Jest sobie (jeszcze) Ciotka Unia

Doceniasz tę treść?

Dariusz Matuszak wezwał na swoim blogu do debaty na temat Unii Europejskiej. – Problem nie zniknie – pisze mój szacowny sąsiad blogowy – gdy jak dzieci zamkniemy oczy, zasłonimy uszy, schowamy się do szafy. Będzie narastał, pęczniał, aż kiedyś wybuchnie nam w ręku, wystrzeli nam w twarz. I niestety na jednej eksplozji, która nas porani, się nie skończy, bo nie mamy do czynienia z jednorazową sytuacją, tylko z procesem, codziennym dzianiem się. Pełna zgoda. Unia dla jednych jest wyrocznią, dla innych darmowym bankomatem, a prawie dla nikogo nie jest nami. A przecież nawet na naszych paszportach mamy napisane „Unia Europejska”. Co więcej, każdy, kto trochę podróżował po Afryce albo Ameryce Południowej wie, że dla rozmówców (o ile nie reprezentujemy nacji byłych kolonizatorów) to jesteśmy Europejczykami i tyle.

Pełna zgoda także z tym, co Dariusz Matuszak napisał o naszej unijnej impotencji. Rzeczywiście nie przychodzimy do Brukseli z pomysłami, co więcej ogromna większość polskich polityków nie rozumie zasad gry i mechanizmów obowiązujących na unijnym boisku, a dopiero takie zrozumienie pozwala na przygotowanie i wprowadzenie w życie swoich na Unię pomysłów.

Myślę, iż Sąsiada blogowego poniosła trochę wena pisarska, kiedy opisywał niecne praktyki biurokratów wobec Polski. Tak to prawda, że główną winą Polski jest posiadanie takiego, a nie innego rządu. Ale po pierwsze, gdyby ten rząd rozmawiał w Brukseli językiem zrozumiałym dla eurokratów, to oczywiście by go nie polubili, ale byliby bardziej powściągliwi w sadzaniu go do oślej ławki. A po drugie w paru kwestiach ten rząd sobie (i nam przy okazji) solidnie nagrabił i jego krytyka bywa uzasadniona.

Co oczywiście nie zmienia zasadniczej słuszności sądu, że działania instytucji wspólnotowych są motywowane politycznie. Pytanie, czy to tak całkiem źle? Pamiętam, jak tuż przed naszym wejściem do NATO, spotkaliśmy się w gabinecie Wiesława Walendziaka, a jego gospodarz stwierdził – „nareszcie nie grozi nam recydywa komuny” i przypomniał, jak skutecznie Sojusz blokował wejście do rządu komunistów we Włoszech czy Francji. Instytucje unijne, na miarę swojego rozumienia demokracji i liberalizmu blokują dziś zagrożenie dla tych wartości. Możemy się spierać o to, czy właściwie zdefiniowały zagrożenia, czy sięgają po właściwe środki, ale zasada obrony modelu liberalnej demokracji wydaje się słuszna. Darek Matuszak ostrzega, że za chwilę ton w Unii mogą nadawać LePen i Salvini. Ale model infamii dla idei spoza mainstreamu europejskiego może w przyszłości bronić nas przed neokomunistami, a przypomnę, że 40% studentów amerykańskich uniwersytetów definiuje się jako komuniści. Obawiam się, że w Europie nie jest wiele lepiej. A i tak średnią zaniża nasz region, bo wciąż pamiętamy liczne zalety „najwspanialszego ustroju”.

No ale w gruncie rzeczy poprzednim akapitem zacząłem już dyskusję o tym, jaka jest Unia? Tyle że bardzo chętnie bym tę debatę poszerzył o to, jaki w ogóle świat zewnętrzny jest nam potrzebny. Bo już kiedyś przypominałem, że nie bardzo potrafimy powiedzieć, czy Rosja Putina jest dla nas dobra, czy też nie? Paskudny ten Putin, agresor i nacjonalista? Może. Ale czy na pewno demokrata (i nacjonalista, bo nikogo innego Rosjanie nie wybiorą) przyjmowany i hołubiony na waszyngtońskich i paryskich salonach byłby dla nas lepszy? Jak dotąd Polska traciła niepodległość podczas kolejnych miodowych miesięcy Rosji i Zachodu. Może więc lepszy jest zamordysta konfliktujący się z Zachodem? A jakie Chiny są nam potrzebne? Też nie wiemy. Tak samo nie bardzo mamy pomysł na najbliższych sąsiadów.

Najbliższa ciału pozostaje wszakże unijna koszula, więc wróćmy z geograficznej Eurazji do politycznej Europy. Przyznam się od razu, że Unii nie lubię. Jest okropnie nudna, biurokratyczna i sformalizowania. Niczym stara zrzędliwa ciotka. Brr, nawet kiedy daje nam prezenty, to jej za bardzo nie lubimy.

