Defilada

Doceniasz tę treść?

Była sobie defilada. Niby taka, jak co roku, a jednak inna. Oczywiście defilowali weterani, dziewczyny w zwiewnych spódniczkach i najnowsze (pytanie, czy działające, ale to już inna historia) rodzaje broni. Ale na trybunie był tylko jeden bohater – Władimir Putin. No i jeszcze, trochę przypadkowo, prezydent Tadżykistanu Emomali Rachmon. Warto przypomnieć, że na Placu Czerwonym na przykład w roku 2005 było 53 światowych przywódców z prezydentem Bushem i kanclerzem Niemiec. Nawet w ubiegłym, pandemicznym roku, Putin zgromadził 10 przywódców – głównie ze świata postsowieckiego – w tym roku, jak się wydaje, zależało mu na tym, by być na trybunie samotnie. Przebywający w Moskwie prezydent Armenii Armen Sarkasjan zaproszenia nie otrzymał,
a Rachmon chyba po prostu się wcisnął odrobinę na siłę. Być może był potrzebny do tego, by zaznaczyć rosyjskie ambicje panowania w Azji Środkowej. A trzeba pamiętać, że dzień „pobiedy” jest na całym obszarze postsowieckim świętowany wyjątkowo uroczyście. Poza Państwami Bałtyckimi, 9 maja wszędzie, nawet na Ukrainie czy w Gruzji, jest to jedno z najważniejszych świąt państwowych. Tym razem jednak Rosjanie postanowili świętować samotnie.

Bo też przemówienie Putina wygłoszone na Placu Czerwonym wygląda na próbę nowego zdefiniowania roli Rosji w polityce i pisania na nowo historii II wojny światowej. Teoretycznie poszło o jedno słowo. Oto Putin stwierdził, że Rosja samotnie stawiła czoła Hitlerowi. Był to świadomy wybór Putina, bo o ile na oficjalnej stronie Kremla, gdzie opublikowano tekst wystąpienia, zostało użyte słowo „zjednoczona”, to podczas przemówienia Putin zmienił je na „osamotniona (уединенный) Rosja”. Jego samotność na trybunie nie była więc przypadkowa. Nie było Anglii walczącej z Hitlerem, nie było Amerykanów, oczywiście o Polsce już nie wspomnę. Była samotna sowiecka Rosja (bo przecież nie „banderowska Ukraina”).

Jeżeli ktoś sądzi, że chodzi tu o historię, to jest naiwny. Wystarczy poczytać to, o czym pisze dyrektor programowy Klubu Wałdajskiego Timofiej Bardaczow. Klub Wałdajski to główne kremlowskie forum debat nad polityką międzynarodową. Otóż jego mózg stwierdza (6 maja), że decyzja USA o wycofaniu się z Afganistanu oznacza w istocie opuszczenie przez Amerykanów całej Eurazji. To bardzo lubiane przez Rosjan pojęcie, oznaczające światowy „heartland”, jak lubią go definiować geopolitycy.

Inaczej mówiąc, porażka USA w Afganistanie oznacza koniec światowej hegemonii Ameryki. A dalej jest jeszcze ciekawiej: „… jeżeli Ukrainy nie będzie – nie będzie powodu do konfliktu między Rosją a francusko-niemiecką Unią Europejską, a europejski ład międzynarodowy nabierze stosunkowo kompletnej formy”. Doradca Putina uważa więc, że ostatnią kotwicą amerykańskiej aktywności wokół rosyjskich granic pozostaje Ukraina, którą należy po prostu „zlikwidować”.

Bardzo często wystąpienia rosyjskich ekspertów, a nawet rosyjskiego prezydenta (jak sławne „topienie w kiblu” czeczeńskich bojowników) są przyjmowane na Zachodzie z przymrużeniem oka. Ot taka sobie specyfika tego dziwnego kraju. Zwykle po pewnym czasie okazuje się, że Rosjanie po prostu uczciwie zapowiadali, co zamierzają zrobić.

