Jak zostać antyszczepionkowcem?

Doceniasz tę treść?

To bardzo proste, choć w wykonaniu dość trudne. Wystarczy posłuchać tego, co opowiadają politycy i te dziennikarze (i to jest właśnie ta trudna część zadania), przyjrzeć się temu, co robią i przeanalizować. Niemcy właśnie ogłosili, że wstrzymują wszelkie przyjazdy z Wielkiej Brytanii, a to z powodu groźby rozniesienia indyjskiej mutacji koronawirusa. Tego samego dnia Hiszpania obwieściła, że akurat znosi wszelkie ograniczenia, bo właśnie rozpoczyna się sezon turystyczny, więc Chwalmy Pana Alleluja – przylatujcie wy funty brytyjskie i wy Wyspiarze, i nie szkodzi, że jesteście nosicielami indyjskiej zarazy, skoro jesteście też nosicielami kochanych pieniążków.

Dlaczego wariant indyjski powoduje w Niemczech takie wzmożenie sanitarne? Bardzo możliwe, że tam pilnie słuchano, co ma do powiedzenia Niedzielski, polscy epidemiologiczni celebryci z telewizji i te dziennikarze. Na marginesie, wypada zauważyć, że indyjski wariant koronawirusa nie jest rasistowski, w przeciwieństwie do chińskiego. Kiedy pojawił się wirus z Wuhan – chiński wirus, to Światowa Organizacja Zdrowia bardzo pilnowała, by go właśnie chińskim nie nazywać i nie stygmatyzować w ten sposób ludów Państwa Środka. Nie po to sobie chińscy komuniści ustanowili szefem WHO komunistę etiopskiego, by rasistowsko-chińskim wirusem w oczy ludzkość kłuć. Z indyjskim już tych problemów nie ma, choć podobno jest on super, hiper, turbo groźny. Płyną więc apokaliptyczne, hiobowe wieści z Indii, a liczby przerażają, o czym przerażeni dziennikarze donoszą, Merkel słucha Niedzielskiego i drzwi przed Brytyjczykami zamyka. Strach to wspaniałe narzędzie do trzymania za twarz i tylko zadawanie bólu lepiej się do tego nadaje. A wieści i obrazki z Indii świetnie się do szerzenia strachu i budowania atmosfery grozy nadają. Widzicie jak ludzie w Indiach na ulicy leżą i umierają. Jak nie będziecie się słuchać, nie będziecie się szczepić, nosić masek, tylko łazić po knajpach i nielegalnych weselach, to też tak, jak Hindusi skończycie.

Tymczasem jest tak: Indie mają 1,397 miliarda mieszkańców, czyli 37,5 razy więcej niż Polska z jej marnymi 37,6 miliona. W Indiach gęstość zaludnienia wynosi 470 osób na km kwadratowy, w Polsce cztery razy mniej – 112. U nas mamy dwie aglomeracje liczące więcej niż milion mieszkańców – Śląsk z Zagłębiem oraz Warszawę. W Indiach jest kilkadziesiąt, z których dwie – Bombaj i New Delhi mają razem więcej mieszkańców niż cała Polska. Wszelkie więc dane dotyczące liczby zarażonych czy zgonów trzeba widzieć w odpowiedniej skali. W szczycie pandemii mieliśmy ok. 34 tysięcy zarażeń dziennie. Gdyby w Indiach była taka zapadalność, to dziennie notowano by tam 1,275 miliona przypadków. Tymczasem liczba zarażeń w piku pandemii była ponad trzy razy niższa i wynosiła 400 tysięcy. Teraz sięga połowy tej liczby. W Polsce w szczycie pandemii odnotowywano po ok. 800 zgonów dziennie związanych z koronawirusem, a jednego dnia nawet 975. To tak jakby w Indiach było ich po 30 tysięcy dziennie, a najtragiczniejszego dnia – 36,5 tysiąca. Tymczasem nigdy nie było ich więcej niż 4,6 tysiąca. Indie mają wskaźnik zgonów na poziomie ok. 10 razy niższym niż kraje Zachodu – ok. 210 na milion mieszkańców. W Polsce ten wskaźnik wynosi ponad 1900, a w chowających się przed indyjską mutacją Niemczech – ponad tysiąc. I to się w najbliższym czasie na pewno nie zmieni, bo widać radykalne spadki. Indie, tak jak my, mają szczyt pandemii, którejś tam fali za sobą.

