Ta scena obiegła wszystkie stacje telewizyjne świata. Joe Biden starczym truchtem podbiega po płycie lotniska do platformy ze schodami i zaczyna wspinać się do Air Force One. Potyka się raz, drugi, trzeci aż w końcu upada, ale podnosi się i żwawo pomyka do góry, do luku w swym samolocie służbowym. Wydarzenie jak wydarzenie. Nic wielkiego, potknął się raz, a potem znów, bo za szybko chciał wstać i pokazać jak to chyżo rwie się na prezydenckim szlaku. Mnie co prawda ten sposób poruszania się, który podpowiedzieli mu specjaliści od PR – propagandy, śmieszy, ów starczy trucht, który uprawia gdzie może, bo w ten sposób ma pokazać, jakim to energicznym, dziarskim starszym panem jest. Wygląda to trochę tak, jakby do toalety się spieszył. Umówmy się: nikt na co dzień nie podbiega tak do samolotu, mikrofonu, do czegokolwiek do kogokolwiek. Ani dzieci, ani wojskowi, ani sportowcy, ani pobudzeni substancjami. Sztuczne to, teatralne.
Kilka miesięcy wcześniej pokazywano inną scenę. Oto Trump schodzi po jakieś pochylni, kurczowo trzymając się poręczy, krok za krokiem stawia, stąpał jakby po lodzie, który w każdej chwili może pęknąć. Z boku ktoś go ubezpiecza przed upadkiem. Trump wyglądał pociesznie i nieporadnie. Sam potem tłumaczył, że skórzane podeszwy jego butów wyjątkowo ślizgały się po tej platformie i miał świadomość, że gdyby upadł, to wrogowie wpadliby w ekstazę. Żadne tłumaczenia nie pomogły. W studiach telewizyjnych zasiedli eksperci od chorób wszelakich, pewnie też patolodzy sądowi – specjaliści od przeprowadzania sekcji zwłok i… dawaj analizować i opowiadać, na co to Trump choruje, czego objawem jest takie chodzenie, czy ma zdolność do sprawowania urzędu i generalnie, kiedy będzie musiał władzę oddać albo kiedy umrze.
Te dwa drobne wydarzenia doskonale pokazują, jaki był i będzie opis obydwu prezydentów i ile wspólnego mają one z ich istotnością i polityczną rzeczywistością. To, że Biden ma kłopoty z panowaniem nad sobą, a zwłaszcza ze świadomością, jest oczywiste. W Polsce żadne główne media właściwie o tym nie wspomną. Te sprzyjające rządowi robią to w imię wyższego dobra – relacji polsko-amerykańskich, które PiS z nową administracją musi układać. To taka odpowiedzialna wrażliwość na domniemaną wrażliwość drugiej strony. Dla dobra Polski nie można sprawić, by Biden poczuł się dotknięty. Jakby to też wyglądało, gdyby nasza „dumna inaczej” dyplomacja układała się ze sklerotykiem. Milczą więc w imię racji stanu. Zaś media związane z opozycją nie robią tego, bo one czerpią z „najlepszych” zachodnich wzorców, a w Ameryce liberalni (w zachodnim sensie tego słowa) dziennikarze o demencji Bidena jeszcze mówić nie zaczęli.
Nie ma wątpliwości, że pierwsze dwa miesiące prezydentury to pasmo porażek i błędów, a czasami też wręcz katastrof, do jakich doszło choćby na granicy z Meksykiem, albo w zgrywaniu się na światowego lidera. Obwołanie przez Bidena prezydenta Rosji mordercą, ale nie takim co to reżim zaprowadził, rozkazy wydaje, ale niemal takim co sam do ludzi zza węgła strzela albo truciznę do kieliszka z szampanem wlewa, było aktem godnym różnych watażków afrykańskich, sierżantów, którzy ze swoimi bandami przejmowali gdzieś na Czarnym Lądzie władzę, dyktatorami zostawali i złorzeczyli wszystkim wkoło albo ostatnio prezydenta Filipin Rodrigo Duterte, który członków delegacji z Unii Europejskiej zwyzywał od, cytuję, pederastów, a Baracka Obamę nazwał skurwysynem i użył tego określenia nie w przenośni, ale w technicznym sensie tego słowa.
