Pandemia strachu i chaosu

Doceniasz tę treść?

Poleję wazeliną: Tomek Wróblewski wrócił w wielkim stylu. W ostatniej audycji opowiedział o towarzyszącym nam, czy też raczej wpajanym od 20 miesięcy strachu. Wzniecany lęk jako motor zjawisk politycznych i społecznych, odwieczne narzędzie do sterowania ludami. Udał nam się ten współczesny strach – jest na miarę trzeciego tysiąclecia. Jeszcze nigdy tak niewielu nie potrafiło wystraszyć tak wielu czymś tak niewielkim. Świat nie choruje na koronawirusa. Świat choruje na strach.

Coraz bardziej narasta we mnie przekonanie, że mamy do czynienia z epidemią nie tyle zagrażająca zdrowiu fizycznemu, co psychicznemu, nie tkance naszych organizmów, co tkance społecznej, że niszczy ona nie płuca i mózgi, ale serca i umysły. Mamy do czynienia nie z zarazą COVID, ale strachu, obsesji, paranoi. Jeszcze nigdy w historii ludzkości nie padło tyle odniesień do nauki i prawdopodobnie nigdy nie byliśmy dalej od racjonalnego podejścia do bardzo konkretnego problemu. Rządcy zrobili bardzo dużo, by szerzyły się też najbardziej obłąkańcze teorie spiskowe, by tak wiele osób straciło zaufanie do naukowców, lekarzy, klasy władców i właścicieli świata. Każde podejrzenie, każda najbardziej paranoiczna myśl jaka może powstać w głowie szaleńców, jest dziś uzasadniona. Reptilianie opanowują Ziemię, w szczepionkach podawane są chipy, chodzi o depopulację – te twierdzenia mają w sobie nie mniej racjonalności niż to, co od niemal dwóch lat obwieszczają politycy i eksperci naukowcy od zdrowia masowego. Po 20 miesiącach przyglądania się, życia w tych krainach strachu i obsesji, wiem, że władcy świata nie mają bladego pojęcia, co robią, co działa, a co nie, co jest słuszne, a co nie. I to jest najłagodniejsza ocena, jaką mogę im wystawić – na wyrost, bo zakłada jakąś dobrą wolę. A polega ona na tym, że mają świadomość błędów, jakie poczynili, nie wiedzą jak się nich wycofać, jak się do nich przyznać, więc z tchórzostwa oportunizmu brną dalej. Jakoś tam ludzkie, choć w przypadku rządzących właściwie niedopuszczalne. Ale możliwe jest też inne wytłumaczenie tej całkowitej klęski w owej walce z pandemią. Władcy właściciele świata są bezdennie głupi albo bezdennie nikczemni i czynią światu to zło z wyrachowania.

Po 20 miesiącach wiem, że nic nie jest tym, czym być się zdaje. Czym jest? Jeszcze nie wiem, ale od stanu popierania izolacji, zamknięcia kraju wiosną ubiegłego roku, przeszedłem na pozycję odrzucania wszystkiego, co taki np. Niedzielski stara się mi wmówić. Dzień w dzień pakują mi teraz rządzący Polską całkowicie zakłamaną kampanię propagandową dotycząca szczepień. Kiedy mówi się, że 99 procent zmarłych na COVID-19 to osoby niezaszczepione, to jest to manipulacja na poziomie podłego kłamstwa. Chodzi bowiem o statystyki od początku roku, czyli obejmujące czas, kiedy szczepień nie było w niemal w ogóle, a dziennie umierało kilkaset osób, u których wykryto koronawirusa. Rządcy z pomocą sprzedajnych ekspertów strachem i kłamstwem chcą wymusić na nas określone zachowania. To nie jest kwestia tego, czy się szczepić, czy nie. To kwestia tego, jak nas się traktuje – smyczą, pejczem i kagańcem. Ktoś wymyślił, że ze społeczeństwem się nie rozmawia, tylko straszy i różnymi półlegalnymi, a czasami wprost bezprawnymi działaniami wymusza. Durnie nie widzą, że to nie działa? Że trzeba czegoś więcej niż nieustannej reklamy produktów czterech firm farmaceutycznych i grożenia, że się znów ludzi zamknie i nakaże im zasłanianie twarzy, jakby przestępcami byli. To chyba największa i najbardziej paranoiczna kampania „prozdrowotna” w dziejach. Nie odnoszę tego tylko do Polski, ale do całego niemal świata. Nie mówi się nic o nawykach, żywieniu, aktywności fizycznej, o wszystkich tych rzeczach, które budują naszą odporność, kondycję, pozwalają osiągnąć harmonię, dobre samopoczucie i elementarne zadowolenie z tego, że się po prostu jest. Szlag trafił całą medycynę rozwijaną od czasów Hipokratesa, chińska, czy hinduska. Wszytko wyrzucono do kosza. Zdrowie teraz zależy od zastrzyku i siedzenia w zamknięciu. To jest chore.

W opisie tego, czym jest pandemia koronawirusa, nie zgadza się nic. Nie ma żadnych spójnych przekazów, wyjaśnień, dlaczego coś się dzieje, albo i nie dzieje, działa, czy też nie. Opowieści sprzedajnych ekspertów są jak przekaz dnia w partiach politycznych. Dostosowane do bieżączki, zależne od zamówienia. Wszystko jest chaosem, niepewnością, żywym i zdechłym jednocześnie kotem Schrödingera, stanem ciągłego rozedrgania emocji, napuszczania jednych na drugich, niekreśloną magmą, snem wariatów.

Niech sobie każdy sam wyrabia zdanie, wierzy, w co chce i komu chce. Niech ma swoje mniemania i emocje (oj niech by mi się, który nawinął) i to chyba jedyny sposób, by nie popadać w dalsze obsesje. Nie ma żadnej jednej prawdy, żadnej oczywistości, żadnej naukowej spójnej opowieści, żadnego jednego sposobu. Każdy musi znaleźć sobie swój własny. Jedni się maskując, przyjmując kolejne dawki – np. czwartą jak w Izraelu, myjąc ciągle ręce i odkażając świat wokół siebie, inni zaś całkowicie lekceważąc wszystko, puszczając mimo uszu. Według mnie i tak niczego wytłumaczyć się nie da, więc trzeba zdać się na „czuja”, na instynkt. To racjonalniejsze niż słuchanie ekspertów. Mędrcy nie mają ni szkiełka, ni oka.

10 września Dania ogłosiła u siebie koniec epidemii. Zniosła wszystkie ograniczenia, kto się chce nakłuwać, niech się nakłuwa, kto nie, to nie. Nie ma izolacji, segregacji sanitarnej, obostrzeń. Jest tak jak 14 października roku 2019, 2018, 2017… Minął miesiąc. Liczba dziennie wykrywanych przypadków jest niemal dwa razy niższa niż w sierpniu, czy lipcu. Liczba zgonów podobnie jak latem 1-3 dziennie, czasami żadnego. Z epidemią pożegnała się tez Norwegia. Tymczasem po drugiej stronie globu – w Australii covidowy reżim dopiero się rozkręca. Szaleńcy zaprowadzają kolejne obostrzenia, tłuką ludzi na ulicach, strzelają do nich gumowymi kulami, wyciągają w nocy z domów za nieprawomyślne wpisy na Facebooku. A wszystko to, gdy wskaźniki zakażeń i zgonów są ponad 10 razy niższe niż w Danii. Ktoś może powiedzieć, że to dowód na to, iż strzelaniem do ludzi, pałowaniem ich, gazowaniem skutecznie walczy się z pandemią. Otóż niestety nic się nie zgadza. Reżim, zamordyzm zaprowadzono w sierpniu, a teraz w październiku liczba przypadków jest rekordowa – ok. 2 tys. dziennie. Mniej więcej 10 razy więcej niż lipcu i sierpniu przed zaprowadzeniem stanu pełzającej wojny domowej. Te dwa tysiące przypadków dziennie, kilka, kilkanaście zgonów to i tak kilka razy mniej niż w dowolnym kraju Europy. Wskaźnik umieralności na milion mieszkańców wynosi w Australii 58, w Danii 460, a w Polsce 2011.

Jak wytłumaczyć tak sprzeczne działania i rezultaty? Czy da się powiedzieć, że Australijczycy działają racjonalnie, a Duńczycy, Norwegowie stali się szurami, płaskoziemcami? Podobnie jest w przypadku Florydy i stanu Nowy Jork. Na Florydzie nie ma niemal żadnych ograniczeń, a liczba przypadków od czasu ich zniesienia spada i jest jedną z najniższych w USA. Tymczasem w Nowym Jorku reżim i COVID trzymają się dzielnie. W przestrzeni propagandowej nie pojawia się tez żadne wyjaśnienie takich przypadków jak Izrael, czy Wielka Brytania gdzie rekordowe wyszczepienie zbiegło się z rekordową liczbą zarażeń. Sprzedajni eksperci tłumaczą teraz, że szczepionka nie chroni przed zarażeniem, tylko przed ciężkim przebiegiem choroby. To przekaz dnia, na bieżące zamówienie, bo zimą, gdy szczepionki się pojawiły, wmawiano, że chronią właśnie przed zarażeniem się.

Nie chcę wdawać się w rozważania statystyczne, epidemiologiczne etc., bo się na tym nie znam i nie o to w całym mym wywodzie chodzi. Jakąś korelację dostrzegam, ale mogę się mylić. Nie mają znaczenia szczepienia, izolacje, maski. Jak ludność przechorowała, to jest zdrowa, a jak nie, to jest chora – przechorować musi i żaden zastrzyk i siedzenie w piwnicy nie pomogą. Jedno jest pewne: to jak przebiega epidemia, ile jest ciężkich przypadków, zgonów etc. zależy od bardzo wielu czynników, a nie tylko od zastrzyków i zaprowadzania reżimów. Mogę sobie tylko zgadywać od czego: od diety, stylu życia, pogody, genów, obyczajów?! Nie mam bladego pojęcia, a przez blisko 2 lata nikt na te pytania nawet nie starał się odpowiedzieć. Ale jest jeszcze gorzej. To wygląda tak, jakby władcom świata zupełnie nie zależało na naszym zdrowiu, jakby wcale nie o to chodziło w tym pandemicznym cyrku. Przez 20 miesięcy nikt nie powiedział mi co mam zrobić, gdy zachoruję. Ot boli głowa, węchu, smaku nie ma, oddycha się ciężej. Co mam wtedy zrobić, zanim zwalę się na łeb całej służbie zdrowia, by ta łaskawie udzieliła mi teleporady? Jak mam grypę to mniej więcej wiem: wypocić się, pochłaniać witaminę C, czosnek, i miód, i co tam jeszcze. Każdy ma jakieś  domowe sposoby. Mniej więcej wiemy co zrobić przy poparzeniach, zatruciu, złamaniu, co to jest bezpieczna pozycja etc. Od 20 miesięcy do zarzygania mówią mi, jakie to niebezpieczeństwo związane z koronawirusem na mnie czyha, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć, co robić jak już się paskudztwo przyplącze: wypacać się, czy schładzać, jeść ten czosnek, czy całkowicie wyeliminować, łyknąć coś z domowej apteczki czy nie? Do powiedzenia mają mi tylko jedno: ty i domownicy macie teraz siedzieć w domu.

Na potrzeby tej pandemii wymyślono też jedno pojęcie: choroba bezobjawowa. Nie chodzi o przypadek, w którym objawów nie jesteśmy stanie rozpoznać. Chodzi o przypadek, kiedy objawów w ogóle nie ma. Tak bezobjawowo to ja przeszedłem wszystkie choroby świata, nawet legionistów, beri beri, a także Tourette’a, przy czym ta ostatnia dopadła mnie teraz i to raczej z objawami, bo mam niepohamowaną ochotę kląć jak widzę tego… no… albo tego drugiego sprzedajnego… jak mu tam, wszyscy wiedzą, o kogo chodzi.

Ja mam własną teorię na temat tego, dlaczego tak dzieje się, jak dzieje się. Jest ona oczywista, spójna, piękna w swej prostocie i niemal wprost z zastosowania Brzytwy Ockhama się bierze. Ale o tym innym razem. Jeszcze nie teraz.

Inne wpisy tego autora