O manipulowaniu danymi z indyjskiego subkontynentu, o wykorzystywaniu ich do siania strachu i zaprowadzania reżimu sanitarnego na Zachodzie pisze m.in. „India Times”. Ekonomista i były członek rządu w australijskim stanie Wiktoria, Sanjeev Sabklok wskazuje, iż w Indiach dziennie umiera 27,5 tysięcy osób. W ciągu całego roku 2020 odnotowano 150 tysięcy zgonów, które powiązano z koronawirusem. To tyle, ile osób umiera tygodniowo z dowolnych przyczyn. W tym roku jest gorzej, ale i tak skala pandemii jest/była (Indie szczyt mają już za sobą) znacznie niższa niż w krajach Zachodu. Tak naprawdę nie trzeba znać aż tylu statystyk, by wiedzieć, jaka jest prawdziwa miara „indyjskiej apokalipsy”. Wystarczy wiedzieć, że Indie mają 1,4 miliarda mieszkańców, czyli ponad trzy razy więcej niż Unia Europejska. Oczywiście, że obrazki z Indii robią wrażenie – od tego są. Pustoszeją szpitale w Europie, więc może zabraknąć zdjęć z respiratorami, lekarzami w kombinezonach jak kosmici, zielonymi pulsującymi światełkami i budzącego grozę dźwięku pikania ilustrującego oddech. Trzeba więc pokazać Indie – biednych, chudych ludzi na łóżkach, przykrytych jakimiś spłachetkami z rurką obok obdrapanej butli z tlenem, który pewnie się właśnie wyczerpał. Może to brzmi cynicznie, ale na pewno nie jest nikczemne w przeciwieństwie do celowego rozsiewania strachu przez media i polityków i wykorzystywania do tego nieświadomości ludzi oraz obrazków biedy z kraju Trzeciego Świata. Dziennikarze w Polsce i Niedzielski mogą nic nie wiedzieć, ale Merkel to chyba ma jakiś wywiad – BND i ten powiedział jej, ilu ludzi w tych Indiach mieszka i że skala epidemii jest tam niższa niż w jej rodzinnym dawnym NRD i połączonym zeń RFN.

Oczywiście dziennikarze wiedzą coś tam na temat Indii – kolega z redakcji zagranicznej mógł im wytłumaczyć pewne sprawy, ale oni pominą cały kontekst. Nie chodzi o to, by przekazać informacje i zinterpretować je, ale by realizować misję. Te dziennikarze mają poczucie mesjanizmu, więc muszą nieść ziemskie zbawienie ludzkości. Oni nie pokazują świata, tylko ratują go przed zagładą globalnego ocieplenia, przed rządami populistów, przed faszyzmem, rasizmem i czym tam jeszcze. Oni muszą pilnować, by było mniej wypadków na placach zabaw, by spożycie nie rosło, a ojcowie więcej zajmowali się dziećmi i także prali i sprzątali. Są w tym tak natrętni, żałośni i groteskowi jak gorzelnik, który mówiłby, że wcale nie chodzi o produkcję i sprzedaż dobrej wódki, tylko o to, by pijący czuł się tak „jakby mu Jezus bosą stópką po gardle przeszedł”, by przytoczyć Wieniedikta Jerofiejewa. Teraz zaś dziennikarze razem z naukowcami, lekarzami i politykami ratują ludzkość przed apokalipsą koronawirusa. To dzieło tak wielkie, że można nakłamać, zmanipulować, straszyć, by zmusić ludność do posłuszeństwa i dyscypliny.

Stany Zjednoczone mają swojego Niedzielskiego. To mały, zasuszony, psychopatyczny staruszek, który nagle pod koniec swej długiej urzędniczej kariery stanął w świetle reflektorów, przed mikrofonami i obiektywami kamer i zaczął głosić prawdy objawione. To doktor Anthony Fauci, stojący w Stanach Zjednoczonych na czele specjalnego zespołu do walki z pandemią. Najgorszy typ – ani uczony, ani praktykujący lekarz, ani polityk, ani urzędnik w służbie obywateli. Starzec w służbie własnej próżności, którego sława i wpływ na świat przeminą, gdy skończy się pandemia. Więc jak u Goethego Faust: „Trwaj chwilo jakże jesteś piękna”, tak Fauci woła: „Trwaj zarazo”. Jeszcze w lutym 2020 r. całkowicie lekceważył zagrożenie, a w marcu mówił, że ci, co nie są zarażeni, nie powinni nosić masek. Nie było mowy o wprowadzeniu żadnych obostrzeń. Teraz mimo przyjęcia pełnej dawki (dwóch szczepień) nadal paraduje w maskach – dwóch naraz i opowiada, że trzeba je będzie nosić być może do 2024 roku. W tym jakaś logika jest: dwa zastrzyki = dwie maski na twarz. Aż go w końcu Biden, który jeszcze niedawno nawet występując online, twarz zasłaniał, musiał nieco przyhamować i schować, bo wariat zaczął mu szkodzić. Administracja Białego Domu zniosła zalecenie noszenia masek na zewnątrz.

Mam swoją teorię spiskową, dlaczego to zrobiono. Otóż na początku maja państwo Bidenowie – Joe i Jill – odwiedzili w Plains w stanie Georgia państwa Carterów – liczącego sobie 96 lat byłego prezydenta Jimma i jego 93-letnią małżonkę – Rosalynn. Spotkanie było na poły prywatne, więc hord dziennikarzy do domu Carterów nie wpuszczono. Kamery i aparaty fotograficzne ruszyły do boju dopiero wtedy, gdy Bidenowie przepisowo zamaskowani wychodzą od Carterów, idą do helikoptera i pozdrawiają nieobecny tłum wielbicieli. – A jak było u Carterów? – dopytują dynamiczni i niezłomni reporterzy. A było miło: ciasteczka, kawusia, pogawędka, a na koniec nawet pamiątkowe zdjęcie, które w sieci zamieścił Michaell Bechloss prowadzący bibliotekę Jimma Cartera i opisujący jego prezydenturę. Na ślicznej fotografii państwo Carterowie siedzą w fotelach, obok nich w przyklęku Joe i i Jill Biden. Wszyscy ze swoimi oryginalnymi twarzami, jakie im natura dała (i chirurg). Żadnej maski. I tak to wyglądało: Bidenowie siedzieli w tym małym pokoju, chuchali 96-letniemu Carterowi zarazą w twarz i na koniec jeszcze sobie zdjęcie zrobili. Wychodzą i cyk maseczka na twarz, by pospólstwo wiedziało, że jak nie będzie słuchać się, nosić to skończy jak Hindusi pod pustą butlą z tlenem. Mniej więcej 2 tygodnie później do mediów przedostały się zdjęcia z kuluarów Izby Reprezentantów pokazujące kongresmenów w swobodnych rozmowach. Nikt nie ma maski. Kilka dni temu pokazało się zdjęcie gubernator Michigan Gretchen Whitmer od Demokratów, która łamiąc własne rozkazy, wesoło upijała się w barze z niezamaskowanym, jak i ona, towarzystwem. Biden więc ostatecznie doszedł do wniosku, że nie ma co ciągnąć dłużej tej maskarady i wycofał zalecenie o zasłanianiu twarzy na zewnątrz. Tym niemniej maska stała się symbolem podziałów w Ameryce. Kto jest światły i postępowy, wierzy w naukę i głosuje na Demokratów, ten maskę nadal z ostrożności nosi i bez sprzeciwu na rozkaz zakłada. Kto jest tępym, wstecznym denialistą od Republikanów, ten maski nie nosi.

Wytyczne federalne to jedna sprawa. Druga to jak z pandemią radzą sobie czy też nie, poszczególne stany i co wolno, a co nie. Jak na razie nie spotkałem się z żadnym poważnym wytłumaczeniem tego, dlaczego nie ma praktycznie większych różnic w liczbie zarażeń i zgonów pomiędzy tymi stanami, w których były i nadal są duże obostrzenia, a tymi gdzie do sprawy podejście było niemal lekceważące. W Teksasie praktycznie wszystkie obostrzenia zniknęły ponad 2 miesiące temu i nie ma żadnej eksplozji zachorowań, a w Kalifornii są utrzymywane nadal i ten stan notuje takie same wskaźniki, jak Teksas. W oczy rzuca się tylko katastrofa w dwóch rządzonych przez Demokratów stanach: New Jersey i Nowy Jork, gdzie mimo podobnych wskaźników zarażeń co w pozostałej części kraju, proporcjonalnie liczba zgonów jest o 50 nawet do 100 procent wyższa niż w innych stanach. W skrócie: choć wcale nie najwięcej się zaraża, to najwięcej umiera. Tego nie tłumaczy nawet demografia, bo najstarszą populację ma Floryda – stan emerytów, w której proporcjonalna liczba zgonów jest niższa niż dla całych Stanów Zjednoczonych. Nikt też nie tłumaczy, dlaczego np. w Rosji i na Białorusi, mimo braku obostrzeń, nie ma hekatomby. Nie wystarczy powiedzieć, że tam są reżimy fałszujące statystyki, bo przecież gdzieś pokazałyby się nagrywane półlegalnie czy nielegalnie dramatyczne sceny ze szpitali, kostnic, cmentarzy – tak jak z Indii.

Po półtora roku nie znamy odpowiedzi na podstawowe pytania i nikt nie ma do przekazania żadnej spójnej informacji na temat pandemii. Wiemy, że w niektórych przypadkach choroba może mieć dramatyczny i tragiczny przebieg, a w innych zarażenie może minąć całkowicie niezauważone. Nie kwestionuję żadnych wyników badań pracy naukowców etc., tylko wskazuję na to, że póki co, nie mają one przełożenia na to, co robimy w skali całej populacji. Tak wiem: szczepimy, tylko że z każdą akcją propagandową, z kolejnymi opowieściami o potrzebie robienia tego, bo zaraz nadejdzie 4 fala, rośnie liczba sceptyków czy antyszczepionkowców. I o tym piszę, a nie o tym, że szczepionki to zło i szczepić się nie należy. Chodzi o postępującą utratę zaufania do ludzi, którzy głoszą bezwzględną potrzebę szczepień i jakoby wiedzą jak nas przez pandemię przeprowadzić. Otóż niestety, ale wydaje się, że nie mają bladego pojęcia. Od półtora roku stosowane są najprymitywniejsze z możliwych metody: zamykanie nas i naszych twarzy. Żeby chociaż powiedzieli: jedzcie marchewkę czy śledzie albo unikajcie ich, pijcie wódkę, mleko, albo właśnie nie pijcie, wystawiajcie się na słońce, albo chowajcie, łykajcie witaminę D czy smarujcie się płynem Lugola, a tu nic tylko dwa razy: zamknij się, morda w maskę i siedzieć w domu. Nie potrzeba do tego żadnych specjalistów, to ja nawet mogę wymyślić: zamknijmy wszystkich na 3 tygodnie i kto nie umrze, będzie żył. Decydenci w rodzaju Niedzielskiego nie mają nic do zaoferowania poza tym, że drogą losowania wybiorą: sztukę w teatrze można zagrać, a muzyki w tym samym teatrze już zagrać nie można (przykład autentyczny). Przez półtora roku nikt niczego innego nie wymyślił jak tylko lockdown.

Kakofonii całkowicie sprzecznych informacji towarzyszy też wysyp różnych gorliwych wyznawców segregacji i reżimów sanitarnych. Przykładów są setki, a kiedy to piszę, właśnie światu objawił się niejaki magister Zioło, kanclerz Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Otóż magister ten ogłosił, że studenci, którzy się nie zaszczepią, nie zostaną dopuszczeni do praktyk terenowych. To właśnie tacy obłąkańcy, jak Zioło czy profesor Simon (to ten od reklamowania masek), który najchętniej wyłapywałby nieszczepionych i kłuł ich przymusowo, sprawiają, że odmowa szczepienia staje się powoli czynem słusznym i szlachetnym. W 1957 roku Ayn Rand w swej książce „Atlas Zbuntowany” proroczo pisała, iż ci, którzy chcą leczyć i chronić chorych i słabych poprzez zajmowanie się życiem zdrowych, są zbyt niebezpieczni, by oddać im nawet zwierzęta pod opiekę.

Kilka dni temu jacyś obywatele dopadli Niedzielskiego pod domem i na klatce budynku, gdzie mieszka, zaczęli go zaczepiać, filmować i nachalnie odpytywać. Miło nie było, Niedzielski mógł się wystraszyć, więc zgłosił sprawę do prokuratury o nękanie. Ministrowi Niedzielskiemu, by go pocieszyć, na duchu wzmocnić, powiedziałbym tak: nasz rząd odnosi wielkie sukcesy na polu walki z nękaniem. Póki jednak nękanie nie spadnie o 47,4%, to zalecam mu wszelkie środki ostrożności. Najlepiej niech siedzi cały czas w domu, a jak już musi wyjść na miasto, to niech koniecznie dla własnego dobra zakłada maskę, by go nikt nie rozpoznał i utrzymuje dystans społeczny, bo w razie czego będzie miał większą szansę na ucieczkę.

 

Żeby nie było, że staram się zrazić do szczepienia się – oto prosto z Ameryki zachęta od samego prezydenta Joe Bidena i słynnego blogera YouTubera – Manny Mua:

Inne wpisy tego autora