Co się temu Bidenu stało, że mu się tak wyrwało, tego nie wiem, ale efekt był żałosny. Putin zrewanżował się życzeniami zdrowia i każdy wie, co miał na myśli. Czy słowa o prezydencie Rosji były zaplanowane czy też był to niespodziewany efekt jakiegoś spięcia w mózgu instalacji, kto wie. Wywiad przeprowadzał z nim zatrudniony w stacji ABC George Stephanopoulos, propagandysta Demokratów, były szef propagandy Białego Domu za Clintona. Scenariusz rozmowy mógł być więc ułożony. Od czasu wymyślenia przez sztab Clinton opowieści, że Putin pracował na rzecz wyborów Trumpa, a ten jest jego marionetką, Demokraci konsekwentnie utrzymują bardzo twardy werbalnie kurs wobec Rosji. Co nie znaczy, że nie pobłogosławią w końcu gazowej rury Merkel Putin 2. Byłemu kanclerzowi Niemiec Schroederowi, teraz pracującemu dla prezydenta Rosji, z całą pewnością żadne sankcje nie grożą.
Twardą postawę zaprezentowała też administracja Białego Domu wobec Chin na szczycie w Anchorage. Być może Biden chce sprawić, by wszyscy zapomnieli o tym, że jako wiceprezydent u Obamy załatwiał z Pekinem swojemu synowi Hunterowi nadzwyczajne interesy. Nie wykluczam, że twardość wobec Chińczyków to też skutek gorączki bojowej, jaka ogarnęła Bidena i jego administrację, jakby jakiś rzut adrenaliny mieli. W każdym wieku może się zdarzyć i zbiorowości też może dotyczyć, co historia skrzętnie potwierdza. Wg mnie to część planu propagandowego. Chodzi o to, że Biden ma pokazać się jako energiczny, bezkompromisowy, twardy lider – przeciwieństwo gubiącego się staruszka, którego siły objawiają się w tak charakterystycznych dla demencji nagłych, niczym nieuzasadnionych atakach złości. Mylę się czy nie, to jedno jest pewne. Nic dobrego z tych napięć USA–Rosja, USA–Chiny dla świata nie wynika. Cieszyć się nie ma z czego, gęby rozdziawiać w zachwycie nie ma powodu. Jeśli tak ma wyglądać przewidywalność i stabilność, to ja zdecydowanie wolę chaos i nieprzewidywalność Trumpa. Sądzę jednak, że dość szybko poziom adrenaliny spadnie i pojawią się znane z czasów Obamy: zwykła gnuśność, bylejakość, obojętność i oportunizm.
Jeśli sprawy światowe zostaną pozbawione emocji, to nie zabraknie ich jednak lokalnie – na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Tłumy imigrantów z południa Ameryki pchają się do Stanów Zjednoczonych, jak Miller po szczepionkę spod lady. Zdjęcia z posterunków znad granicy przypominają te ze schroniska na Paluchu. Kraty, siatki, ścisk, ciasne boksy, w których pozamykane nie są psy, tylko tysiące dzieci zatrzymanych w czasie nielegalnego przekraczania granicy. W niektórych miejscach jest tych dzieci kilka, kilkanaście razy więcej niż wynosi „pojemność” przygranicznych placówek. Dzieciaki są wysyłane przez rodziny, prowadzone przez tzw. „kojotów”, którzy za pieniądze mają je przemycić do USA, ale często porzucają je na szlaku. Wielki biznes szmuglowania i handlu ludźmi znów kwitnie. Skoro można przemycać ludzi, to można i narkotyki albo broń.
Biden zafundował Amerykanom katastrofę imigracyjną na kształt tej, jaką sprowokowała w Europie w 2015 roku kanclerz Merkel. Prezydent Stanów Zjednoczonych zapowiedział ogłoszenie wielkiej amnestii dla nielegalnych imigrantów przebywających w Stanach Zjednoczonych, więc kto żyw pcha się w nadziei, że zdąży znaleźć się po drugiej stronie granicy na czas i zostanie nią objęty. Biden przywrócił też absurdalną praktykę „catch and release” polegającą na wypuszczaniu złapanych na próbie nielegalnego przekroczenia granicy i pozwoleniu im na pozostanie na terytorium USA, jeśli tylko zadeklarują, że chcą się starać o status uchodźcy. Termin sądowej rozprawy azylowej wyznaczany jest za 2–3 lata, a przez ten czas imigranci mogą przebywać na terytorium USA. Za Trumpa musieli czekać w innym kraju. Imigranci są więc wypuszczani i zwyczajnie znikają w wielkich Stanach Zjednoczonych. Za czasów Obamy ponad 90 procent tak wypuszczonych imigrantów nigdy nie stawiało się przed sądem.
Te decyzje Demokratów i Bidena nie wynikają z miłości dla bliźniego, ale z zimnej politycznej kalkulacji. To import elektoratu. Imigranci w pierwszym i drugim pokoleniu w większości głosują na Demokratów. Dzieci nielegalnych imigrantów urodzone w USA są automatycznie obywatelami tego kraju. W wielu stanach nie trzeba nawet okazać żadnego dokumentu potwierdzającego tożsamość czy prawo do głosowania. Zmiany demograficzne w strukturze etnicznej populacji Kalifornii czy Nowego Meksyku już „na wieczność” gwarantują zwycięstwa Demokratom. Jakieś domniemane „wyższe” motywacje to margines. Mieszkańcy stanów przy granicy z Meksykiem już odczuwają skutki prezydentury Bidena. Wkrótce szczęścia zaznają wszyscy, a to za sprawą największego w historii wszechświata planu wydatków, jaki szykuje Biały Dom.
Chodzi o bagatela cztery biliony dolarów. Żeby rozrzucić te racje szczęścia nie wystarczy już jeden helikopter. Potrzebna będzie ich cała flotylla, no i trzeba będzie też kupić od Chińczyków drukarki, żeby te wszystkie banknoty wyprodukować. (Wiem, wiem wystarczy na jakimś tam koncie Fed do „czwórki” dopisać 12 zer i kochane pieniążki są gotowe. Nawet ja umiem to zrobić: 4000000000000$). Tyle ma być przeznaczone na jakiś projekt dla niepoznaki nazwany infrastrukturalnym. Na koleje (a czy Państwo wiedzą, że Stany Zjednoczone nie mają ani jednego odcinka kolei wielkich prędkości), drogi, sypiące się wiadukty, porty, ulepszenie sieci elektrycznej przeznaczony ma być zaledwie bilion. Kolejne priorytety obejmują inwestycje w łącza szerokopasmowe, energię wiatrową i słoneczną, ale też budowę osiedli socjalnych, sieci przedszkoli, wielkie szkolenia dla pracowników zwłaszcza socjalnych, ogromne sumy na opiekę społeczną. Jest też projekt stricte rasistowski – dopłacania do czesnego tym, którzy mają „właściwy” kolor skóry czy pochodzenie etniczne. Chodzi oczywiście o niebiałych.
Wedle niektórych wyliczeń na wszystkie pomysły potrzeba będzie aż 7 bilionów. W samej administracji Bidena trwa wielki spór dotyczący priorytetów. Jedna frakcja chce jak największych wydatków na infrastrukturę. Przeciwnicy wskazują, że oznacza to głównie zatrudnienie dla białych z reguły mężczyzn, wykonujących prace na różnego rodzaju budowach. Ale dlaczego niby taka praca białych mężczyzn przy stali i betonie miałaby być ważniejsza od pracy kobiet w żłobkach, przedszkolach i na szkoleniach pracowniczych? „Washington Post” cytuje Heidi Shierholz, jedną z czołowych ekonomistek u Bidena: Jesteśmy przeciwni genderowym i rasowym uprzedzeniom każącym uznawać, że praca socjalna i opiekuńcza jest mniej warta niż ta z zeszłego wieku w gumie, stali i przy produkcji samochodów. Obecnie kluczowe zadanie polega na tym, że dla opinii publicznej i dla debaty w Kongresie musimy poszerzyć pole widzenia, aby ludzie zrozumieli, że inwestycja w opiekę społeczną jest inwestycją w infrastrukturę.
Council of Economic Advisers (CEA) – Rada Doradców Ekonomicznych, która jest częścią prezydenckiego Executive Office w National Equal Pay Day tj. Narodowego Dnia Równej Płacy (ludzie, trzymajcie mnie! Oni naprawdę coś takiego mają…) przeprowadziła w Białym Domu wielką debatę o potrzebie ogromnych inwestycji w pomoc społeczną. W starciu tytanów intelektu na razie wyraźną przewagę zyskują zwolennicy budowania przedszkoli zamiast mostów i dopłacania do czesnego słusznym rasowo uczącym się. Jak się wszystko skończy, na razie jeszcze nie wiadomo. Może jakimś kompromisem w stylu jedno przedszkole za jeden wiadukt, jeden dolar na zasiłek za jeden dolar na remont drogi.
W największym skrócie wszystko prezentuje się tak: oprócz 2 bilionów już wydanych na tarczę covidovą, teraz zostanie wydane między 4 a 7 bilionów dolarów na wielką odbudowę. W jakich proporcjach i na co – nie wiadomo, ale żeby na wszystko znalazły się pieniądze, planowana jest największa od 30 lat podwyżka podatków. W czasie realizowania owego projektu „Build Back Better” z nowych danin mają być zebrane 3 biliony dolarów. Wiadomo już, że z fabryki Forda w Ohio wiele nie skapnie, bo jak tylko pierwszego dnia prezydentury Biden obwieścił podwyżkę podatków, ta ogłosiła, że przenosi się do Meksyku.
Wiemy natomiast, jak może wyglądać wyrównywanie krzywd i szans, co również jest jednym z priorytetów Bidena, Harris i ich administracji. Pokazuje nam to miasto Evanston spod Chicago. Tam, kilka tysięcy czarnoskórych dostanie po 25 tysięcy dolarów reparacji za dyskryminację mieszkaniową. Muszą tylko wykazać, że ich przodkowie w latach 1919–1969 padli jej ofiarą. Jak to będzie wszystko sprawdzane, tego nie wiem. Być może w radzie miejskiej przeprowadzą coś na kształt Ustaw Norymberskich, które w III Rzeszy precyzyjnie określały kwestie rasowe i definiowały, kto jest Aryjczykiem, a kto Żydem. Jakoś trzeba ustalić, czy np. takiej księżniczce brytyjskiej Meghan Markle, gdyby mieszkała w Evanston, a której ojciec jest biały, to takie mieszkaniowe reparacje należałyby się, czy nie. Dziękujmy Bogu, że my mamy w Polsce PSL, a nie tych wariatów z Ameryki, bo dziś mielibyśmy wielką debatę o odszkodowaniach za pańszczyznę. Ale za tę naszą lewicę od Zandberga, Biedronia i Czarzastego, to już ręczyć nie można, więc być może rzucą hasło jakichś odszkodowań. Jacyś domniemani poszkodowani w przeszłości, zawsze się znajdą. Ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że za Evaston pójdą kolejne miasta, hrabstwa, stany, a potem Waszyngton.
Po dwóch miesiącach prezydentury Bidena mniej więcej wiadomo, co będzie ją określać. W największym uproszczeniu: stan jego zdrowia, co najmniej werbalna rywalizacja z Chinami i jednocześnie z Rosją, kryzys imigracyjny, który jak w Europie stanie się permanentny, wielkie projekty wydawania pieniędzy, które przebiją wszystko, co do tej pory znał świat no i agenda naprawiania krzywd, wyrównywania szans i nigdy niekończącej się walki z różnego rodzaju dyskryminacjami. Wszyscy wszystkich znienawidzą. Zobaczymy taki postęp, o jakim nie tylko filozofom, ale nawet wariatom się nie śniło.