Brytyjskie gazety musiały na chwilę porzucić swą ulubioną ostatnio rozrywkę znęcania się nad Ursulą von der Leyen i Angelą Merkel oraz wyszydzania ich. A to za sprawa wywiadu, którego amerykańskiej stacji udzielili książę Harry i jego żona, telewizyjna aktorka Meghan Markle. Mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa pochylili się nad losem nieszczęsnej pary prześladowanej w Pałacach Buckingham i Kensington, w którym uwito jej gniazdko i żadne związki zawodowe się za nimi nie ujęły, ani nawet rzecznicy praw wszelakich. To cierpienie za miliony musiało być straszne. Ale ja nie o tym tylko o Frau Angeli Kasner, jak z miłością kanclerz Niemiec jest przez angielskie dzienniki nazywana. To nawiązanie do panieńskiego nazwiska nie jest przypadkowe. Chodzi o czasy, kiedy była jeszcze obywatelką socjalistycznego NRD – najbardziej ponurego państwa demoludów. Wyobraźmy sobie mariaż socjalizmu z niemiecką lekkością bytu i działaczką komunistycznych organizacji, które ją wychowywały. Co prawda wyszła za mąż jeszcze w czasach głębokiej komuny za kolegę z pracy Ulricha Merkela, ale to był kontrakt, bo chodziło o tanie mieszkanie, na które młode enerdowskie małżeństwa miały szanse. Chodziło też o to, że ślubni mogli pracować w miejscowościach, w których mieszkali. Panny i kawalerów partia i ludowa ojczyzna mogły zesłać na dowolną placówkę – nawet do Karl Marx Stadt, które było gorsze niż nasz kochany Radom.
Miłość do Ulricha trwała bardzo krótko i już od 1982 roku Angela była znów na wydaniu. Z jakichś jednak powodów, a może na pamiątkę wspólnego mieszkania, postanowiła zachować nazwisko po Ulrichu i po dziś dzień je nosi, choć w 1998 r., a więc już w czasach kapitalistycznego i rewanżystowskiego RFN, wyszła za mąż za Joachima Sauera. Frau Angela 35 lat swojego życia spędziła w swojej niemieckiej ojczyźnie ludowej, aż do chwili kiedy posiadacz jednego z najpiękniejszych nazwisk świata – Günter Schabowski, rzecznik komunistycznej enerdowskiej partii SED, przez pomyłkę ogłosił, że granice NRD i RFN są otwarte i wszystko się w krainie socjalistycznego szczęścia posypało, bo miliony ludzi rzuciły się na zachód, by zaznać kapitalistycznego wyzysku i walki klasowej.
Ale czemu Brytyjczykom zebrało się teraz na wypominki po szanownej Frau Merkel primo voto Kasner? A zwyczajnie mszczą się na niej. Z mściwą satysfakcją opisują jej klęskę szczepionkową i doprowadzenie do najgorszych antyunijnych nastrojów w Niemczech, jakie kiedykolwiek notowano. I w tym braniu odwetu znikł podział na zwolenników Brexitu i jego przeciwników, których jest zresztą coraz mniej. Ci pierwsi mają jej za złe knucie i próby nieuczciwego blokowania Brexitu. Ci drudzy uważają ją za jedną z osób, które do niego doprowadziły. Pamiętają jej upokarzanie Davida Camerona, niechęć do najmniejszych nawet ustępstw wobec brytyjskich oczekiwań, co w rezultacie doprowadziło do przeprowadzenia referendum i głosowania za opuszczeniem Unii. Z lubością więc opisują jej socjalistyczną przeszłość i działalność choćby w Freie Deutsche Jugend – takim komunistycznym, enerdowskim odpowiedniku Hitlerjugend, młodzieżowej przybudówce Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec. Nie stronią od sugerowania jej współpracy z enerdowska bezpieką Stasi, wskazując łatwość, z jaką jej rodzina mogła jeździć do Zachodnich Niemiec i to, że miała aż dwa samochody, podczas gdy inni czekali latami na swój przydział. Krasner nie była ot taką działaczką jak miliony, które koszarowano w tej organizacji i hodowano na wiernych poddanych reżimu. Angela wyjeżdżała nawet do Związku Radzieckiego na obozy, a więc musiała cieszyć się wyjątkowym zaufaniem. Niezależnie jednak od stopnia jej „umoczenia” w reżim i tego, czy była współpracownikiem bezpieki, to NRD miało ukształtować jej postawy polityczne. Wstąpienie dla tej córki pastora do chadeckiej CDU było równie naturalne, jak wcześniejsza działalność w komunistycznej FDJ.
Brytyjczycy twierdzą, że za fatalnymi decyzjami, które doprowadziły Unię do szczepionkowej kompromitacji stały dość nędzne motywacje. Merkel miała zaryzykować zdrowiem i życiem obywateli Unii, ale też Niemiec z powodu swej wiary w ponadnarodowe ideologie. Za bardzo pielęgnowanym wizerunkiem pulchnej, budzącej zaufanie, ubranej w nudny strój gospodyni domowej Merkel kryć się ma owładnięta internacjonalizmem marksistka. To stara miłość, co to nie rdzewieje, do sowieckiego systemu, który z 15 republik tworzył Związek Radziecki sprawiła, że dziś też kocha koncept 27 krajów spajanych w jedno państwo – Unię Europejską. Wiary w takie ponadnarodowe twory i podziwu dla nich młoda Merkel miała być uczona w komunistycznych organizacjach. I tak już jej zostało w wieku mocno postbalzakowskim. Filip Platov, szef działu największej niemieckiej gazety „Bild” pisze, że Merkel tak bardzo chciała zademonstrować wyższość brukselskiej biurokracji nad państwem narodowym, iż przedłożyła ideologię ponad praktyczne rozwiązania, które zapewniłyby szczepionki. Dziennikarz bulwarówki nawiązuje do rokowań jakie 5 państw Unii rozpoczęło jeszcze latem 2020 z potencjalnymi producentami szczepionek. Wśród nich były Niemcy. Szczepionki miały być kupione dla wszystkich państw Unii, ale wtedy Merkel uparła się i przeforsowała, by to Komisja Europejska przejęła negocjacje. Chodziło oczywiście o sukces Unii i jej byłej podwładnej Ursuli von der Leyen. Wszystko było już opisane i jaką katastrofą się zakończyło też wiadomo. Najdokładniej opisały to niemieckie media upokorzone tym, że najpotężniejsze państwo Europy tak fatalnie wypada w porównaniu ze Zjednoczonym Królestwem, które opuściło Unię. Zaś brytyjskie, dzięki pani kanclerz mogą, opisywać European Union jak Soviet Union. Według nich to całe 15 lat jej rządów jest ciągiem katastrof i to w wymiarze całego kontynentu. Jednak jakimś cudem udaje jej się lawirować i unikać odpowiedzialności. Zręczność w utrzymywaniu się przy władzy nie powinna być mylona ze sprawnością w jej sprawowaniu.
Już w 2008 roku jej odpowiedź na kryzys finansowy miała sprawić, że takie kraje jak Grecja czy Włochy stały się ekonomicznymi zombie. Właśnie minęła dziesiąta rocznica katastrofy w Fukushimie. Reakcja Angeli Merkel na tragedię w Japonii miała być wręcz paniczna. To wtedy zapadły decyzje o całkowitej rezygnacji z energii atomowej, której Merkel jako fizyk sama była wcześniej wielką zwolenniczką. Jednoczesne odejście od węgla musiało doprowadzić do Nord Stream 2. Po Gerhardzie Schroederze odziedziczyła wyjątkowo ciepłe relacje z Rosją i samym Putinem. I po raz kolejny okazało się, że ta stara miłość nie rdzewieje. Przeżywa kryzysy, jak choćby związane z atakiem na Gruzję czy Ukrainę, pomniejsze kłótnie o jakichś tam dysydentów i dziennikarzy, ale trwa. Tak jak projekt rury, którą popłynie do Niemiec rosyjski gaz. A może to tylko taka miłość jak do Ulricha Merkel, a właściwie to do taniego mieszkania na kredyt w NRD. Nieważne. Na dnie Bałtyku leży 10 miliardów euro i kanclerz Merkel nie zamierza ich stracić. A potem kolejne kochane miliardy są do podjęcia i żadna tam legendarna, mniemana europejska solidarność czy inne tego typu przesądy i sentymenty nie przeszkodzą.
W 2015 roku Merkel otworzyła granice Europy dla miliona imigrantów. Nie pytała o zdanie obywateli Unii. Drogi i szlaki kolejowe na kontynencie zostały zatkane przez niekończące się karawany. Nawet eurokraci, poza jakimiś gorliwymi neofitami, nie bronią już tej decyzji. Rok później jej upór w negocjacjach z Davidem Cameronem doprowadził do referendum. Upokarzany premier, by zachować twarz, musiał coś dać Brytyjczykom. Skoro nie mogą o niczym w Unii decydować, to niech decydują czy chcą w takiej Unii być. Kolejną porażką było przeforsowanie swej skrajnie nieudolnej minister obrony Ursuli von der Leyen na stanowisko przewodniczącej Komisji Europejskiej. Teraz płaci za to cenę nawet we własnym kraju, który nie może pogodzić się ze szczepionkową katastrofą. Ponad połowa Niemców uważa, że Unia nie radzi sobie z pandemią. Poziom szczepień jest kilka razy wolniejszy niż w Wielkiej Brytanii. Niemcy równają do europejskich outsiderów, choć tak bardzo przyzwyczaili się do roli czempiona. Tamtejsze media tak pobłażliwe wobec kanclerz też skazały ją na pożarcie.
„Der Spiegel” pisze wprost, iż państwo pod rządami Merkel stało się wręcz dysfunkcjonalne. Ullrich Fichtner porównuje Niemcy do Imperium Osmańskiego, które po czasach świetności przestało się rozwijać i uległo rozpadowi. Jeden z największych zarzutów dotyczy jej konserwatyzmu. Ta kwestia może być przedmiotem tysięcy wpisów, tak długich, że Internetu zabraknie, tym niemniej warto podjąć tę kwestię. Ja traktuję konserwatyzm jako wybór intelektualny, a nie ideologiczny. Nauka jest bardzo konserwatywna, pisałem o tym wielokrotnie. Jest jak gmach, na którego fundamentach buduje się kolejne piętra. Lewica odrzuca porządek i za każdym razem chce budować na nowo, zawsze z tymi samymi katastrofalnymi skutkami. Jednak paradoksalnie komuniści starego chowu, którzy sami głoszą postęp są jak najbardziej konserwatywni, ale w zupełnie innym znaczeniu tego słowa. Konserwatyzm Merkel nie wynika z uznania jakiegoś stałego porządku myśli, ale ze zwykłego oportunizmu, strachu, że zmiany, odstępstwa od ortodoksji spowodują upadek systemu. I takie są teraz Niemcy pod jej przewodem. „Ten bogaty kraj od dawna już nie ma celów wykraczających poza dzień dzisiejszy i wąską perspektywę, nie ma żadnych ambicji oprócz jednej – utrzymania osiągniętego dobrobytu, poziomu emerytur i wszystkich pozostałych przywilejów” – pisze Fichtner. Aż trudno uwierzyć, że tak bogaty kraj jest dopiero 34. na świecie, jeśli chodzi o dostęp do szybkiego Internetu. Symbolem „zacofania” Niemiec jest to, że producent samochodów elektrycznych Tesla jest dziś warty 2 razy więcej niż trzy niemieckie giganty motoryzacyjne: Daimler, BMW i Volkswagen.
To już ostania kadencja Angeli Merkel. Zapowiedziała, że po najbliższych, wrześniowych wyborach nie będzie już pełnić funkcji kanclerz. Słowa pewnie dotrzyma. Jest zmęczona, wypalona, pozbawiona energii. Pojawiają się spekulacje, że może zrezygnować jeszcze przed wrześniowymi wyborami. Brytyjczycy wyzłośliwiają się, wsadzają tyle szpil ile mogą, ale to nie znaczy, że nie mają racji. W Polsce oczywiście obowiązuje aksjomat, iż Merkel wielką przywódczynią jest, choćby dlatego, że sama doniosłość urzędu dodaje majestatu. Bądź co bądź lideruje największej potędze gospodarczej naszego kontynentu, najważniejszemu państwu wspólnoty, do której i my należymy. To, że przez 15 lat potrafi się utrzymać przy władzy świadczy, iż ma pewne niezwykłe talenty i zasługuje na podziw. W Europie lepsi są tylko Putin i Łukaszenka. Czy jednak Merkel rzeczywiście zasługuje na jakieś punkty za wysługę lat? Z naszej perspektywy pytanie jest proste: czy Europa jest w lepszym stanie, niż w 2005 roku, kiedy to zostawała „cesarzową Europy”? Bierzemy poprawkę na COVID, ale odpowiedź brzmi: nie. Unia, a tak naprawdę ją mamy na myśli, mówiąc: Europa, jest w znacznie gorszym stanie niż 15 lat temu i nie zmienią tego sukcesy pojedynczych państw. Nasza Wspólnota pogrążona jest w permanentnym kryzysie gospodarczym i społecznym, a teraz jeszcze skłócona i coraz częściej porzucająca zasady, na których była zbudowana. I to jest bilans Merkel.