Nowa, dziwna formuła obchodów Dnia Zwycięstwa może zapowiadać kolejną ofensywę propagandową w czerwcu, kiedy minie okrągła 80. rocznica napaści Hitlera na ZSRS. Przede wszystkim jednak jest to zapowiedź polityki odejścia od narracji o Związku Sowieckim jako lojalnym członku koalicji antyhitlerowskiej, na rzecz opowieści o Rosji, która samodzielnie wyzwoliła świat od nazizmu.

Wcześniejsze wystąpienie Putina przed połączonymi izbami Parlamentu definiujące prawo Rosji do samodzielnego wykreślania „czerwonych linii” swoich interesów i interweniowania tam, gdzie Moskwa uzna za stosowne i przemówienie na Placu Czerwonym, oznaczają kolejny agresywny zwrot w rosyjskiej polityce. Byłem i jestem przeciwnikiem demonizowania Rosji i używania (bardzo u nas popularnego) modelu redukcji „ad Putinum” wszelkich debat o polityce i gospodarce. Po obejrzeniu serii spektakli w wykonaniu rosyjskiego Prezydenta i rosyjskich wojskowych oraz dyplomatów zaczynam się jednak obawiać, że możemy mieć do czynienia ze zmianą naprawdę niebezpieczną.

Rosjanie mają znakomitych analityków i wiedzą, że zostało im 7–10 lat na to, by zrealizować swoje cele w polityce międzynarodowej. Europejski „Zielony Ład” i zmiany na rynku energii we wskazanym wyżej dystansie czasowym zabiorą Rosji główne źródło pieniędzy. A modernizacja państwa, która była celem i marzeniem Putina, gdy przychodził do władzy ponad 20 lat temu, po prostu się nie udała. Za 10 lat Władimir Putin będzie dobijał do 80 lat i nawet zakładając, że utrzyma ster władzy do tego czasu, Rosję czeka potężny kryzys sukcesyjny. Na dodatek Federacja Rosyjska jest dotknięta potężnym kryzysem demograficznym. Inaczej mówiąc, jeżeli artykułowany wprost przez elitę kremlowską, program nowego „zbierania ziem ruskich” ma być zrealizowany, to trzeba to załatwić teraz, bo za kilka lat będzie już na to za późno.

Nie musi to jednak oznaczać – jak chce Bardaczow – „likwidacji” Ukrainy czy Białorusi. Ale na pewno oznacza pozbawienie tych krajów realnych instrumentów niepodległości i pełne podporządkowanie Rosji. Oznacza również skrajnie nieprzyjazną politykę wobec naszego regionu, by strefę rozrzedzonego bezpieczeństwa przenieść z Europy Wschodniej do Środkowej. Jest to również zagrożenie różnego rodzaju metodami wojny hybrydowej wobec państw basenu Morza Czarnego (przykładem Bułgaria), tak by był to akwen zdominowany przez Rosję, być może we współpracy z Turkami.

Taka wizja polityki rosyjskiej oznacza także pozostawanie w relacji przyjaznej neutralności (i w istocie rosnącego uzależnienia ekonomicznego) z Chinami. I liczenie na to, że konflikt pomiędzy rzeczywistymi mocarstwami światowymi, czyli USA i Chinami pozwoli Rosji na odzyskanie roli mocarstwowej.

Zarówno agresja na Gruzję w 2008 r., jak zabór Krymu i atak na Ukrainę następowały w momencie, gdy Rosja słabła, spadały ceny Ropy, a władzy był potrzebny sukces konsolidujący społeczeństwo wokół Kremla. Z tej perspektywy najbliższe lata dla całego naszego regionu mogą okazać się kluczowe. Musimy liczyć się z bardzo agresywną polityką Moskwy, a równocześnie powinniśmy być gotowi do dialogu w razie załamania się obecnego modelu władzy. Uprawiana przez Polskę polityka straszenia Putinem, połączona z faktyczną biernością zarówno dyplomatyczną, jak i obronną, jest najgorszą możliwą odpowiedzią na rosyjski imperializm słabości.

Inne wpisy tego autora

Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Wojna bez końca

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie