracować nad projektami geoinżynierii, które mają być przeprowadzone na granicy atmosfery i przestrzeni kosmicznej. Chodzi o sprawienie, by mniejsza ilość promieniowania słonecznego docierała na Ziemię, dzięki czemu klimat się ochłodzi. Dlatego też wielkie balony wynoszą ładunki z węglanem wapnia (zwykła kreda) i rozpylają go w stratosferze, tak, by przyćmił Słońce. Projekt kontrolowanych zaburzeń stratosferycznych nosi kryptonim ScoPEx. O pomysłach i planach miliardera szaleńca dowiaduje się brytyjski wywiad MI6, więc wysyła swego agenta 007, by w imieniu jej Królewskiej Mości odstrzelił wariata, który umyślił sobie, że Słońce przesłoni. Po wielu przygodach na wszystkich kontynentach, szalonych pościgach, paru biblijnych stosunkach z paniami, James Bond dopada wreszcie pod Radomiem psychopatę o wyglądzie licealnego prymuska i odwala go. Publika w kinie bije brawo, a Bond dostaje kolejne order i na tle zachodzącego, nieprzesłoniętego węglanem wapnia Słońca, oddala się, trzymając rękę na tyłku agentki polskiego wywiadu.

Część z tej opowiastki to fikcja. Ale tylko ta o Bondzie. Reszta to prawda. Ci, którzy wierzą w teorie spiskowe i twierdzą, że wszystkie dziwne, niepokojące, niepasujące do ich postrzegania świata opowieści, to tylko teorie spiskowe, niech sobie sprawdzą. Otóż Gates finansuje taki eksperyment i w czerwcu chciał rozpylić w stratosferze węgiel wapnia, by sprawdzić, czy tak można Słońce przesłonić. Na początek wszystko na bardzo małą skalę. Projekt na razie nie zostanie jednak przeprowadzony, bo wycofała się z niego Szwedzka Korporacja Kosmiczna SSC. Naukowcy przestraszyli się i zrezygnowali. Czy Gates przestraszył się, czy dalej będzie bawił się w Boga i umyślał sobie czy przyćmiewać Słońce, czy też nie przyćmiewać? Czy w takim przypadku my – w naszym imieniu polski rząd – miałby prawo wysłać na niego polskie służby, by popełniły mu ostrzegawczo samobójstwo, zanim nam coś rozpyli i przyćmi? W sumie… po głębokim namyśle, czemu nie.

No więc cieszę się, że gwiazda Gatesa gaśnie, a nasza – Słońce, ciągle świeci. Że póki co, psychopata z kompleksem Boga, który umyślił decydować sobie ile słonecznego światła mamy mieć, nie będzie łaził po telewizjach i mówił ludzkości, jak ma żyć. Że zdjęta zostanie z niego ta nadzwyczajna ochrona i będzie zbyt zajęty opędzaniem się od różnych międzynarodowych prokuratorów i tropicieli oskarżających go o różne niecne sprawki, by troszczyć się o całą planetę.

Inne wpisy tego autora