Tyle że w polityce nie o miłość chodzi, a o interesy. Skoro tak, to warto zastanowić się, jaki jest kierunek rozwoju polityki światowej. Wszystko wskazuje na to, iż po epoce rywalizacji dwóch supermocarstw i krótkim okresie dominacji amerykańskiej wchodzimy w czas rywalizacji „mocarstw – cywilizacji”. Obok USA i Chin przy stoliku znajdą się: Rosja (ze względu na obszar i siłę militarną) oraz niedoceniane, ale stale rosnące (także jako dostarczyciel software) Indie. Potencjał do tego, by być mocarstwem – cywilizacją ma także Europa. Ale tylko pod warunkiem, że będzie występowała jako jedność. W przeciwnym razie wielcy gracze rozmontują Unię, tworząc w niej kluby sympatyków poszczególnych mocarstw.

Narzekania Darka Matuszaka na to, że w Europie są równi i równiejsi są absolutnie uzasadnione. Unia powstała po to, by kanalizować rywalizację państw europejskich na pole negocjacyjne zamiast konfrontacyjnego. Udało się o tyle, że wewnątrzeuropejskich wojen nie było.  I opowieść, że głos Malty będzie ważył tyle samo, co Niemiec jest wyłącznie idealizmem, a mówiąc wprost politycznym pięknoduchostwem. Niemcom, Francji, Włochom do niedawna Brytyjczykom wolno więcej i nie zmienimy tego żadnymi deklaracjami. Paradoksalnie to właśnie brukselska biurokracja – oczywiście we własnym interesie – wzmacnia pozycję państw małych i średnich. W krótkoterminowym polskim interesie leży więc wzmacnianie komisji pani Urszuli, bo w przeciwnym wypadku Unia będzie już czystą emanacją interesów Niemiec.

Ale to na bardzo krótką metę. Bo pytanie fundamentalne brzmi – co zrobić z naszą konfederacją? Boć przecież w sensie prawnym taka jest formuła faktyczna Unii. Konfederacja wszakże jest bytem miękkim rozrywanym pomiędzy federacjonistów i zwolenników formuły organizacji międzynarodowej. Polski rząd jednoznacznie staje po tej drugiej stronie – Unia to wolny handel, pakiet umów i nic więcej. Warto zastanowić się, czy jest to stanowisko przemyślane i słuszne. Nie wiem. To trzeba policzyć i to na kilku różnych polach. Podział na zwolenników Państwa Europa i Europy państw istnieje od lat. I trudno się dziwić, że ogromna większość elit politycznych krajów, które dopiero co wyrwały się z bloku sowieckiego, chciała pooddychać powietrzem suwerenności.

Obecne podziały w Unii grożą jednym z trzech scenariuszy. Albo pełnym rozpadem – jego kibicom wypada podpowiedzieć, iż taki scenariusz może prowadzić do tego, że Niemcy wybiorą stowarzyszenie z mocarstwem rosyjskim (a ciąg dalszy takiego stowarzyszenia wyrysowali na mapie Mołotow z Ribentroppem). Albo powstaniem Europy kilku prędkości z federacyjnym jądrem Karola Wielkiego (Francja, Niemcy, Benelux może z Włochami i Hiszpanią) oraz półkolonialną strefą handlową złożoną z pozostałych członków obecnej Unii. Taka Europa w naturalny sposób będzie ciążyła ku Chinom, bo USA staną się jej rywalem o podobnym modelu ekonomicznym i ustrojowym. Albo wreszcie Europa wejdzie na drogę pogłębienia integracji, żeby stać się piątym graczem na globalnej szachownicy. Rzecz jasna nie jest to projekt ani łatwy, ani oczywisty. Wydaje się jednak, że taka integracja w naturalny sposób stworzy ośrodek ciążenia ku niej Ukrainy (oraz Mołdawii i Białorusi), a może i Turcji. Ceną za pozbycie się ciążącego nad naszą historią fatum będzie oczywiście zgoda na dalsze ograniczenie suwerenności państwowej i pewnie też na wzrost znaczenia Niemiec w takiej konstrukcji politycznej.

Wszystkie scenariusze wypada nie tylko przedyskutować, ale też dokładnie policzyć zarówno pod względem ekonomicznym, jak i w perspektywie bezpieczeństwa państwa. Wreszcie trzeba przedyskutować ścieżki dojścia do punktu docelowego każdego z tych scenariuszy, bo najpewniej żaden z nich nie zrealizuje się w formie czystej, a dynamika wydarzeń bezie je modyfikować.

Intuicyjnie najbliższy jest mi scenariusz federacyjny, ale prowadzenie polityki w oparciu o intuicję nie jest najlepszym pomysłem. Podobnie jak prowadzenie polityki opartej na dialogu elit ponad głowami obywateli. Jest przecież paradoksem, że odmieniając przez wszystkie przypadki słowo „demokracja”, politycy europejscy jak złego boją się instytucji referendum. Więc, który model by nie został wybrany, powinien być przedyskutowany z obywatelami, bo jednym z powodów buksowania Europy w miejscu jest bez wątpienia brak dialogu i uczciwej rozmowy z obywatelami wszystkich krajów Europy.  Tak więc powtórzę za kolegą ze stron WEI – rozmawiajmy o tym, jakiej chcemy Unii. Bo jeśli nie będziemy rozmawiać, to za chwilę dowiemy się jaką Europę (niekoniecznie Unię) urządzili nam inni.

 

Inne wpisy tego autora

Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Wojna bez końca

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie