Nocne Polaków o Unii rozmowy

Doceniasz tę treść?

Nie uciekniemy przed tym. Problem nie zniknie, gdy jak dzieci zamkniemy oczy, zasłonimy uszy, schowamy się do szafy. Będzie narastał, pęczniał, aż kiedyś wybuchnie nam w ręku, wystrzeli nam w twarz. I niestety na jednej eksplozji, która nas porani, się nie skończy, bo nie mamy do czynienia z jednorazową sytuacją, tylko z procesem, codziennym dzianiem się. Żeby ta nasza przemądrzała polityczna i medialna klasa nie wiem, jak się wiła i kłamała, to nie uniknie debaty na temat Unii Europejskiej – jej kształtu, zasad obecności w niej, sensowności członkostwa, perspektyw – upadku czy rozwoju, Polexitu, czy też trwania w niej, bo ubi te Gaius, ibi ego Gaia. Kto rozpocznie tę dyskusję, ten może nią zawładnąć, będzie miał szansę narzucić własny ton, swoje interpretacje i – jak to mówią eksperci od tego i owego – swoją narrację. Na razie mamy infantylne, głupie, egzaltowane, czasami wręcz oszukańcze przerzucanie się hasłami i pomówieniami na potrzebę chwili, pod wpływem bieżących wydarzeń z naszego zabłoconego i ugnojonego podwórka polityki. Takie histeryczne reakcje, gwałtowne, pod wpływem impulsu chlapane oświadczenia będą coraz częstsze. Od nas zależy, czy będziemy gotowi, czy też będziemy czekać, aż szambo samo wybije i dopiero wtedy zaczniemy się zastanawiać co zrobić. A stanie się to i nie ma, że boli, nie ma zmiłuj.

Mamy do czynienia z instytucją, która mówi nam, że jej prawa są ważniejsze niż nasze i 70 procent praw nam stanowi (o tyle należałoby więc w Polsce zredukować Sejm, Senat i odpowiednie instytucje, bo niby dlaczego mamy płacić parlamentarzystom za coś, czego nie robią). Dozwala bądź nie na to, co można sobie uchwalać w Rzeszowie, czy Lublinie i w największym skrócie mówiąc, rości sobie prawo do bycia zwierzchnością wobec naszego państwa, naszych instytucji. Taki twór zasługuje więc na szczególne potraktowanie, na poważne rozważenie wszystkich aspektów jego funkcjonowania, a nie tylko na krzykliwe tytuły i paski w telewizjach wymyślane pod bieżącą polityczną młóckę. W takiej dyskusji nie może być tematów tabu, nie można tchórzyć, nie można bać się nagonki dziennikarzy, polityków i ciotek od europejskich wartości. Być może uniknęlibyśmy po 1989 roku mnóstwa błędów, gdybyśmy w 1987 roku zaczęli zastanawiać się, co będzie, jak upadnie blok wschodni, jak wpisany w naszą ówczesną konstytucję wieczny sojusz ze Związkiem Radzieckim przestanie obowiązywać, bo ów Sojuz się rozleci, albo zniknie zasada przewodniej roli PZPR. Broń Boże nie jestem aż taki Suski, by porównywać Unię z komunistycznym reżimem bloku sowieckiego. Chodzi o to, by wyobrażać sobie niewyobrażalne, by na owo niewyobrażalne być przygotowanym.

To, z czym mamy dziś do czynienia to wielka blaga, hucpa, szalbierstwo, a nawet zwykłe oszustwo. Żadna ze stron sporu o wypłatę pieniędzy na nasz Krajowy Program Odbudowy nie jest w stanie się do tego poważnie odnieść. A jest generalnie tak: oto jakiś sąd orzeka o czyjejś winie, czyimś złamaniu prawa. Na to jacyś urzędnicy wyłażą do mediów i zaczynają debatować: a to może powiesimy winowajcę, a może tylko wybatożymy, a może zabierzemy mu pieniądze i to jakaś grzywna będzie za karę, a jeszcze inny urzędnik na to, żeby nie przesadzać, bo się ten podsądny może zdenerwować i jeszcze jego kumple też się wkurzą. Na koniec pojawia się jeden ważniak i mówi tak: nagrzeszył zły człowiek jeden, kara wielka mu się należy, jakieś 70, albo ileś tam miliardów, albo tyłka wysmaganie, ale ja mam znajomości, pogadam z kim trzeba, to nie będzie płacił i się wypinał, tylko jakoś się dogadamy, albo paskudy co szkodzi, się pozbędziemy.

Dokładnie tak wygląda w Unii system sprawdzania praworządności, pilnowania porządku prawnego. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł, że jakaś tam izba sądowa w Polsce jest nieprawidłowa. Wcześniej oczywiście odbyło się wiele potyczek słownych i wzajemnych połajanek. Po orzeczeniu TSUE wyszedł urzędnik komisarz ds. gospodarczych Paolo Gentiloni oświadczył, że w takim razie za karę na wszelki wypadek wstrzymane będzie rozpatrywanie KPO i wypłata 58 miliardów euro. W teorii chodzi o pieniądze przeznaczone na odbudowę gospodarki zniszczonej pandemią. Brukselgowie mniemają więc, że mogą pozwolić, bądź nie pozwolić na odbudowywanie się gospodarki 38-milionowego kraju. Nawiedzeni i egzaltowani albo cyniczni i zakłamani nazywają to drugim Planem Marshalla. Po Gentilionim wychodzi unijny komisarz ds. sprawiedliwości, były wieczny belgijski minister (finansów, spraw zagranicznych, obrony) Didier Reynerds i oznajmia, że zaproponował, by Polska płaciła milion euro kary dziennie za nieposłuchanie się TSUE w sprawie tej swojej nieprawidłowej izby sądowej. Dlaczego milion, a nie dwa, trzy, albo 500 tysięcy? No bo tak, bo tak mu się uznało. W wywiadzie dla „Financial Times” Reynerds oznajmił, że kara powinna być wyższa niż ta za niesłuchanie się Brukseli w sprawie puszczy na granicy Polski i Białorusi – Białowieskiej. Tamta grzywna wynosiła 100 tys. euro dziennie, no to tak mu się teraz pomnożyło razy dziesięć i niech będzie milion. Jakaś tabelka z grzywnami jest? Jakiś taryfikator, czy można sobie z d…y wysokość kary wyciągnąć?  No i na koniec pojawia się jeszcze nasz ważniak, człowiek z koneksjami – Donald Tusk i oznajmia, że on w tej Brukseli ma znajomości, pogada z kim trzeba i załatwi, żebyśmy tych wszystkich kar nie płacili. Alleluja chwalmy Pana – Pana Tuska! Załatwi nam 58 miliardów euro, a może nawet milion dziennie, a jak tego ostatniego nie, to i tak wyłgamy się po małych pieniądzach z tej naszej niepraworządności.

Ja politycznie rozumiem taką propagandową blagę, ale ustrojowo jest to przecież nie do zaakceptowania. Żadne zaklęcia, żadne wielkie słowa głupich profesorów praw, stosunków zagranicznych, żadne patetyczne deklaracje o wartościach europejskich nie przykryją tego, że ów system pilnowania praw w wykonaniu Unii i jej członów, wygląda dokładnie tak, jak opisałem. Znacie Państwo jakieś miejsce, gdzie obowiązywałby taki system? Nie pytam tych, którzy mieszkają w posowieckich państwach Azji Środkowej. To wszystko to blaga, szalbierstwo, parodia, kpina, oszustwo. I w Brukseli nie chodzi też o to, czy, Polska ma tam jakąś izbę sądową, co w swojej własnej puszczy robi etc., tylko o to, że Polska ma nieprawidłowy rząd i te antydemokratyczne, bezczelne, uzurpatorskie akcje eurokratów nie skończą się, póki u władzy będzie nieuprawniony, nieochrzczony przez Unię PiS.

Polska jest kompletnie nieprzygotowana na takie sytuacje, bo Polska nie ma bladego pojęcia, jak wyglądać powinna taka organizacja jak Unia. Nie ma ten temat żadnego własnego zdania. Miota się w zależności od bieżącego zapotrzebowania od bałwochwalczego uwielbienia po groteskowe odgrażanie się zakończeniem unijnej okupacji. W tym, na co wskazuję, nie chodzi o to, czy powołano prawidłowo Izbę Dyscyplinarną, czy sędziowie zostali mianowani w odpowiedni sposobów – o te wszystkie spory, które rozrywają Polskę. Chodzi o to, jaki kształt ma Unia, do której należymy i czy taki komisarz Reynerds z Belgii ma prawo nam coś naliczać, czy nie ma takiego prawa. Wewnętrzne polskie kłótnie nie eliminują pytania, czy system kar może opierać się o ogólnie sformułowaną zasadę przestrzegania praworządności, jak chciałby jeden z profesorów prawa, czy też tylko konkretny czyn jest zagrożony konkretną karą, a nie taką, która się bierze z d…y brukselskiego eurokraty.  A może kary mogą sobie ot tak być na poczekaniu wymyślane, ale w takim razie powinniśmy byli wcześniej zgodzić się na urzędniczą uznaniowość.

Nie do zaakceptowania jest formuła, której Unia Europejska staje się zwierzchnością wobec Polski. Bałamutna, głupia, poddańcza jest koncepcja, iż skoro Polska wstąpiła do Unii, to teraz musi się godzić na jej regulacje. Skoro Polska wstąpiła do Unii, to Polska pisze unijne regulacje, jest jednym z 27 podmiotów, które decydują o ich kształcie, a nie posłusznym uczniakiem, któremu się je narzuca. To zupełne odwrócenie filozofii obecności w Unii. To nie my mamy jej słuchać, to ona ma słuchać nas. Oczywiście tak jak pozostałych 27 państw, to jest jasne. Każde z nich jest w Unii suwerenem, a nie poddaną prowincją. Decyzje muszą być wynikiem konsensusu, jakiejś wspólnej zgody – to także jest oczywiste. Ale dochodzenie do niej, ustępowanie na końcu nie oznacza braku własnych żądań, własnych celów i wizji. Nie oznacza braku asertywności i prób kształtowania tego, czym Unia jest, tylko bierne poddawanie się w systemie jakichś kar i nagród jak w szkole, czy w robocie.

Przez cały okres naszego członkostwa nie słyszałem o żadnej polskiej inicjatywie dotyczącej kształtu Unii. Zawsze tylko odnosimy się do tego, co formułują inni, jak choćby w sprawie unijnej armii (ta to by Afganistan dopiero zawojowała), dyrektywie o delegowanych pracownikach, której celem było zniszczenie konkurencyjności polskich firm transportowych, ewentualnie protestujemy jak teraz w sprawie jednostkowych rozstrzygnięć, które mogą dotknąć nas, bądź np. sojusznicze Węgry. A i tak robimy to nie z wierności zasadom, tylko ze słusznych obaw, że jak Węgrom coś zrobią, to potem nam. Polska nigdy też nie wystąpiła z inicjatywą, by odwołać jakiegoś szczególnie głupiego, niekompetentnego komisarza. Może i nie powinniśmy tego robić, ale pomyślmy -ot choćby przy okazji zemsty za Turów Jourovą, która ma czelność mówić o zaufaniu Komisji Europejskiej do Polski. Nikt tego nie rozumie? To Polska może mieć zaufanie do Komisji bądź nie mieć go, a nie na odwrót. Jourova musi odejść. Dlaczego tak wielki szkodnik, jak Timmermans miałby czuć się bezpiecznie, przesadzając wiecznie swój tyłek z jednego na drugi brukselski stołek, hę?

Unia zaczyna być dominującą siłą polityczną w Polsce, a my nie tylko nie mamy na nią wpływu, ale nawet nie wiemy jakiej Unii chcemy. Powiedzenie sobie, że jako państwa federacyjnego, albo wspólnoty państw narodowych, to za mało, by móc reagować na codzienne wyzwania. To brak wizji, opinii celów doprowadził m.in. do dzisiejszego sporu. Rok temu zgodziliśmy się na powiązanie praworządności z wypłatą funduszy. Może i dobrze, ale przecież zrobiliśmy to pod wpływem gorączki, ciśnienia chwili, negocjacyjnych słabości, a nie dlatego, że mieliśmy od lat wypracowaną strategię naszego członkostwa i zgoda na powiązanie wypłat i praworządności się w nią wpisywała. Rząd PiS przystał na mechanizm nie ze szczególnego umiłowania praworządności, bo tak umysł i serce podpowiadały, ale z taniego, szybkiego cwaniactwa, by trąbić o sukcesie i miliardami euro obywateli omamić.

Temat dotyczący tego, jak powinna wyglądać Unia, musi już na zawsze być otwarty. Dokładnie tak jak dotyczący tego, jakiej Polski chcemy. Na jej temat rozmawiamy namiętnie i zawzięcie, więc i o Europie, która ma tak przemożny wpływ na nasze życie, dyskutować musimy. Unia jest wszak wspólnotą obywateli, a nie komisji i rządów. Trzeba być też gotowym na wszystko i dlatego nie można wykluczać nawet najtrudniejszych kwestii jak choćby tego, jakie są warunki brzegowe, na których godzimy się na członkostwo, a kiedy mówimy non possumus.  Czy pozostajemy w niej do krwi ostatniej, nawet wtedy, gdy inni ją porzucili i tańczą nad jej padłem, czy też mamy jakiś plan ewakuacji? Tak wiem, ten ostatni temat jest szczególnie trudny, ale na nic nie jest za wcześnie, nic nie jest na wyrost. Uczymy 7-letnie dzieci czytać nie po to, by mogły poznać z książki przygody Kotka Psotka, ale po to, by za ileś lat zajmowały się poważnymi i trudnymi rzeczami i mogły funkcjonować w świecie dorosłych. Co tu jest do rozumienia?! Wszyscy modlą się, by wojna nie nadeszła, a jednocześnie szkolą na nią swą armię.

Tak, powinniśmy być przygotowani nawet na rozpad Unii. Być może dziś jesteśmy w 1984 roku i za 6 lat wszystko się rozsypie po tym, jak galopująca ku katastrofie marksistowska Hiszpania przestanie spłacać swe długi i zainicjuje efekt domina. Nie ma znaczenia czy ktoś chce, czy nie chce upadku Unii. To tak jakby gadać, że ktoś chce, by statek zatonął, bo wyposażył go w szalupy ratunkowe. Podobno sama rozmowa na temat Polexitu może okazać się samospełniającą przepowiednią i do niego doprowadzić. W takim razie głupcy nic nie zrozumieli z Brexitu. Do dziś powtarzają, że gdyby tylko premier Cameron nie pozwolił na referendum, to Wielka Brytania byłaby członkiem Unii. Aroganci, którzy uważają, że nie należy pytać ludu, bo może udzielić „złej” odpowiedzi – nie tej, którą jasno oświecone elity uznają za jedynie słuszną. To nie Cameron doprowadził do Brexitu, tylko brytyjscy obywatele i Unia. Napięcia, problemy związane z członkostwem Zjednoczonego Królestwa nie zniknęłyby tylko dlatego, że brytyjski premier jak dziecko zamknąłby oczy i zakrył uszy. Nie byłoby referendum Camerona w 2016 r., to może byłoby Johnsona w 2019 r. przy jeszcze większych emocjach, jeszcze głębszych podziałach. To wieloletnie procesy wyprowadziły Wielką Brytanię z Unii, a nie jednorazowy akt referendalny. Podobnie my poprzez niewypowiadanie słowa Polexit nie sprawimy, że problem zwany Unia Europejska rozwiąże się. Tak, UE w swoim obecnym kształcie, ze swoimi obecnymi zarządcami staje się dla całego Starego Kontynentu problemem i nie pomoże tu żadne gorliwe głoszenie doktryny o nieomylności Komisji Europejskiej.

Brak dyskusji o Unii oznacza też całkowite ignorowanie tego, co dzieje się w innych krajach, procesów, jakie tam zachodzą. To ciągle patrzenie na świat jakby prawdą było twierdzenie Fukuyamy o końcu historii i po wsze czasy europejskimi państwami władać mieli jak dziś gnuśni, zepsuci oportuniści nazywający siebie liberałami i wyznawcami europejskich wartości. Żadne histeryczne wrzaski o poplecznikach Putina nic nie zmienią, kiedy pewnego dnia obudzimy się w Europie z Francją Le Pen i Włochami Salviniego. Jaki kształt wtedy zacznie przybierać europejska wspólnota? Niewyobrażalne prawda? Tak jak upadek bloku sowieckiego, prezydentura Trumpa, czy wyjście Wielkiej Brytanii z Unii.

To mój kolejny tekst o potrzebie podjęcia wielkiej dyskusji na temat Unii. Powiedzmy mój wkład obywatela w nią. Jeśli nie teraz zaczniemy rozmawiać na ten fundamentalny dla Polski temat, to kiedy? Jeśli nie my to kto? Suski i Budka do harcowania wypuszczeni, rączy Sterczewski i Pawłowicz?

Inne wpisy tego autora