Szalone postępy postępu

Doceniasz tę treść?

Cztery są dziś filary postępu: LGBT, niekontrolowana imigracja, feminizm zwany w niektórych kręgach równością płciową i pokrewne równości rasowe, kulturowe i w ogóle wszelakie oraz cenzura zwana walką z mową nienawiści i fake newsami. Jest jeszcze piąty jeździec apokalipsy – walka z globalnym ociepleniem, ale ten należy do innego porządku intelektualnego i zasługuje na szczególne względy.

 

Wraz z beatyfikacją inauguracją Joe Bidena wszystkie tamy pękły i wydaje się, że nic nie powstrzyma już zalewu tolerancji, miłości, równości, sprawiedliwości i postępu wszelkiej maści. Już w kilka godzin po zaprzysiężeniu nowy prezydent na oczach świata – a jakże. Ziemianie zastygli w zachwycie, gdy telewizje to pokazały, podpisał 15 dekretów, z których każdy będzie miał fatalne skutki, a jeden przypieczętował już wielki eksperyment społeczny, który odbywa się od wielu lat. Joe Biden może iść już spać – jednym podpisem praktycznie zlikwidował płcie i ostatecznie przekreślił teorię ewolucji. Żeby nie wiem, jak kto tam kuglował słowami, próbował manipulować, to konsekwencje dekretu odwołującego się do Title VII of the Civil Rights Act of 1964 są takie, że jak pan Tadeusz oznajmi, że jest Zosią, to będzie mógł się dziewczynkom do szatni i pod natryski wbić. I nic mu człowieku nie zrobisz. Dekret Bidena-Obamy (nowy prezydent kontynuuje dzieło, które rozpoczął Obama) likwiduje też współzawodnictwo sportowe kobiet. To się oczywiście nie stanie z dnia nadzień, ale przecież nie od razu Kraków po wojnie zniszczono. Federacje poszczególnych sportów próbują się jakoś tam bronić, co rusz wymyślają nowe przepisy utrudniające biologicznym mężczyznom rywalizację z kobietami, ale szaleństwa nie da się już powstrzymać. Rekordzista świata kobiet w podnoszeniu ciężarów 43-letni Laurel Hubbard, który od 10 lat jest panią, wybiera się na Igrzyska Olimpijskie do Tokio i nikt mu, czy tam jej, nie zabroni. Feministki z Women Liberation Movement oskarżyły Bidena o niszczenie praw kobiet.

Całkowicie błędne jest przekonanie, iż przykłady, które podałem, są skrajne, przesadzone i nie tak ma działać ów antydyskryminacyjny dekret Biden-Obamy. To stanie się normą, bo zaczynamy żyć w świecie wielkiego eksperymentu społecznego, który odbywa się na żywych ludziach. Nikt nie wie nawet, jaki mam być rezultat owych doświadczeń. O tym, jak ważne są dla nowej administracji owe „antydyskryminacyjne” prawa, świadczy, choćby to, iż zostały podpisane w pierwszym dniu urzędowania. To pokazanie drogowskazu na najbliższe lata. 

Świat jest zamknięty, więc brytyjskie dzieciaki, tak jak wielu krajach, uczą się zdalnie. Oto BBC na swej platformie dla uczniów i nauczycieli wykłada 9-letnim dzieciom, że jest ponad 100 płci pomieszanych z różnymi orientacjami seksualnymi dającymi jakąś, cholera wie jaką dowolną tożsamość płciowo seksualną. W programie „Identity – Understanding Sexual and Gender Identities” występuje jakiś/jakaś pracowniczka medyczna, która opowiada dzieciakom, iż dzięki zmianie płci osiągnęła szczęście i wreszcie w jej życiu wszystko zaczęło się układać. Wielka Brytania jest krajem, w którym rodzicom nie wolno powstrzymać swych dzieci, nawet kilkuletnich przed „zmianą” płci i to poprzez najbardziej skrajne metody – branie specyfików hormonalnych, czy interwencje chirurgiczne. Brytyjski think tank Civitas: The Institute for Study of Civil Society pisze w swym raporcie, iż transgenderyzm, czy transesksualizm, który był „niszową sprawą”, stał się na przestrzeni ostatnich 20 najważniejszym tematem w polityce społecznej i kulturowej. Liczba dziewczynek, które w 2020 roku chciały się poddać zabiegom „zmienienia” ich w chłopców jest o 4500 procent wyższa, niż w 2010. Członek Izby Lordów i były minister spraw wewnętrznych David Maclean w jednym ze swych wystąpień w parlamencie mówił o zagrożonych prawach 32 milionów Brytyjek, które stały się zakładniczkami niewielkiego lobby. O tym, iż brytyjski rząd nie jest w stanie zapewnić 800 tysiącom przykutych do wózków inwalidzkich (sam Maclean choruje na stwardnienie rozsiane) dostępu do 70 tysięcy budynków publicznych, ale zajmuje się tym, by mężczyźni mogli korzystać z damskich toalet. 

W Polsce trwa wielka dyskusja na temat psychiatrii dziecięcej i tego, jak wiele dzieci ma bardzo poważne problemy. Nie wiem, czy tak jest w istocie, czy jest ich więcej, czy mniej niż 20 lat temu. Skłonny byłbym zgodzić się z tym, którzy biją na alarm, ale widzę jak krok po kroku, także w Polsce, zaczynamy pozbawiać dzieciaki naiwności, niewinności, radości życia i sami sprowadzamy nieszczęścia. Wyobraźmy sobie 9-letnie dziecko, któremu ktoś mówi, że zmiana płci da mu szczęście i pozwoli rozwiązać problemy. Ktoś inny zaraz o tym, że może sobie wybrać spośród ponad 100 różnych kombinacji. Widzicie tego Krzysia, czy Anetkę, którzy teraz mają zdecydować czy są wielopłciowi, dwupłciowi bezpłciowi etc. A na koniec jeszcze wszystkie dzieciaki słyszą wielki chóralny głos o tym, że już niedługo nie będą żyć, bo gdzieś za 10 lat Ziemię czeka zagłada. Im więcej takiego wymarzonego postępu, im więcej równości i jakiejś tam sprawiedliwości, tym więcej dzieciaków, a później dorosłych będzie miało problemu.

Nie chodzi tylko o owe kwestie płciowe i seksualne, ale o cały zestaw wielkich kulturowych i społecznych zmian, które nam się ufunduje, Z ich wszystkimi nierozwiązywalnymi problemami i sprzecznościami. Pierwszego tez dnia urzędowania Biden powstrzymał budowę muru na granicy z Meksykiem. Już szykuje reformę prawa imigracyjnego, która skończyć się może wielką amnestią dla wszystkich nielegalnie przebywających w Stanach Zjednoczonych. Szybka ścieżka poprowadzi ich do legalizacji pobytu, a potem do obywatelstwa. Republikanie nie podniosą się po tym przez 20 lat. Zaimportowany elektorat da Demokratom zwycięstwo we wszystkich wyborach i tylko o to w tym wszystkim chodzi. Postępowy świat będzie zaś wył z zachwytu, wskazywał na przykład, jaki daje administracja Bidena i żądał otwarcia się na przybyszy. I nikt nie będzie przejmował się dramatycznymi skutkami takiej polityki. Profesorowie medycyny Johannes Fagan i Mahmood Bhutta opisali w „South African Medical Journal” jak Wielka Brytania ograbiła Afrykę z lekarzy. System preferencji, ułatwień wizowych, pomoc w przeprowadzkach nie tylko dla lekarzy, ale też całego personelu medycznego sprawił, że kraje subsaharyjskie zostały dosłownie ogołocone z pracowników służby zdrowia. Architekt Brexitu Nigel Farage od zawsze mówił o wielkim kłamstwie i obłudzie, jaka towarzyszy polityce imigracyjnej. Twierdził, że wielkie korporacje i firmy chcą sobie tylko importować siłę roboczą, a elity tanią służbę, ogrodników, nianie, sprzątaczki. Europa Zachodnia, Kanada czy Stany Zjednoczone od dawna prowadza politykę drenażu mózgów. To jest ten najcenniejszy surowiec i produkt, który można pozyskać z biednych krajów, a nie jakaś tam kawa, banany, czy kobalt, który dzieci w Afryce dla naszych ekosamochodów wykopią. Beneficjentką takiej polityki jest sama wiceprezydent USA Kamala Harris. To Shyamala Gopalan jej mama należąca do wyższej kasty w Indiach zdobyła wykształcenie w najbardziej prestiżowych tam szkołach, a potem zrobiła karierę jako fizyk i biomedyk w USA i Kanadzie. Indie z niej pożytku nie miały, podobnie jak Jamajka z ojca Kamali – profesora ekonomii Donalda Harrisa. Jednak to akurat dla tej Jamajki dobrze, że wyjechał, bo to marksista jest.

Pokrętną logikę kolejnych filarów postępu – feminizmu i cenzury pokazuje sprawa Francuzki Pauline Harrmange. „New York Times” opisuje z zachwytem karierę pisarską tej 26-latki. A zaczęło się od tego, że Pauline na swym blogu ulewała swe żale i frustracje dotyczące mężczyzn i „wypalania się” feminizmu we Francji. Gdy trochę się tych wypowiedzi pisemnych pojawiło, pewne niewielkie wydawnictwo zlało te wszystkie upławy myślowe w jedną całość i wydało w formie książki zatytułowanej „Nienawidzę mężczyzn” w nakładzie całych 400 egzemplarzy. I Pauline pewnie by przeszła niezauważona przez historię światowej literatury, gdyby nie czujne oko pewnego cenzora z Ministerstwa Równości Kobiet i Mężczyzn, które na książce „Nienawidzę mężczyzn” spoczęło. Otóż ten urzędniczyna niskiego szczebla grożąc postępowaniem prokuratorskim, zażądał od wydawnictwa usunięcia książki ze sprzedaży jako siejącej nienawiść i jawnie mizoandrycznej. Alleluja, chwalmy Pana – uśmiechnęło się szczęście do 26-leniej pisarki. Wybuchła awantura, a ona z dnia na dzień stała się we Francji sławna. Prawa do następnej edycji „Nienawidzę mężczyzn” kupiło wielkie wydawnictwo. Sprzedano też prawa do tłumaczeń w 17 językach. W USA książka ukazała się w połowie stycznia. We Francji zaś rozgorzała dyskusja na temat tego, czy mizoandria – nienawiść, niechęć do mężczyzn jest uprawnioną postawą. Czy jest dla niej miejsce w życiu publicznym? Ależ oczywiście, że jest, bo nienawiść do mężczyzn usprawiedliwiona jest ich seksizmem i mizoginią. Sama autorka wywodzi, że zbyt długo mężczyźni mieli szansę przestać być mizoginami, przyszedł więc czas na radykalną reakcję. Podobnie inne pisarki, filozofki, działaczki masowo odpytywane teraz na ową okoliczność. Pauline Harmange robi teraz karierę – zamówiono już kolejną książkę, jej wspomnienia, czy pamiętniki z aborcji. W listopadzie prestiżową Nagrodę Medyceuszy otrzymała pisarka Chloe Delaume, która deklaruje się jako mizoandryczka. Natomiast cenzor z ministerstwa równości stracił pracę za brak rewolucyjnej czujności i niezrozumienie mądrości etapu.

Cała ta historia to piętrowa groteska. Próba zrozumienia, o co tu chodzi, przypomina eksploracje jakichś odmętów obłędu. I to zbiorowego. Nie staram się już tego zrozumieć, nadążyć za tym postępem. Oni, oświeceni ludzie gdzieś tam we Francji, w USA, Hiszpanii etc. godzą wolność słowa z cenzurą, walkę z nienawiścią z promowaniem nienawiści, a to wszystko razem z opowieściami o wszelakich równościach i czym tam jeszcze. Żeby było jasne: ja tam nie mam nic przeciwko nienawiści. Ba, jakbym miał jakieś przekonanie, że na mizoginii i pisaniu o niej da się nieźle zarobić, to kto wie, może bym się i skusił. Nakłamałbym, ile wlezie i walnął „Nienawidzę kobiet”. 

Podobna logika wielowymiarowa, wielowartościowa, rozmyta, czy jakakolwiek inna towarzyszy kwestiom związanym z rasą. Nie wiem, czy Państwo słyszeli o tzw. przywłaszczeniu kulturowym – cultural appropriation. Wynalazcy tego wynalazku mówią o przywłaszczeniu/kradzieży symboli, rytuałów, norm estetycznych, zachowań jednej kultury przez przedstawiciela innej. Tak naprawdę to złodziejami mogą być tylko biali. W skrócie wygląda to tak, że jak będą się Państwo wybierali na bal karnawałowy, to pan w stroju Meksykanina, a pani przebrana za Indiankę Pocahontas możecie się pojawić tylko na zatęchłej wiosze wśród nieoświeconych tumanów, do których nie dotarło jeszcze, że założenie sombrera i opaski z piórkiem jest przywłaszczeniem kulturowym. W świecie ludzi postępowych i oświetlonych jest to absolutnie zabronione. Nie wiem jak z noszeniem japonek, ale jak się dowiem, to powiem. 

Takie jawne okazywanie braku szacunku innym kulturom innym rasom związane z owym przywłaszczaniem może mieć wiele form. Teraz na świecie wybuchła awantura o to, kto w poszczególnych państwach podkłada głosy pod bohaterów kreskówki „Soul”, którzy są niemal wyłącznie czarnoskórzy. A tu proszę – w Danii, Portugalii i jeszcze paru innych krajach głos murzyna podłożył biały aktor. Wrzask zrobił się na cały świat. „New York Times” (niewyczerpane źródło wiedzy o postępowym obłąkaniu) pisze o strukturalnym rasizmie panującym w wielu krajach europejskich i jak się okazuje także w postępowej Danii. Takie podszywanie się głosem jest przywłaszczeniem kulturowym, udawaniem kogoś, kim się nie jest. Dyskusja dopiero się rozkręca i wydaje się, że dla Duńczyków nie jest żadnym usprawiedliwieniem to, że nie zaimportowali sobie jeszcze dostatecznej liczby czarnoskórych imigrantów, żeby miał kto podkładać głos w filmach. Całkiem poważne są też głosy, iż aktorzy heteroseksualni nie powinni grać homoseksualistów. Zachodzi bowiem przywłaszczenie seksualne, czy jakie tam. Powiedzmy, że jakiś w tym sens jest. Nie bardzo widzi nam się rumiany świński blondyn Borys Szyc w roli Zulusa Czaka. Ale, ale. To działa tylko w jedną stronę. Brytyjski Channel 5 kręci właśnie serial o Annie Boleyn, drugiej żonie króla Henryka VIII z dynastii Tudor. W tytułowej, głównej roli obsadzono czarnoskórą Jodie Turner-Smith. Reżyserka trzyodcinkowej produkcji tłumaczy, że film będzie o tym, jak Boleyn walczy z patriarchatem. Rozumiecie Państwa – czarnoskóra królowa w XVI-wiecznej Anglii walczy z patriarchatem. Takich przykładów już są setki. Czekamy teraz na potomka szkockich arystokratów, agenta 007 Bonda.

Jednak po co ja to wszystko piszę. Zwłaszcza w miejscu, które ma związki z przedsiębiorczością i broni jej jak niepodległości. Otóż wszelkiej maści konserwatyści, ale też ludzie zajmujący się na poważnie biznesem, a więc ceniący pracę, odpowiedzialność, punktualność, rzetelność, uczciwość etc. – wszystkie te cechy konstytuujące dobrego przedsiębiorcę uwierzyli Marksowi. Uwierzyli, że byt określa świadomość. Że wystarczy właśnie zadbać o podstawy materialne, dać człowiekowi szansę na dobrobyt, a stanie się świadomym obywatelem. Kiedy człowiek zajmuje się naprawdę poważnymi sprawami jak praca i zapewnienie dobrobytu sobie i najbliższym, to nie ma czasu na jakieś obłąkańcze ideologie i nie zawrócą mu one w głowie. Dajcie się ludziom bogacić, a nikt nie będzie wymyślał żadnych wynalazków w stylu przywłaszczenia kulturowego. Błąd i o tym się teraz przekonujemy. Edukacja, sztuka, kultura, działalność społeczna została oddana w ręce marksistowskiej lewicy i szybko się przekonamy, że to raczej świadomość określa byt i to owi uświadomieni marksiści teraz nam dobrobyt urządzać będą. 

Każda z tych plag prędzej, czy później zostanie przywleczona do Polski, bo co tam – na owym wyśnionym Zachodzie, to i u nas. Trafi to wszystko do naszego świata słabych instytucji i wciąż jak na standardy Zachodu ubogiego kraju. Co by kto nie opowiadał o ciągłym postępie, nieustającej walce ze wszelkimi nierównościami i niesprawiedliwościami, to nawet bez pandemii w 2020 roku Europa była w gorszym stanie niż w 2007. Pogłębiały się bieda, nierówności społeczne, zaostrzyły się konflikty społeczne. Stracone kilkanaście lat – tyle, co pół epoki Gierka i cały czas rządów Jaruzelskiego. Jedną z przyczyn, oczywiście nie jedyną, jest ta obłędna pogoń za domniemanym postępem, który definiują nam, bo na to pozwoliliśmy, szaleni marksiści. Wciąż słyszę, że ten obłęd minie, z kolejne wynalazki postępu są tak głupie, iż ludzie w końcu się ockną. Może i tak, ale na razie się nie zanosi, a latka naszego życia mijają. Zachód jest bardzo bogaty. Nagromadzone pracą pokoleń zasoby pozwolą przetrwać to szaleństwo. Nam może się nie udać i na dziesiątki lat zostaniemy z ta naszą siermiężnością i rozbabranym krajem, w której przez 30 lat nie udało się zbudować od początku do końca nawet jednej autostrady.

Inne wpisy tego autora