O ścigających i ściganych

Doceniasz tę treść?

Globalna szachownica opisywana kiedyś przez Zbigniewa Brzezińskiego zaczyna coraz bardziej przypominać turniej szachów błyskawicznych, tak często zmieniają się sojusze i konfiguracje figur. Tylko w ostatnim miesiącu pojawił się nowy sojusz – AUKUS, doszło do zaostrzenia sytuacji na granicy Iranu i Azerbejdżanu, zawarto wewnątrz NATO sojusz francusko-grecki skierowany przeciwko Turcji, zacieśnieniu uległy relacje Chin z państwami Zatoki Perskiej i Iranem, Rosja weszła w ostry spór z Europą dotyczący Zielonego Ładu, a jednocześnie przeprowadziła dość ryzykowną rozgrywkę z podnoszeniem i obniżaniem cen gazu ziemnego. Brytyjczycy weszli w kryzys wewnętrzny związany z nieoczekiwanymi skutkami Brexitu. Amerykański sekretarz stanu pojawił się w Paryżu z całym naręczem gałązek oliwnych po wyrzuceniu Francji z kontraktu na łodzie podwodne dla Australii. Indie wykonały swoim zwyczajem serię przyjaznych gestów najpierw pod adresem Rosji, a potem Stanów Zjednoczonych. Chiny popadają w kryzys gospodarczy wynikający z pęknięcia bańki na rynku nieruchomości i zderzenia się z asertywną polityką USA oraz kolektywnego zachodu. Tego zachodu, który zdaniem czołowego niemieckiego polityka w istocie już nie istnieje. Na dodatek Węgry przeprowadziły antyukraiński pivot w dziedzinie dostaw gazu z Rosji, jako pierwsze w Europie rezygnując całkowicie z tranzytu przez ukraińskie gazociągi.

Mało? To mamy jeszcze zimną wojnę uchodźczą na granicy Białorusi i Unii Europejskiej, totalnie niestabilny Afganistan, trudne do zliczenia konflikty w Afryce (niezauważanej w Polsce, a traktowanej jako jeden z priorytetów przez naszych sojuszników) i wreszcie polski pełzający polexit po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Do tego nierozstrzygnięte czeskie wybory, mozolne klejenie koalicji rządzącej w Niemczech, sensacyjne sondażowe spadki partii pani Le Pen we Francji… Jeszcze parę lat temu każda z tych wiadomości byłaby uznawana za news miesiąca. Teraz przyzwyczailiśmy się do gigantycznego tempa zmian. Tyle że wyłowienie z globalnego chaosu linii przewodnich i spokojne wytyczenie jakiejkolwiek strategii politycznej jest dramatycznie trudne.

Od lat rządy i ludzie odpowiedzialni za politykę w świecie zachodnim są rozpięci pomiędzy trzy perspektywy: najbliższego sondażu, najbliższych wyborów i interesów strategicznych swojego państwa w perspektywie dwudziestoletniej. Nigdy jeszcze te trzy perspektywy nie były tak mocno rozbieżne, czy wręcz kłócące się ze sobą. Perspektywa – nazwijmy ją – sondażowa każe zajmować się konserwacją własnego twardego elektoratu i osłabianiem rywali partyjnych. Perspektywa wyborcza skłania do prób pozyskiwania nowych zwolenników z obozów wcześniejszych przeciwników, a z kolei perspektywa wieloletnia wskazuje na konieczność podejmowania decyzji niepopularnych, ale dających nadzieję na lepsze życie następnym pokoleniom.

Na najnowszym przykładzie Polski i decyzji Trybunału (czytaj polityków sterujących sędziami) można doskonale prześledzić te trzy perspektywy. Dodam, że nie jestem prawnikiem i nie odnoszę się do prawnych uzasadnień i niuansów. Otóż z perspektywy sondażowej antyunijny wydźwięk decyzji jest wysoce pożądany. Pozwala zdyscyplinować Zjednoczoną Prawicę, utrzymać wewnątrz karny oddział ministra Ziobry i zapobiec okrążeniu z prawego skrzydła przez Konfederację. Oczywiście nikt nie zaprząta sobie w tym wypadku głowy reakcjami otoczenia zewnętrznego. Ważne by dostać punkty w sondażach i móc zaszantażować swoich własnych posłów oraz oponentów politycznych perspektywą szybkich wyborów wygranych przez rządzącą formację.

Nieco inaczej wygląda perspektywa najbliższych wyborów. O ile nie zostaną one rozpisane bardzo szybko, to może się okazać, że bez pieniędzy z budżetu brukselskiego i bez (co ważniejsze) realnego wpływu na decyzje Komisji, obywatele zaczną czuć się znacznie gorzej i zapragną zmienić władzę. Oj to jest ryzykowne. Więc najpewniej po triumfalnej opowieści o twardej i suwerennej Rzeczypospolitej emisariusze rządu wyruszą do Brukseli i kluczowych stolic Europy z opowieścią: „nie bierzcie tego na poważnie, przecież my jesteśmy dobrymi Europejczykami, a to, co się stało to tylko dym propagandowy dla uspokojenia krwiożerczych nacjonalistów”. Premier Morawiecki pojedzie z komunikatem – jak mnie nie wesprzecie, to będziecie mieli jako partnera tego strasznego Kaczyńskiego albo jeszcze straszniejszego Ziobrę. I będzie liczył, że przynajmniej częściowo kurek z pieniędzmi unijnymi zostanie otwarty i pojawią się szanse na kolejny sukces wyborczy, oparty na kolejnych bilbordach wskazujących ile to miliardów nasz drogi rząd „wywalczył” w Brukseli.

Zdecydowanie gorzej wygląda perspektywa wieloletnia. Wyraźnie widać, że na globalnej szachownicy jako rozgrywający pozostaną tylko mocarstwa-cywilizacje: Amerykanie, Chińczycy, Rosjanie, Hindusi i – być może Europa. Europa tylko pod warunkiem, że pozostanie zjednoczona. Bardziej niż dotychczas. Zarówno europejskie „półmocarstwa”: Niemcy i Francja, jak i tym bardziej inni gracze z tego regionu samodzielnie sobie nie poradzą w świecie zdominowanym przez megagraczy. Jeżeli mają rację ci, którzy wieszczą nieuchronny rozpad Unii Europejskiej, to dla Polski oznacza to powrót do przekleństwa naszej historii, czyli lawirowania pomiędzy Niemcami a Rosją. A w naturalny sposób Moskwa i Berlin będą się zbliżały do siebie, bo dla samotnych Niemiec, za dużych na Europę, a za małych na świat, kooperacja z Rosją będzie najdogodniejszym lewarem do budowy względnej podmiotowości. Tyle że dla nas oznacza to kompletną utratę samodzielnej roli i nieustanne wiszący cień nowego Rapallo.

Druga opcja, w chwili obecnej najbardziej prawdopodobna, to utrzymanie się Unii, ale jako Unia kilku prędkości. Polska wyląduje w trzecim, najbardziej zewnętrznym kręgu takiej Unii opartej o twarde jądro Europy Karola Wielkiego, czyli Francji, Niemiec, Beneluxu i – być może – Włoch. W istocie to również oznacza utratę politycznej podmiotowości i pogłębienie się wszystkich negatywnych zjawisk związanych z peryferyjna pozycją Polski. Co więcej, dla Europy Karolińskiej najdogodniejszym sojusznikiem będą Chiny, a nie USA. Bo podobnie jak Chiny będzie uzależniona od dostaw surowców z zewnątrz, a z Ameryką będzie konkurowała podobnym profilem gospodarki i społeczeństwa.

Opcja trzecia, z punktu widzenia polskiego interesu narodowego zdecydowanie najlepsza, to Europa zmierzająca w stronę federalizmu. Jeszcze kilka lat temu bym z pełnym przekonaniem powiedział, że to czarny scenariusz. Tyle że w międzyczasie zmienił się zarówno model polityki globalnej, jak i osie podziałów. Jeżeli Europa nie ma być polem rozgrywki mocarstw zewnętrznych i skansenem odwiedzanym przez turystów z Azji i Ameryki to musi mówić jednym głosem. Wydając gigantyczne pieniądze na wojsko (w skali Unii Europejskiej), jesteśmy w istocie niemal bezbronni i polegamy wyłącznie na parasolu amerykańskim. Dysponując najpotężniejszą gospodarką w skali globu, coraz bardziej uzależniamy się od Chin, Indii i Stanów Zjednoczonych.  W globalnej rozgrywce możemy liczyć się jako jedna Europa albo nie liczyć się wcale.

W świetnym tekście mój blogowy sąsiad opisał, jak Francja z roli światowej potęgi, a potem woźnicy, który ciągnął wóz europejski, powożąc niemieckim koniem pociągowym, przesuwa się nieuchronnie do grona państw średnich. Taki sam proces, tylko silniej i mocniej dotknie Europę. Być może nawet jest nieuchronny, ale warto sprawdzić, czy zamiast być ekskluzywnym bantustanem potrafimy raz jeszcze obronić naszą cywilizację i nasz styl życia przed degradacją.

Polityka grania na małe nacjonalizmu, której symbolem jest wyrok Trybunału Konstytucyjnego czy też rozbijanie jedności Unii i NATO praktykowane przez Węgry i Turcję skończyć się może tylko w jeden sposób: rozbiorem Europy na strefy wpływów globalnych mocarstw. Jeżeli ktoś w taką perspektywę nie wierzy, to zapraszam do lektury opracowań historycznych o upadku Chin od wojen opiumowych po początek XXI wieku. Albo o upadku I Rzeczypospolitej, gdy 89 lat dzieliło zwycięstwa pod Wiedniem od haniebnej akceptacji rozbiorów. Oczywiście szaleństwa tęczowej rewolucji czy pomysły w rodzaju zakazu używania samochodów nie ułatwiają budowy europejskiej jedności. Ale warto spróbować. W przeciwnym razie czeka nas rewanż dawniejszych kolonii. A jak powiadał Homer: „gdy ścigający, staje się ściganym, czekają nas straszne wydarzenia”.

Inne wpisy tego autora

Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Wojna bez końca

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie